Przejdź do głównej zawartości

15.

Piętnaście lat gotowania sobie i dla siebie.

Piętnaście lat doskonalenia diety, wymyślania jadłospisów i spacerowania z porem wystającym z siatki.

Piętnaście lat szkolenia się z obsługi Thermomixu, pieczenia bułek i robienia smoothie.

Piętnaście lat wysłuchiwania, że z pewnością umrę niechybnie z braku białka, niezależnie od tego czy ważyłam 50+, miałam muskułki i mundur, czy dobijałam do czterdziestki, ale oprócz świrującej tarczycy wciąż byłam zdrowa.


Piętnaście lat wysłuchiwania:

"To tylko moda, przejdzie ci" (jakbym co tydzień zmieniała religię albo światopogląd).

" Pięć miesięcy? Oj, co to jest" (co uległo zmianie po mniej więcej pięciu latach).

"Przejdzie Ci, jak zajdziesz w ciążę".

"Biedny ten twój mąż" (kiedy nie miałam i nie chciałam mieć nawet chłopaka)

"Ale dzieciom będziesz dawać mięso?" 

A kiedy rozglądałam się, żeby poszukać tych moich dzieci, to:

"No ale w ciąży zaczniesz jeść mięso?" i po trzech sekundach milczenia: "Prawdaaaa?".

Oczywiście o ile nikt nie kwestionował mojej płodności bądź przydatności do małżeństwa (bo co to za żona, która nie da potomstwa ani schabowego).

Ale i tak hitem było najczęstsze "To co Ty w OGÓLE jesz?" (No nic... czerpię energię ze słońca, gorzej w zimie - wtedy muszę ciągnąć ją z kosmosu), które pada wciąż bardzo często i (podobnie jak wtedy, kiedy ktoś pyta "A nie żałujesz, że odeszłaś z policji" - skoro przeszłam multiselect to coś tam mam poukładane w głowie i wiem co robię, nie podejmując decyzji w sekundę/chyba nie oglądają telewizji/widać, że nigdy nie byli w policji) jakby bez zastanowienia. Jak gdyby świat składał się z cielęciny i królika, a nie było żadnych warzyw, kaszy, makaronów, (nabiału), orzechów, bo Bill Gates nacisnął "Backspace" i usunął je z półkuli ziemskiej, wtedy gdy tworzył koronawirusa...


Piętnaście lat wegetarianizmu, w tym około trzy na diecie wegańskiej w liceum i później, kiedy zaczęłam już pracę (w tym także na szkole policyjnej, co zawsze samą mnie wprawia w osłupienie), jakieś około 9 miesięcy (zanim nie poznałam M. i nie zaczęłam jeść masła. Akurat wtedy jak podrożało).

Piętnaście (z prawie) trzydziestu lat, więc połowa życia, która uprawomocni się, gdy skończy się pierwszy tydzień marca i zdmuchnę trzydzieści świeczek na torcie.


Tyle dyskusji, komentarzy (nie wierzę też, że nie pojawią się pod tym postem na fb), co mnie niezmiernie śmieszy. Bo osoby, które przekonują mnie, że krzywdzę sama siebie, które uważają, że czegoś ewidentnie mi brakuje ("No i dlatego chorujesz"), najwidoczniej myślą, że jak usłyszę z ich ust, że dieta wegetariańska szkodzi albo nie dostarcza niezbędnych makroelementów, ja powiem "Ojej, masz rację" i zacznę je jeść. I te opowieści z krypty, że ktoś gdzieś kiedyś słyszał, że kuzynka kuzynki nie mogła zajść w ciążę, bo NIE JADŁA MIĘSA, zaczęła jeść - i ma trójkę berbeci. Albo, że jakaś siostrzenica siostry kuzyna miała anoreksję - zaczęła jeść kurczaka i wyzdrowiała! Lub też - siostra bratanka miała straszne wyniki i MUSIAŁA zacząć jeść mięso.

No cóż. Ja podchodziłam do tego od zawsze poważnie. Dbałam o dietę, jadłam te nasionka i fasolki, często się badałam. Oprócz podstawowych badań robiłam poziom wit. D, B12, żelaza (nie hemoglobiny). Byłam u dietetyka, a żaden lekarz, u którego byłam, nigdy nie kwestionował mojej diety. Nie wiem, czy powinnam wspominać, że zaraz po maturze pojechałam na zlot wegetarian, gdzie wkoło mnie biegały wegańskie dzieciaki wegańskich rodziców (nierzadko w liczbie dwóch - trzech z jednych wege rodziców - cud nad Wisłą), a anoreksja to choroba psychiki, więc leczy się ją psychoterapią, niekoniecznie mięsem. A poza tym, moim zdaniem jeśli ktoś ma niedobory, można je uzupełniać zmianą diety (wciąż zostając wegetarianinem) lub i/suplementami. To chyba naprawdę muszą być drastyczne przypadki, żeby poprawa diety albo branie witamin nie pomogłoby uzupełnić braków i jedynym ratunkiem mogłoby być mięso. Ale to moje zdanie. Akurat u mnie w rodzinie to moja mama i siostra muszą się tłumaczyć lekarzowi medycyny pracy, dlaczego mają anemię (grubo poniżej normy), a na mnie lekarz rodzinny mówi "pełnokrwista", bo nigdy nie spadłam niżej 13 (na 16), a często miałam 14,5-15,5. I szczerze - wątpię, żebym nawet pod groźbą czy straszeniem lekarzy zaczęła jeść mięso, ale nie komentuję i nie oceniam innych dziewczyn, zwłaszcza jeśli źle się czują albo są w ciąży.


Połowa życia. I oby dalej było więcej wegańskich lodów w marketach, mleko roślinne staniało i kosztowało tyle co krowie, a nie dychę, a ja żebym zjadła wszystkie owocki z kosza owoców od mamy, który dostałam ;)))









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b