Przejdź do głównej zawartości

Aż dzieci ;]

Co tam, stalkerzy? ;]
U mnie trzy newsy.
Po pierwsze - zakochałam się.
Wybrańcem jest John Grisham, a miłością zapałałam do niego po tym, jak na 24 godziny zabrał mnie do świata prawniczego bełkotu i zapewnił zajęcie na kilkanaście godzin.
Po drugie - jestem zarobiona, dzięki widmu wywiadówki (czyt. oceny opisowe dla każdego skrzata z klasy), korepetycjom, szkole i odrabianiu zastępstw koleżeńskich oraz przygotowywaniu dzieci na Dzień Babci i Dziadka.
Po trzecie - zaczęłam jeździć na siłownię i katować bieżnię. Albo raczej swoje biedne, pozdzierane buty do biegania i łydki ;).

Tak, tak.
Z psychologicznych, medycznych i korporacyjnych gładko prześlizgnęłam się na thrillery prawnicze, łykając prawie jednym kęsem "Górę bezprawia", dzięki której przez weekend późno chodziłam spać i wcześnie wstawałam, żeby móc czytać.
Książkę uważam za genialną, jedną z bardziej "ludzkich" jakie miałam okazję ostatnio czytać.
Jest w niej zmiana, wyprowadzka, silna kobieta i bezinteresowna pomoc, czyli coś co ostatnio dość mocno mnie prześladuje. Zwłaszcza, kiedy oglądam "GI Jane" i "Pod słońcem Toskanii", a kapsel od Tymbarka mówi mi: "Czas coś zmienić".
Książka jest wciągająca, ciekawa, bardzo pouczająca i pisana bardzo inaczej niż do tego przywykłam. Trup się nie ściele, nie ma profilerów, sekcji zwłok, ironicznych policjantów. Nie ma patolożek sądowych i nie ma modus operandi. Wirusów, spisków też jakoś nie.
Z jednej strony książka jest na wskroś chłodna, bez zbytnich emocji, podniet i długich dialogów, bez związków, bez zobowiązań, bez schematów, bez oklepania i bez nudy, co mi bardzo odpowiada. Do tego - jest pisana naprawdę dobrze. Po prostu bardzo dobrze.
Dobrzy bohaterzy - nie przerysowani i nie cudownie słodcy, dobre sceny - bardzo lakoniczne, bez zbędnego operowania nazwami intymnych części ciała, dobre dialogi, bo krótkie, zwięzłe, cięte bez wredoty, dobre słownictwo, dobre zdania, dobra całość.
O, tak.
"Górę" streszczam każdemu kto chce słuchać i pieję nad nią peany pochwalne, mówiąc o jednosilnikowych cessnach, odkrywkowemu wydobywaniu węgla i pylicy równie chętnie co o wolontariacie i prawniczym żargonie.

W pracy pojawił się dziś pierwszy kryzys, pierwsza rysa na idealnym planie: "NieAngażujSięNiePrzywiązujNieToNieZnajdzieszPracęGdzieIndziej".
To. Nie. Będzie. Takie. Proste.
Mogę sobie mówić, że jestem zimna i oziębła uczuciowo, bo nie ufam facetom i nie mam ochoty na związek, mogę sobie mówić, że nic mnie nie wzrusza, a potem mieć gulę w gardle oglądając z siostrą niby dla śmiechu "Chłopaków do wzięcia" (i nie pytajcie czemu, bo nie wiem. Może to moje resztki człowieczeństwa, mówiące mi, że ludzi się z zasady szanuje, nie ocenia i nie wyśmiewa...?), mogę zgrywać twardą i niezłomną, ale dzieci mnie rozbrajają.
Krzyczę na nie, wkurzam się, upominam, złoszczę.
Ale nie dam im zrobić krzywdy.
Żadnej.
Nie zawstydzam, nie ganię, nie poniżam, nie podcinam skrzydeł.
Chcę, żeby czuły się akceptowane, dobre i kochane.
Chcę, żeby były bezpieczne.
Żeby czuły, że są szanowane, żeby szanowały innych, żeby nauczyły się czegoś więcej niż 2+2.
Żeby cieszyły się szkołą, nauką, życiem.
Żeby umiały żyć z innymi.
I mięknę, Jezu jak ja mięknę, kiedy "nieprzytulaśne" dzieci (w tym głównie chłopcy) nagle zaczynają się do mnie lepić i robić buzie w podkówki, bo kończę z nimi lekcje i idę do domu.
Ich ulubiony dzień to piątek, bo wtedy "mamy wszystkie lekcje tylko z panią", malują domy i bałwany na miętowo, bo to mój ulubiony kolor, a ironizowanie "o, na obrazku jest pani ulubione zwierzątko" (czyt. pająk) stało się normą.
Dzięki nim uczę się zdecydowanie więcej niż one dzięki mnie.
Ja uczę ich liter, one uczą mnie bezprestensjonalności.
Ja pokazuję im znaki drogowe, one pokazują mi jak żyć kierując się szczerością i prostotą, nie społecznymi nakazami.
Ja okazuję się być tylko dorosłym, one są aż dziećmi...

Siłownia.
Taaak.
To ten puzzel, którego mi brakowało po zmianie dużego tętniącego życiem miasta na senne miasteczko, które wymiera o piątej.
I nie pomogło tu odwalenie sobie pokoiku na miętowo - szaro - biało i fundnięcie sobie białych mebelków i fotela z wielką poduchą.
Nie pomógł czas na pichcenie, czytanie, pisanie.
Nie pomogły kolorowanki.
Pomógł powrót do tego, co znałam.
Do pakowania swoich manatków i ruszenia się z miejsca.
Do porządnego spocenia, takiego, po którym wszystkie części garderoby nadają się do zmiany, do endorfin, do siły.
To jest to, co mnie napędza, to jest to, na co czekam ;).
Samochód, rzucona na siedzenie torba, butla wody i zacieranie dłoni.
O, tak ;).

Poza tym nic nowego.
Noo, nabawiłam się jakiegoś dziadostwa na buzi - ni to uczulenia ni to pryszczy, a zwłaszcza jednego wielkiego CZEGOŚ, dzięki czemu wyglądam jak nosorożec z wielkim guzem na łuku brwiowym i co zniekształca moją buźkę do tego stopnia, że zamiast oglądać w lustrze cycki i tyłek, teraz sto razy na dzień patrzę na czoło.
Kupiłam sześć książek do angielskiego dla maturzystów na korki (promocja...) i teraz sama je uzupełniam, ćwicząc szare komórki wieczorną porą.
Zamówiłam torbę sportową na Zalando (szaro - czarna, bardziej jak męska, zero kobiecych akcentów, zero różu), rozglądam się za torebką (z moimi wymaganiami będzie ciężko. Póki co nie znalazłam nic prostego bez złotych, błyszczących, ćwiekowatych akcentów) i prawdopodobnie będę musiała kupić nowe buty do biegania, bo moje dwie stare pary są w stanie katastrofalnym.
Finito.
Idę luknąć na mój czołowy róg obfitości, może akurat zmalał przez promieniowanie z laptopa, potem wybiorę jakiegoś szczęśliwca z półki, żeby powertować go do poduszki, a na koniec rozkosznie porozkładam się na łóżku. Po pół roku posiadania dużego łóżka zaczęłam wreszcie korzystać z całej jego powierzchni, nie śpiąc skulona na połówce, więc zamierzam to skwapliwie wykorzystać ;)

Miłego!


http://pl.freepik.com/darmowe-zdjecie-wektory/dziecko-doros%C5%82y

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b