Przejdź do głównej zawartości

Na jednej nodze, w jednym bucie ;)

Niedziela zaczęła się od bólu żeber.
Gdyby nie to, że śpię sama (pomijając ostatnią piątkową noc, kiedy moja kotka nie dała się wygonić z pokoju i całą noc spała rozkosznie zwinięta w precel koło mojej głowy), pomyślałabym, że ktoś skopał mnie na śnie.
Po chwili ból z żeber rozlał się na brzuch i plecy, a ja poczułam się jak jeden chodzący zakwas, co było dość niemożliwe, bo sobota jest dniem porządków, korepetycji i lepienia pierogów. No i dniem regeneracji po całym tygodniu biegania na siłownię ;].
Nie minął kwadrans, a do bólu żeber dołączyła głowa.
Zanim wstałam, głowę miałam ściśniętą niewidzialną obręczą, a przewracanie oczami było niemożliwe.
Płatki jadłam na szybkości, bo tato już tuptał nogami, żebym jechała z nim na zakupy.
Wrzucanie owoców i warzyw do wózka przypominało mi przerzucanie tony węgla.
Jak wróciłam do domu, słaniałam się już pod ciężarem papieru toaletowego i małej siatki z zakupami.
Wtedy mnie tknęło.
Żebra.
Kości.
Mięśnie.
Głowa.
Przerażona rzuciłam zakupy na podłogę.
Grypa.
O nie.
O nie, nie, nie.
Nieee!
Poniedziałek - wywiadówka (*dwie godziny zumby).
Wtorek lekcje od rana (*i zumba wieczorem)
Środa - Rada Pedagogiczna (*zumba odwołana ---> będzie bieżnia).
Czwartek - zabawa dla dzieci.
Piątek - Dzień Babci w szkole.

Już widziałam swoją głowę opadającą na stół podczas Rady.
Już widziałam siebie, niemogącą utrzymać kartki z wierszykami dzieci...
Rozpakowałam zakupy i w te pędy zabrałam się za leczenie.
Na początek - bezlitośnie.
Czosnek.
Nie jestem zbyt mleczna ani maślana.
Moje mleko to mleko sojowe, masło to awokado ;).
Na przeziębienie nie piję więc mleka z miodem i czosnkiem.
Na przeziębienie brutalnie rozgryzam w zębach ząbek czosnku i wylewam morze łez z obojga niebieskich oczu.
Gryzłam więc ten czosnek jak własne ciało, wzdrygając się i męcząc, ale wciąż z zapałem żując.
Cała rodzinka z jednej strony śmiała się z mojej zawziętej miny, z drugiej kręciła głowami z podziwem nad wytrwałością.
Potem walnęłam sobie wapno i aspirynę, jakieś dziesięć herbat z cytryną (co druga z Amolem), a resztę dnia spędziłam w swoim pokoju czytając, pisząc oceny opisowe dla dzieci i nie robiąc absolutnie nic bardziej męczącego niż odwrócenie strony w książce.
No a wieczorem zepsułam prysznic.
I to tak niewinnie - chwyciłam za baterię, żeby odpalić sobie chłodniejszy strumień wody, a ona została mi w dłoni.
Słuchawka ostatnimi podrygami ochlapała zimną wodą mnie i końcówki moich włosów, a ja nieco zdziwionym głosem zawołałam tatę, że mam mały kryzys i że nie jest to pająk w brodziku.
Tato wyszedł z łóżka i zdziwił się nieco, kiedy zastał mnie owiniętą w ręcznik jak mumię, z wodą ściekającą z włosów z nieco skonfundowaną miną i baterią w ręce.
Moje ciało z kolei zdziwiło się, że zamiast siły i energii silnego strumienia wody o naprzemiennej temperaturze miało tego wieczoru wylegiwać się w wannie i w pianie o innym niż mój żel zapachu.

Poniedziałek zaczęłam od stwierdzenia, że czuję się dobrze.
A przynajmniej nie obudził mnie ból żadnej części ciała.
Po pracy miałam wywiadówkę, po wywiadówce dwie godziny zumby.
Mokra koszulka lepiła mi się do pleców, włosy lepiły się do czoła, a ja przylepiłam się do butelki z wodą.
Roznosił mnie powysiłkowy entuzjazm i nawet podczas zdrapywania z szyb szybko marznącego deszczu podrygiwałam wesoło.
Droga po śliskiej powierzchni nie przeszkadzała mi w wesołym podśpiewywaniu, choć jechałam wyjątkowo ostrożnie.


Wtorek zaczął się od zaspania.
I to takiego bezczelnego - bo wieczorem specjalnie nastawiłam budzik i położyłam telefon z dala od łóżka, żebym czasem nie pacnęła drzemki na śnie.
Obudziłam się 25 po siódmej i już widząc cyferki na telefonie, szybko obliczyłam, że mam kwadrans do rozpoczęcia dyżuru na korytarzu.
Prysznic i prostowanie włosów pozostały w sferze marzeń, więc zjadłam tylko parę łyżek zbożowej kaszki 7 zbóż (mistrzostwo w dziedzinie "Zjeść coś w minutę"), ubrałam przygotowane wieczorem (zawsze to robię. Jestem porządna ^^) ciuchy, maźnęłam byle jak rzęsy, umyłam już nie byle jak zęby i pognałam skrobać szyby.
Dwie lekcje minęły mi bardzo szybko i ciut kichająco. Ale powiedzmy, że to alergia na kredę ;).
Do domu wróciłam przed dziesiątą i na początek zajęłam się napełnianiem brzucha sałatką.
Pisanie sprawozdania na konferencję przerwało mi przyjście listonosza z dwoma poleconymi listami do rodziców.
Chwilę później zadzwonił kurier z Zalando, że wiezie mi paczkę.
Paczkę otworzyłam zaraz kiedy zamknęłam drzwi za kurierem, a chwilę później znów szczelnie zakleiłam ją do odsyłki.
Sukienka jest o wiele za duża, a ja wyglądam w niej jak dziewczyna z wioski Amiszów.
Jest tak bezkształtna i workowata, że zaczynam się zastanawiać co jest nie tak z rozmiarówkami, skoro to 34 i mniejszych rozmiarów już nie ma, a mi do wymiarów anorektyczki brakuje jakieś 10 kilo.
Kiedy poprawiałam oceny opisowe zadzwonił tato, że za kwadrans będzie u mnie gość od armatury do wymiany baterii.
Gość od armatury przyjechał jak tylko odłożyłam słuchawkę.
Gdy on naprawiał prysznic, przyjechał kurier z DPD z moją torebką.
Wszyscy dzwonili dzwonkiem, wchodzili, wychodzili, a mój pies wariował.
On miał dość szczekania na obcych, a ja dość biegania do drzwi w jednym kapciu.
Torebka jest jednak całkiem fajna.
Dość duża, prosta, brązowa.
Zwykła do bólu.
I zero złotych elementów ;).

Teraz idę gotować obiad, sprzątać to co pozostawił za sobą facet od instalacji w łazience po wierceniu, zamiatać podłogę i ścierać ślady psich łapek na panelach.
Jakoś tak zapomniałam o kichaniu ;).

PS Miseczkę z czosnkiem wyeksponowałam na kuchennej ladzie. To tak w razie bólu żeber ;)


http://girll.x33.pinger.pl/m/15295989




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b