Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2019

Sto dni po ślubie

Jest książka o takim tytule, wiecie? O kobiecie, która sto dni po swoim ślubie, spotyka eks miłość swego życia na przejściu dla pieszych w tętniącym życiem Nowym Jorku. Cóż. Ja sto dni po ślubie mieszkam w małej cichej mieścince, a na przejściu dla pieszych szukam małego ślepego kotka do uratowania, przez którego na pewno wskoczyłabym przed jadący samochód, wstrzymała ruch i schowała kocię za pazuchę. Takie tylko, marzenia. Jak te, że w brzydką listopadową, świątecznie grudniową albo mroźnie styczniową noc, mój mąż uratuje na służbie kotka - może być bez jednego oka, może być brzydki, a może być nieotwierający jeszcze oczu z zaleceniem podawania butelki - który wczepi się w jego mundur, zamiauczy żałośnie, a M. roztopi się serce, zaniesie kota do odpchlenia i odropienia oczu, a potem przyniesie go mi, żebym mogła zalać się łzami, rozczulić, rzucić mu na szyję i wyjąkać, że teraz jestem kobietą spełnioną. No tak. Sto dni po ślubie nie odczuwam specjalnie większych zmian. Dalej

wrzesień

Wrzesień spłynął na mnie razem z deszczem, szkołą i jesienną aurą. Z powrotu do szkoły bardzo się cieszę. Wprawdzie wakacje pożytkowałam co do minuty (poza spaniem przez jedną trzecią dnia), ale wolę swój rytm praca - obowiązki, bo wtedy paradoksalnie jestem w stanie wykrzesać z siebie więcej kreatywności i pasji. Deszcz tylko utwierdził wszystkich (dla których wraz z sierpniem skończyła się laba) w przekonaniu, że warto wrócić do szkolnych murów, bo i tak lato ma się ku końcowi. Jakby razem z zerwaniem kartki ze słowem "sierpień", powiedziało się "Sorry, lato, ale żegnaj. Witaj, pani jesień!". Wieczory z dnia na dzień zrobiły się chłodne. Na tyle chłodne, że z pewnością nie będę zbyt szybko spać przy otwartym oknie. Nagle odkryłam, że mam jarzębinę pod oknem sypialni, kupiłam sobie kilka szaliczków i sweter w ciepłym musztardowym kolorze. Szaliki standardowo - trochę mięty, trochę szarości i trochę ochrowo - musztardowego szaleństwa (chyba mam nerwicę natręctw,

lustro

Patrzenie w lustro jest jedną z pierwszych czynności, jakie wykonuję rano. Od czasów nastoletnich jestem wegetarianką i jeszcze do niedawna jarałam się aktywnością fizyczną każdego dnia. Myślałam więc, że jako osoba dorosła, nieograniczona szkołą, nakazami czy rodzicami, dzień będę zaczynać od porannej przebieżki, osobiście wyciskanego soku z organicznych pomarańczy i domowej roboty chleba z domowej roboty dżemem. Cóż. Szkołę mam cały czas, tyle tylko, że teraz w niej pracuję, a jak mam ferie czy wakacje - ślinię się w poduszkę do dziesiątej, a potem latam, żeby ze wszystkim zdążyć, więc nie ma czasu na ćwiczenia, a już tym bardziej na robione smoothie. Porannym priorytetem jest u mnie niestety tabletka. I niestety nie uwolnię się pewnie od niej zbyt szybko. Tabletka jest moim małym batem, czymś co mnie ogranicza, bo później muszę odczekać równe pół godziny, żebym mogła zjeść. Inaczej moje hormony tarczycowe będą wariować, a ja będę się źle czuć. Po tabletce idę zająć cza