Przejdź do głównej zawartości

Piąta ;)

Inne opcje nie wchodziły w grę.
Nie chciałam rezygnować ze środowych korepetycji ani tłuc się w nocy autobusem.
Nie miałam czasu na kombinowanie i planowanie.
No i goniły mnie terminy.
- Jutro nad ranem jadę do Rzeszowa - powiedziałam wczoraj rodzicom, kiedy już załatwiłam sobie wolne w pracy. I od razu dorzuciłam, że pasowałoby mi zmienić opony na zimówki ;).
Kiedy ja męczyłam swoją piątoklasistkę rzeczownikami policzalnymi i niepoliczalnymi, tato pojechał na warsztat.
A jak tylko za moją uczennicą zamknęły się drzwi, zaczęłam planować wyjazd.

Jest coś, co lubię w nocnych wyjazdach.
Nie wiem właściwie czemu, bo w 99% nie śpię dobrze przed podróżą (długo nie mogę zasnąć, a potem śpię czujnie jak komandos i na dźwięk budzika zrywam się, jakby ktoś próbował mnie dusić poduszką) i zawsze jak wstaję wczesnym rankiem, wstaję z dziwnymi mdłościami, czego przyczyny nie udało mi się jeszcze odkryć.
Mimo to paradoksalnie wolę wstawać, skoro świt, niż na przykład o przyzwoitej siódmej rano.
Może dlatego że jest ciemno, że wszyscy jeszcze śpią, że zauważa się na ulicy rzeczy, których na ogół się nie widzi i że w ogóle wszystko jest inne.
A może dlatego, że fajnie się śpi w drodze, kiedy wyjeżdża się z domu o piątej nad ranem.
No właśnie.
Zawsze lubiłam jeździć nocą, bo zawsze wtedy spałam.
Zwlekałam się z łóżka o tej trzeciej czy czwartej, jadłam coś lekkiego, żeby uciszyć rozszalały żołądek, brałam kocyk, poduszkę i urządzałam sobie legowisko na siedzeniu pasażera.
Mruczałam sobie coś do ucha, przyciszałam radio i spałaaaam - aż miło.
A dziś?
Dziś było całkiem inaczej.
Musiało być inaczej.
Przede wszystkim - musiałam być na czczo, bo jechałam na badania. Mdłości przybrały więc zwiększony obrót, a pusty żołądek zaczął się zapętlać i zasysać mnie głodem.
Po drugie - jechałam sama, więc o spaniu nie było mowy.
Po trzecie - nie wiedziałam, ile mi zejdzie i czy będę musiała zostać w Rzeszowie na noc czy nie.
A po czwarte - byłam porządnie zestresowana, bo miałam jechać do szpitala, którego nie znałam i latać z obiegówką po wszelkich możliwych lekarzach, których też nie wiedziałam gdzie znaleźć.
Dla tych, którym nie mówiłam osobiście - obiegówka z komisji lekarskiej do Policji się kłania ;)

Pierwsze schody zaczęły się więc już przy pakowaniu.
W zasadzie niezbędne były tylko dokumenty auta, moje dokumenty i skierowanie na badania.
Ale musiałam przygotować się też na potencjalny nocleg, więc chociaż darowałam sobie ręczniki i kosmetyki, tusz, bieliznę, ubrania na zmianę, dresy i piżamę wziąć musiałam. Książkę też ;P.
Głodna jak wilk wzięłam też pół lodówki do torby, a jak już brałam jedzenie - wzięłam jeszcze wodę i sok.
I apaszkę i teczkę na dokumenty.
A potem jeszcze kartki, notesik i garść długopisów.
Włożyłam ciepłe wkładki do butów, wrzuciłam parasolkę na tylne siedzenie, sprawdziłam ile mam pieniędzy w portfelu, popatrzyłam na zegarek i złapałam się za głowę.
Na pewno wszystko?
Na pewno mogę już jechać?

Włączenie silnika zabrzmiało jak wystrzał z armaty i przerwało błogą ciszę, którą słychać tylko o piątej nad ranem.
Było ciemno jak w nocy i na nic się zdało tłumaczenie sobie, że przecież już jest dzień.
Widnieć zaczęło dopiero grubo po szóstej, kiedy zrobiłam sobie przerwę na CPNie.
Do Rzeszowa dojechałam przed siódmą, zanim przebiłam się przez korki było kwadrans po.
Zanim znalazłam miejsce na parkingu byłam już trochę spięta, jeszcze mocniej spięta zrobiłam się jak musiałam znaleźć komisję lekarską w budynku D, którego nie mogłam zlokalizować, choć po drodze widziałam cały alfabet...
Wreszcie udało mi się znaleźć odpowiednie miejsce, a rozpoznałam je po długiej kolejce oczekujących, złożonej prawie z samych facetów ;].
Dostaliśmy plik kartek do wypełnienia, więc zaczęliśmy mozolnie pisać.
Na początku wszyscy kandydaci byli małomówni i z lekka sztywni (oprócz mnie, oczywiście. Ja zachowywałam się jak króliczek Energizera, nawijając z nowo poznanym krośniakiem i śmiejąc się sama nie wiem z czego - i ta dziwna pobudzona faza trwa do teraz...).
Potem wszyscy chodzili jak dzieci we mgle (a ja chyba w najgęstszej, bo nie mogłam się dopchać do rejestracji) z lekko przerażonymi minami. Nie trwało to na szczęście za długo, bo szybko poczuliśmy się w szpitalu jak u siebie.
Biegaliśmy od neurologa do laryngologa, od laryngologa do stomatologa, a od stomatologa na prześwietlenia płuc, EKG i badanie krwi.
Wszystko to przy wtórze śmiechów, chichów, wymiany zdawkowych zdań: "Masz już okulistę?" albo: "Zrobiłeś audiogram?" i gorączkowego machania plikiem skierowań.

Jednym słowem - szpitali, lekarzy i kolejek do rejestracji mam dość do końca roku ;)
Nie udało nam się dorwać dwóch specjalistów, a na psychologa i psychiatrę też trzeba czekać ponad miesiąc.
Mimo to jestem zadowolona, bo przy okazji zaliczyłam neurologa, który sprawdził moje odruchy, dentystkę która uznała że mam dwie wyrzynające się ósemki w i tak małej już, "dziecięcej" buzi ;>), laryngologa który uznał, że mam dobry słuch i okulistki, orzekającej wzrok na przyzwoitym poziomie.
Najśmieszniejsze było to, że większość lekarzy na mój widok wpadało w opiekuńczy ton i zamiast skupiać się na badaniu, mówili, że jestem  "malutka", "szczuplutka", ewentualnie "drobniutka".
Poniekąd to fakt, bo akurat dziś byłam tak przegłodzona i zmdłościowana, że nawet przyssawki z EKG nie chciały mi się nijak przyczepić do żeber, ale żeby mnie tak od razu oceniać po niepozornym wyglądzie... ;)

Ogólnie po dwunastej byłam już po wszystkim.
Skoczyłam do Vegusa na wegański obiadek, kupiłam sobie zupę brokułową i pierogi z soczewicy na wynos (wszystko genialnie pyszne, ale pewnie mi nie uwierzycie ;)) i wróciłam do domu.
Droga powrotna dłużyła mi się niemiłosiernie, pewnie przez mocny deszcz, korki na drodze, zmęczenie i ból głowy.
Pierwsze co zrobiłam w domu to przebrałam się w piżamowy kostium (absolutny hit drugiej studniówki*), cieplutki, milutki i do bólu aseksualny i przez pół godziny miałam bliskie spotkanie z łóżkiem i pościelą w sowy.
Korki z ambitnym szóstoklasistą obudziły mnie na tyle, że wieczorem podzwoniłam do koleżanki, którą miałam okazję usłyszeć wczoraj w radiu (gratuluję, gratuluję ;D) i do znajomego kardiologa, który jechał za mną z Rzeszowa i machał mi z samochodu na światłach (a przez telefon śmiał się, że prawie wszystkie skrzyżowania ze światłami śpiewałam i nawijałam włosy na palce ^^).
Na koniec opchałam się chlebem z powidłami i swoją Nutellą z gorzkiej czekolady, ubrałam czarną koszulkę z kotem Simona i wpełzłam pod zielony kocyk.
W piątki zaczynam lekcje po dziesiątej, więc jutro o piątej mam zamiar zmienić pozycję z lewego na prawy bok i wtulić się w jedną z dwunastu poduszek ;]


* Powoli widzę, że znów włącza mi się singielski olewczy stan, polegający na paradowaniu po domu w kapciach po łydki, spodniach z krokiem w kolanach, bluzkach ze wszystkimi możliwymi postaciami bajek, od Kłapouchego po Małą Mi i ubieraniu na noc skarpet i piżam grubych jak kombinezon Eskimosa, co jak możecie się domyślić zwisa mi i powiewa prawie tak radośnie jak wynaciągana bluza, którą też namiętnie noszę... ;]

http://pinger.pl/szukaj/po_tagu/p/3/?t=poranek
 





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b