Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2017

Weekendowa ciąża

Przeżyłam weekendową ciążę. W 75% ją przeżyłam. Poczęcie nastąpiło rano i mam nadzieję, że sąsiadów nie było wtedy w domu. Problemem był już początek. Zaczęło się od płaczu. Płacz na "Zakochanym kundlu", bo biedny piesek, płacz na "Mój przyjaciel Hachiko", bo zdechnięty piesek, płacz na "Rio", bo nie było żadnego pieska. Na teledysku Eda Sheerana też płacz, bo biało - rudy kotek, a ja miałam dawno temu kotka i był małym kotkiem, do tego biało - rudym, a finalnie gdzieś poszedł i zaginął. Płakałam wieszając pranie, płakałam pod prysznicem, płakałam w łóżku. Dziecko sąsiadów też płakało, więc milej się płakało w takim towarzystwie, chociaż jak sobie przypomniałam że z niemowlakiem to właśnie płacz, niespanie, "niemanie" czasu i sikanie przy otwartych drzwiach to przestało być miło. Rano M. spytał czy jestem chora, bo miałam nosowy głos. - Nie jestem chora. To z płakania... - No to nie płacz. - Będę płakać! - Czemu? - Bo mi się chce!

Mieszkamy

No i mieszkamy. Razem. Sami. Nie w hotelu, nie pod Warszawą, nie u rodziców. W naszym wynajętym mieszkaniu. Rachunków wciąż nie mamy, więc carpe diem, ponad dwadzieścia trzy stopnie ciepła w pokoju i Martini w lodówce. Nie mam drewnianej chatynki z ładnym widoczkiem, zagajnika z chaszczami, uprawy marchewek, hamaczka w ogródku ani trudnego podjazdu jak myślałam, że będę mieć jak się wyprowadzę z domu. Nie mam kota, pięciu nowych powieści w szufladzie, samych warzyw w lodówce. Mam białe meble, pomarańczową kuchnię, czarny pompon do kluczy. Mamy mieszkanie. Siedzę po turecku, obok poduszka chmurka w gwiazdki, na stoliku herbata w pasiastym kubku. Jak zawsze. Ale nie jest jak zawsze, bo nie muszę iść po drewno, palić w piecu równocześnie doglądając gotującego się obiadu i zamiatać kuchnię. Gotowanie? Obiad M. zje w pracy, ja mam wczorajszą pizzę i dyniankę od teściowej. Odkurzanie? Nie będę odkurzać. Nie ma tragedii, a ja nie mam czasu. W tym całym bałaganie z rozmijającymi

Jak się mieszka?

Najczęściej słyszanym pytaniem jest ostatnio: "Jak Wam się mieszka?" i najczęściej już dwie sekundy później każdy żałuje tego pytania ;) "Hm... No wiesz. Wprowadziliśmy się miesiąc temu, ale tak naprawdę mało tu jesteśmy. Najpierw ogarnialiśmy przeprowadzki, umowy i papierki. Potem pojechaliśmy z M. do Warszawy, bo on musiał wracać, a ja miałam nadgodziny czyt. wolne dni, więc zrobiłam sobie wycieczkę. Wróciłam i mieszkałam sama przez tydzień. Później znów miałam urlop, więc trochę posiedziałam w mieszkaniu, trochę u M. w Wawie, a trochę nad morzem, bo sobie wyskoczyliśmy na trzy dni. Teraz jesteśmy razem u nas, potem M. znowu jedzie na chwilę do Warszawki i za chwilę zjeżdża na stałe, więc od listopada będziemy mieszkać razem i wtedy Ci powiem, jak się mieszka." Nikt nigdy nie łapie się gdzie aktualnie jestem, a ja sama latam jak fruwajec, będąc chwilę tu, chwilę tam. Jak mi się mieszkało samej w nowym mieszkaniu? Z jednej strony całkiem przyjemnie, z drugiej t