Przejdź do głównej zawartości

słodkie lipcowe upalne

Lipiec, choć jeszcze się nie skończył, spełnił w tym roku wszystkie moje wymagania.

Temperatury sięgały zenitu, codziennie, przez wiele dni. Mogłam nosić krótkie bluzeczki i zwiewne sukienki i łapać okulary przeciwsłoneczne, które spływały razem z potem.

Nie wiedziałam też, że dożyję nocy tropikalnych, choć dla mnie 20 w nocy to żadne tropiki, acz mój mąż każdego wieczoru i każdej nocy zachowywał się, jakbyśmy siedzieli na łóżku - bezpiecznej strefie, a wkoło płynęła płynna lawa. Wiatrak też hulał cały czas, a kot rozpłaszczał się na płytkach w łazience.

Mogłam wygrzewać się na ławce jak żmija, choć nie wiem, czy żmije mają w sobie tyle kultury, by czytać przy tym książki ;). A z książkami to jest tak, że odkąd zakończyłam przygodę z "Harrym", czytam na okrągło - i polski "Katalog motyli" (mała, drobna policjantka - kolejna ;)), "Wilkołak" Chmielarza (kurde, kocham gościa, a choć młody Wolski początkowo mnie irytował, polubiłam jego niedbałość i urok), Charlotte Link (bardzo fajna, lubię jej książki) i thriller "Perfekcyjne życie" (6/10, no bajka, ale bywały lepsze ;)), w końcu cały cykl gliwicki Chmielarza (z ponownym Wilkołakiem). Jednym słowem - nie wypuszczam z rąk wskaźnika do czytnika albo nie ruszam się bez książki z domu.

Kawa mrożona na mleku owsianym płynęła brązowym strumieniem, podobnie jak woda z cytrynką i kostkami lodu.

Żonglowałam warzywami, od malinowych pomidorów począwszy, przez młode ziemniaki, po fasolkę szparagową z ogródka, kończąc kulinarne podróże stekiem z kalafiora.

Woda w basenie falowała od flaminga i naszego taplania się (choć niespecjalnie dużo razy), a już hitem jest dzisiejszy dzień, bo oprócz tego, że byłam u fryzjera, że w sklepie udało mi się kupić moje ukochane plecione bułki z makiem, to jeszcze, kiedy rozebrałam się w domu do rosołu i próbowałam nie zaplątać w swoje włosy, które wygładzone wydają się dłuższe - zaczęła się burza. 

Kontemplujemy ją razem z Blusiem, który biega od okna do okna i próbuje wyśledzić grad, słuchamy muzyczki z miętowego radyjka, machamy - ja nogą, on ogonkiem, troszkę się obijamy, troszkę patrzymy, jak woda płynie ulicą.


Mam nadzieję, że przez to chwilowe, naładowane ozonem ochłodzenie, uda nam się wywietrzyć mieszkanie, bo osiągnęło już 26 i pół kreski i nie zapowiada się, by zechciało zejść choćby kapkę niżej. Błogosławimy moskitiery w oknie sypialni i cienką, postrzępioną i do bólu spraną narzutę na łóżko z różyczki (z Ameryki, kiedyś jak ścieliłam nią łóżko i kładłam na wierzchu pluszową pandę, czułam się jak American teenage girl), pod którą od paru tygodni śpimy, ja dodatkowo mam pikowany kocyk z Yuska, który jest jedną z niewielu zachcianek pod kątem "do nowego domu" (nie znaczy to, że wcale nie mam ukrytych w głębi szafy dwóch dywaników łazienkowych i stosu miętowych drewnianych wieszaków z promocji 2+2).

No wiadomo - trochę szkoda, że nie mieszkamy w strefie klimatycznej, w której można hodować awokado albo karmić żyrafy z okien, ale i tak uważam, że ciepłe wieczory, świetliki latające podczas sobotniego grilla, słuchanie jednym uchem narzekań na upały w kolejce po maliny albo pluskanie się w wodzie o temperaturze zaledwie kilka stopni mniejszej od temperatury ciała brzmią dla mnie całkiem idealnie.

Ćwiczyć nie ćwiczyłam chyba od miesiąca.

Po prostu nie potrafię się zmusić do pocenia, kiedy mamy w mieszkaniu duszno przez cały czas i temperatura wcale nie zamierza spaść. Za to znów wracam do długich spacerów, a jak uciekam przed komarami to się już nie nazywa bieg, tylko sprint.

I odkryłam spieniacz do mleka. Tani, mały, zwykły spieniacz, który z mleka owsianego robi prawdziwe mistrzostwo świata.

Poza tym byliśmy w kinie plenerowym na jednym z moich ulubionych filmów - "Wiek Adaline", w Rzeszowie, na genialnej prostej pizzy w Oro Ristorante i w galerii (skromnie, ale miło. Te czasy, kiedy przepuszczałam pensyjkę (policyjną!) już dawno minęły, ale myślę, że jeszcze nadejdą) i kolejne zakupy, które planujemy będą już z działu "Buduję, remontuję, urządzam".

Jaki plan na sierpień? Wydłużyć go tak, jak to tylko możliwe ;)))))





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n