Przejdź do głównej zawartości

mała kobietka

Wiele definicji.
Mnóstwo piosenek.
Filmów, książek i cytatów.
Wszystkie o miłości.
Każdy inaczej ją definiuje, każdy inaczej rozumie.

A ja w miłość nie wierzyłam, więc dalej czuję się nią zaskoczona. 

Wierzyłam w miłość do rodziców, do dziecka, chociaż dziecka nie mam, do zwierząt - jak najbardziej.
Najciężej przychodziło mi uświadomienie sobie, że można kogoś mocno pokochać i tak samo mocno być przez niego kochanym.
Że tu nie ma nic na siłę, że nie jest się razem, żeby tylko być z kimś, że nie ma w tym nic sztucznego, nie ma przyzwyczajenia czy znudzenia, tylko po prostu dobrze jest z tym kimś patrzeć razem w jedną stronę.

Ostatnio oglądaliśmy film kostiumowy "Małe kobietki" i jestem pozytywnie zaskoczona, bo był ładnie wykreowany i zagrany. Jedna z głównych bohaterek - marząca o byciu pisarką i zarzekająca się, że chce być starą panną i absolutnie nie wyjdzie za mąż, wprawiła mojego męża w dobry nastrój.
"Jakbym. Ciebie. Widział".
Tonąca w papierach, pisząca do nocy, zapominająca o bożym świecie. Z pewnością jedzenie samo przypęłzało, a nieumyte naczynia odsuwała od siebie nogą (bo nie były czasy na to szczęście o imieniu Zmywarka ;)).
Zdecydowanie moja osobowość, artystyczno - egoistyczna, myśląca o sobie i o pisaniu, ewentualnie o kocie. Wzdryganie się przed zamążpójściem i brak polotu do założenia rodziny. 

I to właśnie mi wybija dziś pierwsza rocznica. Ślubu.
Po pierwsze - jak to zleciało.
Po drugie - jak to się stało. Chyba trochę wody musi upłynąć, żebym nie przestała się temu dziwić.
Choć i tak będę mówić, że mam osobowość starej panny i że jestem całkowicie pewna, że bliżej by mi było do samotnego mieszkania i napawania się pustą kartką niż do pełnej chaty i gromadki dzieci przy spódnicy ;).

Na pewno dziś mogę stwierdzić, że cieszę się, że nie czekałam na miłość, nie tęskniłam za miłością i nie pragnęłam jej, bo uniknęłam tym samym samotności, zgorzknienia i poczucia, że jest mi źle.
Nie zmieniło się aż tak diametralnie (chociaż jeśli się weźmie pod uwagę, że z policjantki znów stałam się nauczycielką, z harpagana delikatną i wrażliwą istotą...) a zmiany które siłą rzeczy musiały się stać, jak wspólne mieszkanie czy spędzanie czasu we dwoje pozytywnie mnie zaskoczyło, no i te restauracje, kina i podróże smakują o niebo lepiej :).

Aktualnie chociaż włosami zeszłam już w blond, choć nie znam pojęcia ciepła i wśród otoczenia uchodzę za wiecznego zmarzlucha, umiem się już wzruszyć i - oj, zdecydowanie - umiem sobie popłakać, to nie dostrzegam zbyt wielu zmian związanych ze zmianą stanu cywilnego.

Bo bycie żoną odpowiedniego partnera nie różni się niczym od fajnego i wolnego życia singielki. Też można spać do 10, też można się obijać, gadać godzinami z przyjaciółkami, nie gotować codziennie dwudniowego obiadu. Czasem nie golić nóg, chodzić po domu w piżamie albo dresach, zrobić szalone zakupy ciuchowe.
I też jest miło, zabawnie i partnersko.
No chyba że kot wyleje pół flakonu wody z rocznicowych kwiatków, tak jak właśnie zrobił to mój... ;)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n