Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2019

3 miesiące do, czyli Ślubne odcinek 3

Sprawdziły się trzy rzeczy, które zakładałam: - czas zleci niemiłosiernie szybko, - wydatki przekroczą wszelkie oczekiwania, - wszystkim nie dogodzi. Powtarzałam jak mantrę: od jesieni to już poleci. Na jesień zacznę nową pracę, potem będą Święta, Sylwester, ferie, a po feriach to już chwila moment. No i cóż - czas między pracą w szkole, licznymi konferencjami, dojazdami, zimą, świątecznymi spotkaniami i imprezami prześlizgnął się nam przez palce. Zdążyliśmy jeszcze wziąć parę lekcji tańca, zapisać się na rekolekcje przedmałżeńskie, odbyć parę lekcji w poradni rodzinnej, zająć się zaproszeniami, a ja - próbną fryzurą i make upem. Wyszukałam sobie ślubne wieszaki, księgi gości, motylkowe confetti i zimne ognie. Zmieniłam koncepcję kwiatów i dekoracji, ale nie przedstawiłam jej jeszcze dekoratorce, bo wciąż mogę zmienić zdanie, skoro... Do ślubu zostały 3 miesiące. Jeszcze nie przełamaliśmy pór roku, więc nie czujemy tego aż tak bardzo, ale kalendarz jest bezlitosny. Jest

Wieszaki

Może nie widziałam jeszcze ani jednego pierwiosnka, może nie wdepnęłam jeszcze w żadną rozjechaną żabę, a muchę widziałam tylko jedną - mocno przypasioną i szybko zakończyła swój żywot (Blusiu polował, pacnął i pożarł), ale już powoli zaczynam czuć wiosnę. W weekendowej wichurze z gradobiciem, burzy i nagłym ociepleniu, w związku z którym porzuciłam czapkę plus puchówkę i założyłam swoją kochaną zieloną parkę, w dłuższym dniu i większej energii. No a najwięcej w dzisiejszym dniu. Przez całą jesień i całą zimę próbowałam zmusić się, by wolne i samotne popołudnie czy wieczór spędzić u rodziców. I bardzo tego chciałam. Naprawdę. Chciałam wyciągnąć nogi w wysłużonym fotelu, chciałam wyjść na spacer z psem i chciałam posiedzieć wśród ludzi, a nie sama, robiąc pranie albo mordując Netflixa. Nigdy mi się nie chciało. Ubierać się w te wszystkie czapki i szaliki, drapać szyb (bo robiłam to co rano), odśnieżać (bo robiłam to co rano), jechać, potem znowu drapać (co robiłam już rano) i znow

Trochę inna studniówka ;)

Najwięcej wejść na mojego bloga w ciągu jego całego funkcjonowania, miał wpis o studniówce. Tak szumnie nazwałam sto dni radości, sto dni wolności, sto dni po zakończonym pierwszym związku. Zarzekałam się niejednokrotnie, że nie będę mieć chłopaka (i cóż - chłopaków miewałam, ale jakoś bezszelestnie, bez porywów i co najlepsze - bez większych żali z nimi zrywałam) i że moim głównym celem życia będzie pielęgnowanie w sobie niechęci do związków i miłości do samotności. Wizja pojedynczego kubka stojącego na ławie wywoływała u mnie przyjemne dreszcze, pod warunkiem, że obok niego będą mój laptop, książki, kot i dobra praca. Potencjalny chłopak zaś został sprowadzony do przykrej roli niebycia, acz ewentualnego bywania i to po warunkiem całkowitego poddania się moim wydziwom. Cóż. Nie wiem kiedy ten misternie układany latami plan runął, ale było to zaskakująco szybkie. Mniej więcej tak szybko uskakiwałam ostatnio z ławki, gdy siedzący ze mną uczeń słysząc o macicach, łożyskach i poro