Przejdź do głównej zawartości

W moim domu ;]

W moim domu noże są tak tępe, że jak się je naostrzy to trzeba wywieszać na lodówce komunikat ostrzegawczy, żeby nikt się nie pociął.
W moim domu jest niepisana zasada, że w sobotę robi się ruskie pierogi.
W moim domu jest milion zabawnych i ciekawych kubków, przeważnie zachomikowanych w moim pokoju (zwłaszcza kiedy poję się herbatą z cytryną w nagłym przypływie pisarskich rozkminów).
W moim domu nie mieszka żadne dziecko, a mimo to na ścianie w salonie jest ślad po rozpryśniętej kaszce bananowej, w szufladzie w kuchni są dwa smoczki i plastikowa różowa łyżeczka, a w garderobie są zakamuflowane kredki i piłka.
W moim domu jest jedna pseudo weganką (* po trzech miesiącach szkoły przetrwania musiałam przeprosić się z nabiałem, choćby w niewielkich ilościach), a reszta jest normalna ;]
W moim domu herbata jest w pudełku po herbacie, cukier w pojemniku z napisem "cukier", a kawa w słoiku z napisem "kawa".
W moim domu jest jadalnia, w której je się od święta, bo na co dzień pokój ten służy na skład: pustych słoików i szklanych butelek (tzw. sąsiedzki recykling - my im słoiki, oni nam weki), zgrzewek wody mineralnej, zakupów, których nie ma czasu rozpakować i rzeczy, które w danej chwili są niepotrzebne i nie ma co z nimi zrobić.
W moim domu zabija się pająki, bo mieszkają w nim dwie arachnofobki, które na widok pająków albo sztywnieją albo krzyczą "ratunku" w pięciu językach.
W moim domu są trzy baby, a więc trzy cykle miesiączkowe, trzy charaktery (każda z nas jest lepsza od drugiej), trzy osobowości i niezliczona ilość bielizny, kosmetyków, butów, książek porozrzucanych to tu to tam, ubrań, gumek do włosów, włosów, które nam wypadają, flakoników perfum i lakierów do paznokci leżących na lampce, oparciu fotela, półce pod lustrem i komodzie.
W moim domu nikt nikogo nie zmusza do jedzenia i chodzenia do kościoła.
W moim domu jest jeden bardzo ospały kundelek, który jest najwierniejszą przybłędą na świecie i jedna bardzo temperamentna trzykolorowa kotka, którą w sumie ciężko zobaczyć w domu, bo większość dnia spędza polując na łące.
W moim domu lubimy gości. Gości, którzy wpadają na weekend (choć nie mamy dodatkowej sypialni i trzeba robić roszady śpiąc w salonie albo lokując mnie w łóżku z siostrą), gości, którzy wpadają na kawę, gości którzy wpadają z zaskoczenia i gości którzy wpadają z dziećmi. Dzieci są u nas zawsze mile widziane i nawet jak robią rozpierduchę, wszyscy są szczęśliwi, że pojawiła się jakaś mała, figlarna istota. Mała figlarna istota jest fajna nawet jak przestraszony kot czmycha przed nią w podskokach i wraca do domu po trzech godzinach i nawet jeśli po takiej wizycie dom wygląda jak po przejściu małego tornada ;).
W moim domu można spotykać się z kim się chce, wyjeżdżać, wracać i żyć po swojemu (*pod warunkiem, że w zlewie nie ma żadnych talerzy, a na podłodze kotów kurzu ;]).
W moim domu normalne jest, że się na siebie warczy jak nie ma się humoru, że ja muszę trochę popyskować, żeby szlifować umiejętności negocjacji, że czasami padnie jakieś niecenzuralne słowo i że czasem zamyka się okna, żeby sąsiedzi nie słuchali co się u nas dzieje ;).
W moim domu codziennie trzeba zamiatać i myć podłogę, bo zwierzaki, piasek, kurz i inne cuda świata, co nie znaczy, że jest sterylnie.
W moim domu zawsze są owoce na paterze i cukierki w misce.
W moim domu kocha się zwierzęta (*wyłączając te na ośmiu przebrzydłych nóżkach) i dba się o nie.  Wprowadza się jasne zasady wychowania i granice, dzieli równo przysmaki między kota i psa, dawkuje jednakową liczbę pieszczot i traktuje poniekąd jak dzieci ;).
W moim domu to ja jestem największą terrorystką, która narzeka na włączony cały dzień i całą noc telewizor i na gorące kaloryfery w sezonie grzewczym.
W moim domu możemy zapraszać do siebie kogo chcemy. Pięć koleżanek, małżeństwo z trójką dzieci, przyjaciółkę na wakacje, kolegów nawet jeśli jest wieczór, bo no właśnie...
W moim domu nie ma pruderii i zaściankowości.
Jeśli ma się chłopaka, z którym nie zna się dwa dni i który nie jest ścigany listem gończym - może zostać na noc. Jeśli chłopaka się nie ma, a ma się kolegów - można ich zaprosić na herbatę o dziesiątej wieczorem i nikt się z nimi zbytnio nie cacka (tato chodzi po domu bez koszulki, kot wskakuje mu na kolana, pies obwąchuje z każdej strony, siostra wpada bez makijażu z rozczochranymi włosami, a mama proponuje kolację), ale za to traktuje jak swojego.
W moim domu każdy potencjalny chłopak miałby dobrze, bo (oprócz tego, że mógłby zostawać na noc), moja mama podsuwałaby mu rano pod nos wędlinkę (bo wie, że mnie nie stać na taki gest poświęcenia), a tato hołubił go za fakt posiadania gonad i zarostu, bo póki co cierpi na brak męskiego wsparcia. Oczywiście pod warunkiem, że Potencjalny przeżyłby noc z moją energią, kopaniem, rzucaniem się po łóżku, przytulaniem i kręceniem i nie strąciłby mnie za to z łóżka albo nie udusił ;).
W moim domu fajne jest to, że można się naprawdę wyluzować. Nie ma sztywnych reguł, nie ma spiny, nie ma rygoru i nie ma sztuczności.
W moim domu jest niewykończona boazeria, niskie ciśnienie wody pod prysznicem, które kiedyś mnie wykończy i połamana suszarka do prania, ale można z tym żyć.
W moim domu jest mały ogródek, na którym rośnie szpinak, jarmuż i rzodkiewka, trawnik, gdzie można rozłożyć kocyk albo leżak, hamak, który rozwiesza się między domem, a sosną i dwa małe pojedyncze hamaczki na tarasie.
W moim domu nigdy nie ma komu opróżnić kosza na śmieci i podlać kwiatków.
W moim domu zawsze musi być zapas płatków kukurydzianych, bo 3/4 domowników nie wyobraża sobie bez nich śniadania. Dodatkowo to ja jestem tą, którą trzęsie jak nie zje porannych namokniętych Corn Flakesów, a siostra tą, która nie ufa ludziom, którzy nie jedzą na śniadanie płatków.
W moim domu to mama jest tą, która ma najwięcej korali powieszonych na ścianie, siostra ciuchów rozrzuconych na podłodze, a ja książek, kubków i długopisów w różnych dziwnych miejscach.
W moim domu jak coś się zepsuje to jest to zawsze moja wina.
W moim domu mogę chodzić półnago, w bieliźnie lub w ręczniku, bo przez większość czasu jestem w nim sama albo w asyście domowego babińca.
W moim domu goście lubią siedzieć w kuchni.
W moim domu to tato jest tym narzekającym i marudzącym, mama tą która lubi się czepiać położonej krzywo kuchennej ścierki, siostra tą, która warczy i rządzi, a ja tą, która jest najbardziej rozpuszczona i która najwięcej gada ;)
W moim domu wszystkie pokoje mają żywe kolory i brązowe meble, tylko w moim królestwie wieje chłodem przez zakręcone grzejniki, otwarte okna, szpitalnie białe meble i szare ściany.
W moim domu jest garderoba pełna ciuchów, a i tak każda z osobniczek płci pięknej ma swoją szafę w pokoju.
W moim domu nie ma stałych pór posiłków i każdy je, jak i kiedy mu pasuje, chyba, że w niedzielę uda się wszystkich złapać do kupy.
W moim domu gotuje przeważnie mama, a ja przeważnie nie jem tego, co ugotuje. Chyba, że ze względu na mnie ugotuje botwinkę na bulionie warzywnym, żebym liznęła czegoś innego niż szpinak i marchewki.
W moim domu na święta nie ma spiny, stresu i robienia mnóstwa żarcia, którego nikt potem nie je. Może nie celebruje się ich jakoś podniośle i z należytym patosem, ale jest przynajmniej na luzie i ze śmiechem.
W moim domu jesteśmy bardzo ekologiczni. Tato dba, żeby gasić żarówki, jak wychodzi się z pomieszczeń, mama zrzędzi żeby skręcić kurkiem gaz pod garnkiem, siostra jest bardzo energooszczędna i przesypia większość dnia, a ja jestem zwolenniczką brania prysznica we dwójkę, żeby świadomie i racjonalnie gospodarować wodne zasoby Ziemi ;).
W moim domu to mama najwięcej sprząta, ale i najwięcej narzeka na "burdel wkoło", tato wykonuje najwięcej "męskich" prac, ale równocześnie najwięcej przy tym jojczy i jako jedyny zna rozkładówkę programów w TV, siostry nie ma w domu prawie tak samo często jak i mnie, bo wiecznie jest w gościach, a do domu wpada jak do hotelu, a ja jestem równocześnie tą, która jest najbardziej pozytywna i postrzelona, a przy tym najczęściej izoluje się w pokoju z książką i trzyma za zębami wszystkie rzeczy, którymi nie chce się dzielić z innymi.


W moim domu doceniam prozaiczne czynności i złapane chwile.
Chwile, kiedy można rano powylegiwać się w łóżku i nikt nikogo nie ściga do wstania.
Chwile picia gorącej herbaty przy wyspie i zimnej wody z cytryną na tarasie.
Chwile wygłupów przy grach planszowych.
Chwile wspólnego gotowania i spierania się kto ma pierwszeństwo i z której strony kuchennej wyspy.
Chwile rozgardiaszu, śmiechu, bałaganu.
Chwile, kiedy jest tak spokojnie, że aż nudnie, chwile ciągnące się jak wata cukrowa.
Chwile siedzenia na kocu z psem, kotem i książką.
Chwile kłócenia się o niezałożony papier toaletowy i o łyżeczkę leżącą na ladzie.
Chwile dziwaczności, które dla mnie są normalnością.

Bo cały fenomen polega na tym, że uwielbiam mój dom za te tępe noże, za zepsuty prysznic i niedokończoną boazerię, jeśli mogę w nim powarczeć jak mam na to ochotę, czytać książki do góry nogami w fotelu i przede wszystkim być sobą ;).








Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b