Przejdź do głównej zawartości

słabą odporność tanio sprzedam

Luty rządzi się tym prawem, że szybko leci.

Ale akurat tegoroczny jest pół na pół. Trochę zleciał, a trochę się zatrzymał, zwłaszcza jak się rozchorowałam i poczułam tę moc kwitnięcia w łóżku z gorączką, plątania się między inhalatorem, a nebulizatorem i bólem d o brak możliwości wyjścia z domu.

Wyszłam. Przedostatniego dnia na podwórko. W czerwonych kaloszach, by ochrzcić je odrobiną błota.

Pierwszy wyjazd z domu odczułam jak święto, byłam nadmiernie pobudzona jak po kawie i trzęsłam się na myśl pójścia do Pepco. Trzęsłabym się bardziej, gdyby udało się pyknąć sobotnią galerię, jaki był plan, ale że udało się zarazić męża, a mój dzień dalej upływał na rychaniu to pojechałam tylko do apteki.

Nie dramatyzuję, bo podczas zwolnienia prawie codziennie jadłam ciastko od Szelca, gorączka po trzech dniach dała sobie spokój, a generalnie do pracy i tak się nie nadawałam, ale z ogromną chęcią wyszłam do fryzjera, do drogerii i nawet do weterynarza, a wiem, że inni mają gorzej. 

Fakt, że chętnie wywiesiłabym ogłoszenie:

                                                "słabą odporność sprzedam tanio"

Sprzedam, oddam lub zamienię na w pełni zdrowe życie bez kataru i bez infekcji.

Gwarantuję kilkukrotne w ciągu roku zwolnienia z pracy bez potrzeby udawania choroby,

zbolałego męża (zwłaszcza, kiedy uda się go zarazić) lub żonę - w zależności od tego, co macie w domu,

majątek wydany na leki plus suplementy na odporność (które i tak nie działają).

Do słabej odporności dorzucę za darmo inhalator (części zamienne można kupić na innej aukcji) i pół horrendalnie drogiego słoiczka miodu Manuka, który usłyszał więcej wulgaryzmów niż jakikolwiek inny miód.

Nie polecam!


A mówię, że i tak mam dobrze, bo muszę się martwić tylko o swoje banalne infekcje, a nie o swoje i noszone przez siebie życie, co w naszym kraju staje się już być czymś na porządku dziennym.

Więc tak - uważam, że jestem w stanie to przeżyć, bo to żaden problem.

Choć zdecydowanie wolę tę wersję siebie silną, wolną, niezależną, spacerującą po mieście z kawą na wynos, ba - najlepiej w pracy łapiącą zastępstwa, w domu pracująca do wieczora, a wieczorem biegnącą na fitness, tak samo jak mąż woli mnie w blondzie, trzech kilogramach na plusie i nie marudzącą z termometrem w zębach.


W nadchodzącym tygodniu zamierzam zgrzeszyć miętą na paznokciach, spacerem bez gumiaków, składaniem mebli i rozkosznym rozrzucaniem małych poduszek w donośnym artyźmie powrotu do zdrowia. 

Trudno napisać coś bardziej konstruktywnego, bo po tygodniu w domu mózg zaczyna się lasować, kręcić wkoło pór zażycia leku, a czekania na powrót męża z pracy (poziom ekscytacji zależy od rodzaju ciastka, jakie ma przynieść), kręci w koło odgrzewania starych seriali i słuchania znanych na pamięć audiobooków, a jedyne jego pozytywy to takie, że gdybym wyszła z domu to i tak bym coś złapała, bo pogoda skutecznie obrzydza życie, a wszyscy wkoło mają albo grypę albo zapalenie płuc ;).






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n