Przejdź do głównej zawartości

Pół żartem, pół serio o... głupiej miłości ;]

Nie wierzę w miłość.
W miłosne wyznania, ckliwe spojrzenia, robienie sobie dziecinnych wyrzutów.
W łzawe historie, tanie dramaty, głupie kłótnie.
W ciche dni, trzymanie się kogoś kurczowo "bo tak", pilnowanie partnera, żeby czasem nie zrobił skoku w bok.
W romantyczne wizje, czcze obietnice, rozstania i powroty.
W drugie szanse, happy endy i never ending story.
Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia.
Nie wierzę w miłość z rozsądku.
Nie wierzę w to, że powtarzanie co pięć minut: "kocham Cię" jest szczere, chyba, że nie wychodzi się przez cały dzień z łóżka i że to "kocham" jest rzucane między jednym z trudem zaczerpniętym wdechem, a drugim.
Nie wierzę w to, że ślub to najwspanialsze wydarzenie z życia, a po ślubie żyje się długo i szczęśliwie.
Nie wierzę w seks bez zobowiązań.
Nie wierzę, że można kogoś przekupić pieniędzmi.
Nie wierzę, że można być szczęśliwym jeśli jest się z kimś tylko z przyzwyczajenia i z poczucia bezpieczeństwa.
Nie wierzę, że można złapać kogoś na dziecko, bo jeśli ktoś ma z nami być to będzie i bez wymuszonego zobowiązania.
Nie wierzę, że można kogoś na siłę przy sobie zatrzymać. Groźbą, prośbą, szantażem.
Nie wierzę, że zazdrość jest zdrowa.
Nie wierzę, że możemy kogoś na siłę zmienić.
Nie wierzę w to, że żonaty facet zostawi żonę i trójkę dzieci dla młodziutkiej kochanki, którą traktują jak zabawkę do łóżka.
Nie wierzę w całą tę dziecinadę z fochami, przepraszaniem się, robieniem minek dwuletniej dziewczynki, używaniem infantylnych "dziubeńków" i "skarbeńków".
Nie wierzę w słowa, obietnice, przysięgi.
Nie wierzę w to, że po iluś tam latach ktoś kocha tak samo jak na początku znajomości, bo relacja z czasem się zmienia.
Nie wierzę, że dziecko nic nie zmienia w związku, choć wcale nie twierdzę, że zmienia na lepsze czy gorsze.
Nie wierzę, że jak ktoś nadużywa alkoholu albo wykazuje oznaki agresji, po ślubie nagle zmieni się w anioła, przestanie pić i zamiast robić śliwę pod okiem będzie robił kobiecie pedicure.
Nie wierzę w to, w co każą nam wierzyć filmy, książki, społeczeństwo.


Wierzę za to w głupią miłość.
W miłość ślepą, całkowicie pozbawioną sensu i logiki.
Miłość, która przypełza Bóg wie skąd i Bóg wie po co.
Miłość, która jest tak głupia, że nie sposób nie czuć się przez nią głupim.

Co na pewno charakteryzuje głupią miłość?
Że absolutnie nie da się jej szybko pozbyć z głowy.
Można próbować potrząsać nią jak wokalista na koncercie hard rockowym, można się nią puknąć w murek, można medytować.
Nadaremnie.
Jedyne o czym się myśli to o tym, żeby przestać myśleć.
Jedyne o czym się marzy to o szybkim pozbyciu się wspomnień, marzeń i myśli za pomocą hipnozy, noża gamma albo nawet czarów szamana, biegającego wkoło nas w przepasce na biodrach.
Jedyne co chciałoby się zrobić to namacalnie pozbyć tej głupoty z głowy.
Wyciąć z mózgu natrętne myśli i patrzeć jak oślizgłe szare zwoje wypadają z pluskiem na podłogę, żebyśmy mogli triumfalnie po nich podeptać.

Skąd się bierze głupia miłość?
Z Głupolandii, mającej uświadomić nam, że nawet jeśli jesteśmy rozsądnymi dorosłymi ludźmi i z dyplomem wyższej uczelni, którzy nigdy nie robią nic nieprzemyślnego - wciąż jesteśmy tylko istotami czującymi i podatnymi na uczucia.
Co jest najgorsze w głupiej miłości?
Najgorsza jest niemoc i to, że choć zdajemy sobie sprawę z irracjonalności tego pseudo uczucia - wciąż nie możemy się go pozbyć.
Możemy tłumaczyć sobie na milion sposobów, że obsesyjne myślenie o kimś nie ma sensu, możemy rozrysowywać sobie drzewko decyzyjne, zrobić listę paskudnych wad osoby, która siedzi nam w głowie, możemy nawet czepić się jej lekko odstającego ucha, niesymetrycznego uśmiechu albo za ładnego głosu, ale myśleć o niej nie przestaniemy.
Będziemy może myśleć źle.
Ale wciąż, dalej i od nowa.
Rano po przebudzeniu, wieczorem przed snem, tysiąc razy w dowolnej chwili w ciągu dnia - najczęściej w trywialnych momentach albo jak coś nam się skojarzy.
A w przypadku głupiej miłości WSZYSTKO się kojarzy.
Kojarzy się imię, które nagle jest wszędzie, kojarzy się piosenka, którą ktoś nucił, kojarzy się głos, zapach, miętowe czekoladki, niebieski sweter, herbata malinowa i nawet sposób, w jaki ktoś marszczy nos podczas śmiechu.
I wtedy nagle - BACH! - wszyscy łażą po mieście żrąc nieszczęsne miętowe czekoladki, ubrani rzecz jasna w niebieskie swetry, a u babci dostaje się pod nos gorący kubek malinową herbatą, w którym ma się ochotę utopić...
Jaka jest głupio zakochana osoba?
Roztargniona, zamyślona, zakręcona, raz euforycznie wesoła, raz depresyjnie smutna.
Gotowa do upokorzeń, bo z głupiej miłości można robić różne głupie rzeczy.
Można się przed kimś płaszczyć, można zapominać języka w gębie, można się rumienić, można spuszczać wzrok, można się upokarzać, można na kogoś rzucać przelotne spojrzenia, a można udawać, że się kogoś nie zna.
Głupia miłość dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie i nie zakochujemy się w przypadkowym przechodniu, który rzuci nam powłóczyste spojrzenie.
Nie zakochujemy się głupio w kimś, kto nas podrywa
Nie zakochujemy się w kimś fajnym, mądrym, kimś, kto nas lubi.
Nieee, najchętniej zakochujemy się w kimś, kogo nie znamy.
Albo znamy nie za dobrze.
Albo kogo znamy i traktujemy jak kurz na komodzie, dopóki nie dotrze do nas, że znaczy dla nas coś więcej.
W kimś mało szkodliwym, nic dla nas nie znaczącym.
W osobie, którą określamy ładnie jako "idiota", "gbur", "palant" albo "burak".
W kimś, kto nas drażni, kogo nie lubimy, kto nam zalazł za skórę.
W kimś, kto nas nie zna i co gorsza - nie chce poznać.
W kimś, kto kompletnie nie jest w naszym typie.
I musimy porządnie wysilić mózgownicę, żeby w ogóle dopatrzeć się jakiejś minimalnej nici zaczepienia, dlaczego do cholery ta osoba nam się podoba.
A odpowiedź brzmi - nie ma takiego powodu.
Bo właśnie o to chodzi.
Że ktoś nam się podoba z niewiadomych przyczyn.
Że mówimy: "To kretyn, nie traktuje mnie poważnie, jest gburowaty, wredny i fałszywy, wykorzystuje ludzi, nie szanuje kobiet i... mi się podoba".
Że z braku laku doszukujemy się u tej osoby cech geniusza, altruisty, ideału wręcz.
Że myślimy, że to właśnie my odkryliśmy jak wspaniałą i cudowną osobą jest bez tej swojej otoczki i maski, którą zakłada dla całego świata.
Że odrzucamy tysiąc pięćset ofert zaproszenia do kina i na spacer, bo nie chcemy wychodzić do kina i na spacer z osobą, która nie jest tą, o której myślimy średnio dwa razy na minutę.
Że czekamy, chociaż sami nie wiemy na co. Najpewniej na cud.
Że nie modlimy się o nic innego jak o to, żeby przespać noc bez ani jednego snu o tej osobie.
Że nosimy wszędzie telefon, licząc na to, że zadzwoni, napisze, wyśle nam sms-a, choćby przez pomyłkę.
Że liczymy dni od ostatniego kontaktu.
Że na widok tej osoby nawet z daleka czujemy coś dziwnego w brzuchu i nie - nie są to ruchy perystaltyczne jelit.
Że można rzucić telefonem, bo wróżka Esmeralda (WTF, skąd wróżka Esmeralda ma nasz numer?!) napisała: "Ktoś nie jest ci obojętny"
Że rozumie się dziecko, które stoi pod szklaną gablotką i pokazuje na kolorowego lizaka, marudząc: "chcę", a kiedy nie może go dostać, rzuca się na podłogę i wije jak mała żmijka, bo my też chcielibyśmy rzucić się na podłogę, krzycząc: "chcęęęę!"!
Że oddałoby się wszystko co się ma za to, żeby dostać to, czego mieć nie można.
Że można zdawać sobie sprawę z całej śmieszności tej sytuacji, a mimo to dalej głupio myśleć.


Nie wierzę, że samym "chceniem" da się wybić z głowy głupią miłość.
Możemy przestać myśleć o kimś z tak silnym natężeniem, możemy z czasem nie myśleć o tym zaraz po otwarciu oczy i tuż przed przytknięciem głowy do poduszki, ale ta myśl gdzieś będzie.
Będzie nas mierzwić i kłuć jak torbiel na jajniku, wrzód na żołądku, kamyczek na nerce.
Będzie cały czas z tyłu głowy i będzie cały czas nas dręczyć.
Chyba, że po prostu... sama zechce odejść.
Ktoś się z kimś hajtnie, machnie sobie bliźniaki z jakąś ładną długonogą blondynką albo po prostu nam się znudzi.
Chyba, że nagle opadną nam klapki z oczu i nagle sami z siebie - fiu!!! -przestaniemy o kimś myśleć.
Chyba, że ten ktoś wpadnie pod autobus i będziemy mogli go opłakać.
Chyba, że poleci do Honolulu i ślad po nim zaginie albo...
Wpadnie nam w oko ktoś inny ^^.
I może niekoniecznie zauroczymy się głupio i naiwnie.
Może nie polecimy pod ślubny kobierzec.
Może nie będziemy do siebie dziubdziać jak dwa gołąbeczki.
I może nie będziemy sto razy dziennie zapewniać się o miłości.
Ale może trafimy na kogoś, z kim będziemy mogli spędzać czas, bez przywiązywania tej osoby do krzesła, żeby nam nie uciekła i bez kneblowania jej pończochą, żeby nie krzyczała:"Ratunku!" ;).

I tego Wam życzę.
Czegoś dojrzałego, ale nie od razu zbyt wiążącego.
Czegoś miłego, nie przesłodzonego.
Czegoś na wskroś normalnego.
I broń Boże nie głupiego!
Kropka ;).





PS Parę rozmów z kobietami, parę filmów ("Pretty women" po raz pierwszy ;P), parę natrętnych myśli pchających się do głowy w nocy i - voila! - cynka M. napisała o miłości. No ładnie się ten rok zaczyna... ;]


http://gabi20001104.pinger.pl/p/1


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b