Przejdź do głównej zawartości

Twarde łapki ;]

Mojej kotce stwardniały łapki.
Jednego dnia była małym słodkim kociakiem z mięciutkimi poduszeczkami, drugiego była już kotką, która wychodzi z domu wieczorem i szlaja się Bóg wie gdzie.
Jednego dnia miauczała cichutko, rozkosznie zwinięta w kłębek, drugiego warczała jak ktoś zbliżał się do jej miski.
Jak zwykle ten skok nastąpił za szybko i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszyscy poniekąd dorastają jak Simba - przez jedno machnięcie głową z małego lwa zmieniają się w dorosłego z bujną grzywą i poważnym rykiem.
W przypadku Kiary zamiast ryku jest syk i wark, kiedy ktoś wchodzi do kuchni, gdzie kotka je mięso.
Jedynie na mnie nie warczy, nawet kiedy do niej podchodzę i ostatnio rodzinka prawie ogłuszyła mnie salwą śmiechu, kiedy skwitowałam to słowami: "Przecież wie, że i tak jej nie zabiorę".

Mam nowy kolor włosów. Miał być bardziej jasny niż ciemny i raczej iść w ciemne blondy niż brązy, ale gdybym miała Wam go opisać, określiłabym go mianem deserowej czekolady z chilli.
I to nie tylko dlatego, że cierpię na syndrom odstawienia gorzkiej czekolady ;P.
Włosy mam zdecydowanie ciemniejsze, twarz zdecydowanie bardziej bladą.
Gdzieniegdzie błyskają rudawe refleksy, które jak dla mnie są raczej ogniste niż rude, ale to mi się nawet podoba.
Chyba odrobinę spoważniałam, bo wyglądam trochę ostrzej dzięki ostrzejszym rysom i ostrzejszej barwie.
Wyglądam inaczej, ale jestem zadowolona z koloru i z tego, że doda mi trochę charakterności.

Moja przyjaciółka ma nową nerkę. W dniu przeszczepu chodziłam cała nabuzowana i nawet do łazienki chodziłam z telefonem. Kiedy dostałam smsa, że już po operacji i że dzielna pacjentka wysikała trzy litry płynu, ze szczęścia zaczęłam tańczyć po salonie tak żywiołowo, że nadepnęłam kotu na łapkę.

Więc w sumie może to i dobrze, że te łapki jej stwardniały... ;)







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b