Przejdź do głównej zawartości

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja.

Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA.

Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)).

Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam bardzo ładnie z zajadami wielkości Ameryki). Generalnie najgorszą fazę choroby przechodziłam do pracy, bo - grudzień był dla mnie takim pasmem chorób, że nie wiedziałam, kiedy jedna się kończy, a druga zaczyna. Po prostu myślałam, że jeszcze się nie doleczyłam, ale uznałam, że godność nie pozwoli mi po jednym dniu pracy znowu ogłosić, żem chora... 

W słowniczek więc weszły dla mnie "wtorkowe gorączki", jako że kiedy łaskawie WRACAŁAM do pracy w poniedziałek, we wtorek wieczorem miałam już gorączkę, którą zbijałam też rano, żeby pójść do pracy. I zważcie na słowo WRACAŁAM w liczbie MNOGIEJ... Ogólnie - słaby był ten grudzień i rozciągnął się na rachunki w aptece opiewające na tysiaka (!), z czego część poszła na leki podczas trzech chorób, część na leki, żeby NIE ZACHOROWAĆ znów. Eh, co się dziwić, że z tego wszystkiego zażyczyłam sobie prezentu niespodzianki pod choinkę, a dzień przed Wigilią, kiedy każda porządna kobieta siedzi w domu i gotuje, ja pojechałam na spotkanie koleżeńskie i siedziałam prawie do zamknięcia (te panie muszą mnie nienawidzić). 

Tegoroczna wish lista zmieniała się kilkukrotnie, ale ostatecznie dostałam miętowe (cudne) buty do fitnessu (na fitness poszłam po świętach, zakwasy w tym zastanym ciele do dziś. Ale w nowych miętuskach ćwiczyło się super), czerwoną sznurkową bransoletkę ze srebrną łapką z Apartu i trzeci tom Harrego Pottera w oryginale, w pięknym wydaniu, które niestety przyszło ciut uszkodzone i obecnie bujam się, czy mi uwzględnią reklamację. Oprócz tego masę drobiazgów jak aromatyczne świąteczne sole do kąpieli, masażery do twarzy, czapkę z kominem, w której wyglądam jakbym chciała zrobić napad na aptekę, witaminy w płynie (od siostry) z takim kompleksem witamin, że Sanostol ma kompleksy; naklejki dla dzieci, stację pogodową (to dla męża, żeby był happy). Skarpetki z wełną, różowy turban na głowę, czekoladki, smaczki dla kota i wegańskie żelki. Ponieważ bardzo chciałam, by mąż mnie zaskoczył, zażądałam prezentów niespodzianek, którymi okazały się: kalendarz kota Simona (jak co roku), czerwony szlafroczek w kropki (którego zrzutu wcale nie miałam w telefonie od listopada) i skarpetki - które mnie ucieszyły ;). Mąż generalnie stwierdził, że będzie zabierał moją siostrę do PEPCO, żeby mi kupić "tani prezent niespodziankę", bo nie będzie chodził po dziale dziecięcym sam, skoro nie ma dzieci (udzieliłam mu instruktażu, że skarpetki mogą być damskie, ale piżamy, szlafroki musi szukać na rozmiarach 158 cm i się biedny załamał). I tak w ostatni dzień przed Świętami musiałam dopełnić swego szczęścia i kupić sobie piżamę z Małą Mi ("Przysięgam, że nie było piżam!). Tak więc jestem jak Jaś Fasola - sama kupuję sobie prezenty i sama się z nich cieszę ;). Sama nie mam z tym większych trudności, kupuję mężowi co roku FIFĘ (tak, w tym roku pod nową nazwą), a do tego zawsze dobieram przydatne drobiazgi i kosmetyki, które starczają mu potem do kolejnych Świąt.


Święta były cudowne - całkiem inne niż te nieudane rok temu. Było rodzinnie, zabawnie, zdrowo. Choć moja trzydziestopięcioletnia siostra właśnie ma ospę, więc nie może kręcić swoim nowym (nie różowym!) hula hopem, bo jest nadziana bąblami jak sernik rodzynkami. 

Sernik robiłam w tym roku sama, miałam fantazję na smaki dzieciństwa i piekłam sernik z brzoskwiniami. Taka byłam przy tym spięta, że aż mi coś wlazło w łopatkę. 

Wyszedł piękny - rumiany i wysoki, choć na początku byłam przerażona konsystencją. No, ale może dlatego, że mój mąż zaczął go kroić, jak jeszcze nie wystygł do końca. Ostatecznie wyszedł naprawdę pyszny, sama go wpierdzielałam całe Święta i planuję go popełnić na Wielkanoc.


Po Świętach byliśmy tacy głodni, a ja taka chuda, że mąż zabrał mnie do Xavito, gdzie zamówiłam sobie sałatkę i pierogi z pieca (ludzi było tyle, że walczyliśmy o stolik i zgodnie stwierdziliśmy "To były bardzo głodne Święta, że ludzie tacy nienasyceni"). Mało tego - poszłam do galerii; a wiecie, że cierpiałam na suchoty zakupowe, i choć prezentów dostałam chmarę, kupiłam sobie promocyjną zieloną bluzeczkę i przecenioną kwiecistą sukienkę (a to tylko dlatego, że mąż poszedł odebrać telefon i zostawił mnie samą w przymierzalni. Hehe :>). Na szczęście w porównaniu z apteką ciuchy były tanie jak barszcz (stanowiąc mniej niż 10% wartości Sambucoli i Broncho Vaxonów), więc nie powiedział słowa.


Oprócz tego moje koty dostaną chyba lęków separacyjnych jak po Nowym Roku wrócę do pracy ("Co, a myśleliśmy, że jesteś bezrobotna?!"), chyba, że pocieszą je dwa nowe drapaczki, które im kupiłam pod choinkę. Ruby dostała też prześliczne szelki z pszczółką (1:0), ja piekłam swoje coroczne pierniczki (w tym te z Hedwigą i Tiarą Przydziału), przez Święta chodziłam tylko w świątecznych sukienkach (stare edycje, ale sprzed tylu lat, że wszyscy je zapomnieli), a że pogoda była iście wiosenna, koty wychodziły się paść na trawkę przed dom (śniegu moje tygryski nie lubią).

Roku podsumowywać mi się nie chce, w każdym razie nie po tym, jak wątek mgły covidowej zajął tyle miejsca. Na kolejny życzę sobie tylko zdrowia, zdrowia, zdrowia.

I może już wreszcie tego miętowego fiata 500 ;)


PS Nie poczuwam się do odpowiedzialności za wszelkie przekręcone słowa, literówki, masło maślane i błędy. Rekonwalescencja pocovidowa trwa ^^.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n