Przejdź do głównej zawartości

Marudny ^^

Przykro mi, ale dziś popełnię zgorzkniały wpis godny starej panny.
Cały tydzień miałam taki cudowny humor, że dostałam ksywkę "ta śmiejąca".
Nie narzekałam na poranne wstawanie, na ćwiczenie musztry przed sierpniową defiladą (dwie godziny dwa razy w tygodniu po zajęciach - bomba), na naukę, ani nawet na to, że na ćwiczeniach z prawa zostałam wybrana na dowódcę grupy, choć na dowódcę to ja się średnio nadaję. Ale w sumie to dobrze, że zostałam wybrana, bo o dziwo dałam radę.
W tym tygodniu w ogóle "dałam radę". Ten odpoczynek w domu jednak zrobił swoje ;). Zdałam strzelanie, zdałam scenkę na symulacji (choć może nie tak dobrze jakbym chciała), wyżyłam się artystycznie robiąc mapę myśli na psychologii (nie sądziłam, że aż tak dobrze zrobi mi komplement, że ładnie rysuję zielonym markerem) i za tę zaszczytną rolę lidera grupy, o której wspomniałam też dostałam pochwałę. Tzn. wykładowca powiedział, że wyglądam mu na małą wojowniczą feministkę i że jestem jak ujadający pekińczyk (mój wewnętrzny bieszczadzki kot mocno się zjeżył na te słowa ;)), ale przecież właśnie tak kazali mi się zachowywać wszyscy ci, którzy twierdzili, że jestem za łagodna, z wykładowcą, który uczy mnie podcięć, obezwładniania i technik interwencji na czele.
W każdym razie - tydzień był cudowny mimo tego, że zakwaterowali nas w nowym bloku (z nowymi łóżkami, nowymi pościelami, dużymi kabinami i miejscem na kosmetyki pod prysznicem) i prawie od razu zapowiedzieli, że we wtorek jednak przeprowadzamy się do starego bloku, mimo duchoty na zewnątrz i duchoty w budynku i mimo że przez tydzień nie miałam czasu wyjąć laptopa z torby.
Przez całe pięć dni mogłam robić za reklamę pasty do zębów (gdyby nie ta wystająca jedynka i brak odpowiedniej bijącej po oczach bieli) i gdyby ogłosili konkurs na najbardziej śmiejącą się dziewczyną na szkole, niekwestionowanie zajęłabym pierwsze miejsce.
Ale już w piątek pomarudziłam sobie przez pół wieczoru i teraz też chce mi się marudzić.
I miauczeć.
I jojczeć na całe zło tego świata, z malinami zalatującymi pleśnią na czele...

Zostałam na weekend na jednostce.
Na jutro wzięłam sobie służbę, bo w tygodniu nie chcę opuszczać zajęć (cóż za ambicja, może dostanę stypendium naukowe...) ze strzelania i z TI. Jakoś dochodzę do wniosku, że egzaminy komisyjne średnio mnie kręcą ;).
Planowałam uczyć się, pisać i spać, bo w tygodniu nie pozwoliłam sobie na marnowanie czasu na drzemki w dzień.
Po wyjeździe współlokatorki zaczęłam sprzątać.
Zrobiłam pranie (zacięły mi się drzwiczki od pralki, ale voila - z nieba spadł idący korytarzem chłopak, którego zahaltowałam do pralni i który pomógł mi ogarnąć pralkę), powiesiłam je w innym bloku, gdzie są sznurki, bo w nowym niestety ich brakuje ;).
Potem wzięłam prysznic.
Potem próbowałam odpalić Internet.
Potem zaczęłam robić wpis.
A potem zaczęłam chorować.
Och - bo oczywiście chorować też muszę oryginalnie, więc nie mogłam dostać gorączki czy kataru.
Mnie musi tąpnać, palnąć, ściąć.
I ścięło.
Jak zawsze kiedy jestem sama.
Bo jestem sama.
W pokoju, a poniekąd i na szkole, bo nie ma praktycznie ani żywej duszy.
Jest cisza i spokój, choć nawet gdyby korytarzem biegło stado nosorożców to i tak nie obudziłyby mnie z trzygodzinnego snu, z którego przed chwilą się wybudziłam.
Pogoda jest w miarę ładna, tak w sam raz, żeby ubrać zimowe skarpetki i zawinąć się w dwa koce.
No i kisić w pokoju przy zamkniętym oknie, bo przecież wieje.
Do tego zastanawiam się jak mam jutro łazić przez dwanaście godzin ciągiem, skoro póki co ciężko mi przejść od łóżka do okna i kminię, co mogę zażyć skoro zachorowałam na dolegliwość, na którą od dwóch tygodni biorę szczepionkę, żeby na nią nie chorować...
Na podłogę znów wypełzły kurzowe koty, które mnie drażnią, a przecież nie schylę się, żeby je pozbierać, bo jak się schylę to potem nie wstanę.
Wypiłam herbatę i nie mam siły zrobić sobie kolejnej, a nie mam dzwoneczka, żeby podzwonić na korytarzu po jakąś dobrą duszę, żeby mi zrobiła kolejną.
Nie pouczyłam się oczywiście z niczego, bo głowa dziwnie mi ciąży, więc nie skupię oczu w jednym punkcie, a poczytać nie poczytam z tego samego powodu.
Boli mnie nadgarstek, boli mnie ósemka, ale najbardziej bolą mnie plecy.
Pleców nie ma mi kto posmarować, wymasować i wygrzać (ale przynajmniej tej nocy nie wołałam obcego chłopaka z dyżurki, żeby mnie ratował), więc pozostaje mi tylko Bengay i wyżej wspomniane koce.
Brzuch też mnie boli, bo czemu ma mnie nie boleć, solidarnie jak wszystko to wszystko.
Gorączki na szczęście nie mam. Brrrr! Jeszcze tego brakowało, żebym zaczęła lunatykować w nocy, łazić i mdleć, skoro na płytkach jest jeszcze poremontowy pył, a na korytarzu jest tak ciemno, że znaleźliby mnie dopiero w poniedziałek rano... Zakładając, że nie rozbiłabym sobie głowy na tych nowych płytkach, bo wtedy chłopacy, którzy w piątek nabijali się z moich skaczących podczas biegania cycków na pewno baliby się, że będę ich pośmiertnie straszyć (Racja. Nie mogłabym oprzeć się pokusie i podsyłałabym im co noc tyle koszmarów z cyckami w tle, że zmieniliby w końcu orientację ;>).
Humor mam kiepski, a w zasadzie to żaden.
Z nikim nie chce mi się gadać, a równocześnie przydałby mi się ktoś do zabawiania.
Ot tak, żeby ta osoba po prostu siedziała i nie działkała mi, nie współczuła, nie wkurzała, nie patrzyła jak brzydko wyglądam, nie wymagała uśmiechu tylko podawała mi herbatę, ewentualnie smarowała plecy maścią rozgrzewającą.
A - i mogłaby mi naprawić spłuczkę, bo tylko osoba tak intensywnie sikająca jak ja może dostać pokój, w którym w łazience woda leci jak wodospad Niagara, a ile razy woda zaczyna szumieć tyle razy przypominam sobie, że nie mam siły chodzić do kibla co dwie minuty. Dobrze, że mam chociaż zapas szarego papieru "Serwus". A tak swoją drogą to jak już wyjdę z tych koszar to będę kupować tylko miękki papier z wizerunkiem baraszkujących misiów polarnych. W kolorze miętowym ^^.
Awrrr!
Tzn. awrr w związku z tą wodą.
Tak naprawdę to dobrze, że nikogo przy mnie nie ma, bo wtedy musiałabym się na nim wyżyć i mu ponarzekać, no i poza tym - skoro mam być twarda to nie mogę się ze sobą pieścić i pocieszać czyimś towarzystwem tylko dlatego że jestem chora.
Ale skoro już jestem chora to mogę sobie pozwolić na chwile słabości, brak tuszu na rzęsach i drogie maliny z supermarketu, które czuć pleśnią...
Rano byłam na badaniach i ponieważ wydałam na nie pół stówy, drugie pół wspaniałomyślnie przeznaczyłam na jedzenie (w tym ciasto ze śliwkami, z którego wyjadłam głównie śliwki. No i właśnie - ludzie cierpią z głodu, a ja sobie wyjadam cynamonowe śliwki i wyrzucam resztę, no pięknie).
Na pociechę kupiłam sobie jeszcze płyn do płukania Cocolino (w Kauflandzie nie ma ładnej bielizny ani markowych bluz), bo oczywiście miedzy półkami też nie miałam siły i nastroju chodzić, a Cocolino przynajmniej ładnie pachnie. Ciul - niech będzie, że kupowanie domowych detergentów poprawia nastrój.
Na pociechę zjadłam też płatki z mlekiem, które podgrzałam też w innym bloku i to nic, że szłam przez podwórko z parującą miską. Wcale, ale to wcale nie przeszkadzały mi dziwne spojrzenia oficerów, że paraduję po polu z miską pełną mleka. Sojowego w dodatku ^^.
Ubrałam sobie ulubioną bluzkę z kotem Simona, wypiłam sok marchewkowy i położyłam się do łóżka.
Na obiad nie poszłam, bo nie jestem głodna. No i kto by mi podawał jedzenie do ust i ruszał moją szczęką, żebym pogryzła, no kto?
Jest mi zimno, jest mi źle i zastanawiam się kto przeczyta tak marudny wpis do końca, bo ja na pewno bym nie przeczytała... W końcu nie cierpię jak ktoś marudzi, chyba, że marudzę ja, a marudzić nie lubię, bo to słabe, a ja ja nie lubię okazywać słabości, a właśnie to robię...
I wiecie co? Idę spać, bo akurat ta czynność wychodzi mi dziś najlepiej.
No, oprócz sikania i marudzenia.
Fu**!


PS A jak ktoś spyta się mnie zdziwiony jak to możliwe, że złapałam wilka skoro terroryzuję wszystkich, żeby nie robili przeciągu i nigdy nie chodzę boso to gwarantuję, że go zjem, albo przynajmniej pogryzę... Ewentualnie zaknebluję szarym papierem albo rzucę w niego kubkiem po herbacie...











Komentarze

  1. Wracaj szybko do zdrowia i do pisania pozytywnych wpisów choć ten był niezły i momentami nawet zabawny wole czytać o Twoich sukcesach a nie o chorobie��

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b