Przejdź do głównej zawartości

2:0

Jeśli myślicie, że nic nie piszę, bo zasuwam na bieżni jak chomik w kołowrotku to się mylicie.
Nic nie piszę, bo napisałam już kilka postów o katarze i chciałam przerwać tę nudę czymś nie trącącym hipochondryczeniem.
Czekałam aż cudownie ozdrowieję i wrzucę coś na szybko, między pracą a siłownią.
Jeśli myślałam, że wyzdrowieję tak szybko to się myliłam.
Jeśli myślałam, że grypa to koniec świata to też się myliłam.
Grypa nie jest końcem świata.
Jest nią grypa żołądkowa!!!


Ja się pytam czemu w dniu, w którym zjadłam normalny obiad i przestałam sączyć krew z nosa (zatokowy katar hard level), wylądowałam w łóżku z awaryjnym czerwonym szafliczkiem (*nie przydał się. Pewnie dlatego, że z racji emetofobii załatwiałam sobie na gwałt - w sensie o dziesiątej wieczorem u zaprzyjaźnionego doktora - leki przeciwwymiotne), pięcioma szklankami z miętą (każda o innej temperaturze) i ustami czarnymi od węgla w tabletkach...?
Ja się pytam, czemu w sobotę w ciągu dnia czułam się już prawie dobrze (yhm), a wieczorem musiałam faszerować się medykamentami, żeby spokojnie (yhm) przespać  (yhm) całą (yhm!) noc...?
Ja się pytam czemu niedzielę spędziłam między łóżkiem swoim (spanie), a siostry (filmy), z głową ciężką od kataru i uczuciem jakbym pół dnia spędziła na karuzeli...?
Czemu?
No czemu, noooo?
Aż do znudzenia jest pisać kolejny wpis o chorobie.
Już nie mogę się doczekać, kiedy napiszę coś, co nie będzie miało w sobie słowa: "katar".
Póki co trzeci weekend siedzę w domu.
Trzeci weekend!

Staram się oddychać głęboko, afirmować i myśleć pozytywnie.
Docenię wartość zdrowia.
Spędzam więcej czasu z rodziną (patrzą na mnie podejrzliwie, jakby się bali, że moje zarazki przeskoczą na nich jak tylko będą za długo ze mną przebywać).
Odpoczywam.
Nadrabiam filmowe zaległości.
Unikam patrzenia na jedzenie.
I jeszcze się głupia cieszę, że dzięki katarowi (wciąż tak samo upierdliwemu, choć mówię już na szczęście swoim głosem) nie czuję większości zapachów, od których mnie nie mdli...
Ogólnie to wyglądam równie fatalnie co się czuję.
Jestem już i tak ciut mniej blada niż w piątek, ale wciąż nie wyglądam zbyt zdrowo.
Poleciałam z wagi po kilogramie za każdy tydzień.
Jeden na siłowni i diecie, jeden na grypie, jeden na żołądkówce.
Podejrzewam, że gdybym porządnie wydmuchała nos byłoby to cztery kilogramy mniej, ale póki co mocniejsze dmuchanie mogłoby się skończyć niedotlenieniem i zesłabnięciem, więc to niezbyt dobry pomysł.
Sam spadek wagi byłby okej, przecież po to latam na siłownię, ale mimo wszystko wolę być smuklejsza i wysportowana niż chuderlawa i blada jak ściana...
Wiem, że te chorobowe kilogramy szybko wrócą (co nie napawa mnie znowuż aż takim szczęściem^^) i że wróci też humor, siłownia i optymizm, ale póki co snuję się skrzywiona między lekką zupą z kaszą jaglaną, a waflami ryżowymi i oglądam do znudzenia album z rasami psów (nie mogę czytać, bo ruchy gałek ocznych to istny rollercoaster, a większość książek które posiadam to thrillery z opisami sekcji zwłok albo morderstw, a czytanie tego na pusty zemdlony żołądek to niezbyt dobry pomysł...).

Obiecuję i solennie przyrzekam, że jak już będę zdrowa to co rano będę wyskakiwać z łóżka z dziecięcym entuzjazmem, robić radosne piruety wkoło kuchennej wyspy podczas śniadania, przez miasto będę pląsać na palcach nucąc pod nosem jakąś wesołą piosenkę, a wieczory będę spędzać na błogosławieniu każdej chwili przeżytej bez złego samopoczucia ;).
No a póki co idę spakować zapas chusteczek do pracy i ubrać jakieś ubranka, ładnie podkreślające moją alabastrową cerę i czerwony nos.
Koniec wpisu.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b