Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2019

Flaming

SIERPIEŃ: Chwała Bogu za sierpień. Wprawdzie sierpień to już taka mała jesień, preludium do ciepłych swetrów i kaloszy, a już zdecydowanie czas przygotowań i powrotu do pracy, ale są też pozytywy. Widać coraz więcej opadniętych liści, jarzębina dojrzewa w popołudniowym słońcu, powoli nudzą się już wypełnione upałami dni i czeka się na spacer w kolorowych liściach. Zamiast mrożonej kawy myśli się już o zupie z dyni, a zamiast zwiewnych sukieneczek nachodzi ochota na musztardowe swetry, chustki i ocieplane botki. W tym roku sierpień zaskoczył wszystkich falą gorących dni, prażącego słonka i ciepłych wieczorów. Tak przyjemnie i mile ciepłych, zachęcających, żeby grillować, spacerować, biegać i spędzać znaczną część wieczoru na tarasie, a nocy z uchylonym oknem. Jest zdecydowanie bardziej letni niż lipiec i cieszę się każdym sierpniowym dniem. Każdy dzień witam z uśmiechem, bo prawie codziennie spędzam czas na zewnątrz. Choć czasem zamiast huśtać się do południa w hamaku,

dialogi

Nie zrobiłam dziś mężowi żadnego obiadu. Owszem - zrobiłam pranie na krótkim programie, zrobiłam drobne porządki zamiatając mieszkanie, pogwizdując wesoło (że zbliża się wrzesień, a wraz z nim powrót do pracy i równouprawnienia w domowych obowiązkach) umyłam naczynia. M. zjadł parówki na obiad, a do pracy dostał trzy bułki. I obietnicę sałatki na kolację. Sałatkę od razu zaczęłam robić, bo wiedziałam, że albo teraz albo nigdy. Kroiłam pomidory tak zapamiętale, że pomidorowy sok pociekł mi z blatu na szarego kapcia i mój pantofel - kot wygląda teraz jakby cudem uszedł z życiem z krwawej masakry albo stał się przypadkowym świadkiem morderstwa, gdzie krew sikała wkoło osobliwą trajektorią. Kot - ten żywy, nie pantoflowy - ze zdumienia, że za nim nie chodzę, nie zaglądam co robi i nie dziubdziam mu słodko do uszka, przyłaził do mnie przez cały dzień średnio co trzy minuty, i a to wylegiwał się koło mych stóp jak pies albo upierdliwie przynosił mi kapsle do aportowania. Czasami od r

Cztery szminki

Kupiłam szminkę. Cztery szminki. Sobie je kupiłam. Nie siostrze na "Anny", nie teściowej za leczo z kiełbasą dla M., nie dla mamy, że dzielnie pełniła asystenturę kiedy ja, w fartuszku z namalowanymi cyckami (* kraj pochodzenia: wieczór panieński) z pasją panierowałam kotlety z kurzych polędwiczek. Nie wiem czy w ogóle jest taki zwrot "kurze polędwiczki". I nie wiem skąd ta zachcianka na szminki po tylu latach nieużywania szminek w ogóle. Pamiętam, że kiedy w liceum (czyli dzięki Bogu 10, jak nie 11 lat temu), dziewczyny z okazji Dnia Chłopaka (czy tam Walentynek) chciały zrobić grupowe zdjęcie nas - dziewcząt z pomalowanymi na czerwono ustami dla naszych klasowych chłopców, ja zostałam w domu, bo bałam się, że z moimi pucułowatymi policzkami, cielęcym kujonowatym spojrzeniem i włosami ulizanymi na grzeczną dziewczynkę, będę wyglądać jak mały przygłup... W zasadzie kupienie tych szminek to był pewien przełom. Tak samo, jak pójście do Policji (może i tro

Mrożona kawa

LIPIEC: Podróż poślubna i wyjazd do Czech były zachwycające, bajeczne i prawie tak samo męczące. Chłonęłam słońce, widoki, chwile, cieszyłam się nimi, ale i chciałam już powrotu do rzeczywistości. Do siebie. Do mieszkania. Do kota. Pech chciał, że kiedy wróciliśmy do domu i kiedy wreszcie doczekałam się swoich długich, niczym nie zmąconych dni, pogoda kompletnie się załamała. Te wakacje miały być zwieńczeniem dzieła. Odpoczynkiem po ślubie. Nagrodą za słabe wakacje w policji. Miały być wypełnione malinami, mrożoną kawą i słońcem. Plus flamingiem w basenie. Tak - pojechałam w podróż poślubną. Wycieczka do Czech też była super, ale ja chciałam wakacji na co dzień. Z pogodą, słońcem, relaksem. Oglądałam na instagramie NORMALNE fotki NORMALNEJ matki z dwiema dziewczynkami w Polsce, która non stop siedziała w basenie, pokazywała świeżo zerwane owoce, opaleniznę, słońce. U nas słońca nie było. Był deszcz, było zimno i paskudnie. Ja patrzyłam za okno i ubierałam skarpetk

Praga

Mieliśmy całe dwa dni na odpoczynek po Grecji (przymulonego czwartku po powrocie nie liczę, bo choć spaliśmy kilka godzin, cały dzień był kiepski), wypranie wszystkich tych ręczników i ciuchów, rozwieszenie bikini, wypieszczenie kota. Potem ruszyliśmy podbijać Pragę przy dźwiękach Eda Sheerana z płyty. Ubrałam się w wygodny komplecik szarych dresów i trampki, a do torby (choć jechaliśmy własnym autem) wpakowałam tylko parę dżinsów, dwie koszulki i bieliznę, plus jakieś kosmetyki. Zabrałam też grubą czerwoną bluzę i kurtkę. Do Grecji wzięłam tyle letnich ubrań, że codziennie przebierałam się trzy razy, żeby je wynosić. Jakby się uparł - na trzy dni nie potrzebowałam nie wiadomo jakiej ilości ubrań, więc nie było tragedii, ale gdy pomyślałam sobie, co by było gdybym się oblała albo gdyby zlał mnie deszcz, stwierdziłam, że jednak taka oszczędność miejsca nie była za mądra. Droga była długa, choć do Warszawy też jeździliśmy razem sporo razy i dość często (na początku naszej znajomoś