Przejdź do głównej zawartości

Po łowach ;]

Nie, że nie miałam czasu ani ochoty, ale jakoś odpuściłam sobie na chwilę bloga.
Co w tym czasie?
Po pierwsze - poremontowy pokój sprząta mi się dużo przyjemniej i średnio co drugi dzień ścieram kurze i myję lustro, żeby utrzymać ten wspaniały stan.
Co dość przyjemnie zabiera mi długie jesienne wieczory.
Po drugie - zaczęłam ćwiczyć. Znów Mel B. i hulahopienie ;].
Po trzecie - jestem przeziębiona, ale oprócz ogromnego kataru i bólu głowy (plus śladowe ilości drapania w gardle i sporadyczne sesje kaszleniowe) nic mi nie dolega.
Po czwarte - w środę urządziłam sobie wycieczkę do Rzeszowa i jestem przeszczęśliwa nie tylko dlatego, że kimałam w obie strony pod groszkowanym kocykiem (jechałam z siostrą) ani dlatego, że musiałam zaliczyć dwóch lekarzy o wątpliwej przyjemności zaliczania.
Jakkolwiek to brzmi.

Ogólnie najlepsze z całego wyjazdu były zakupy, jedzenie i jeszcze raz zakupy.
O dziwo - i tu wielkie brawa dla mnie - nie kupiłam NIC miętowego (* piżamę, ale nie jest cała miętowa), sportowego ani żadnej nowej bielizny.
Jest okej.
Co więc kupiłam?
Poduszki (do siedzenia) w sowy, które mają identyczny motyw jak moja pościel.
Pościel, która jest w zasadzie ciut dziecinna (szaro - biało - czerwono Puchatkowa), za to była na wyprzedaży i jest z mięciutkiej, cieplutkiej mikrofibry.
Dwie pary butów z Deichmana - obie czarne, obie śliczne, obie wygodne.
Nie jakoś wybitnie drogie.
W sumie to nie miałam czarnych butów na jesień, a klasyczna czerń pasuje do wszystkiego, więc myślę, że zakup jak najbardziej trafny.
No i jeszcze to, że nie mają żadnych pierdół, błyskotek i ozdób, a przecież wiadomo, jaką mam obsesję na tym punkcie...

Poza tym dwa komplety singielskiej piżamy - jedna długa i miękka (wersja zimowa - z pingwinem na dość wąskiej "górze" i puszystymi barankami na różowym (!!!) "dole"), druga krótka i letnia (miętowy T - shirt, czarne szorty z białymi napisami). I gacie do kompletu ze standardowym BAD, GOOD na tyłku. To też mi się chyba nigdy nie znudzi ;).
Poza tym czarna, do bólu zwyczajna bawełniana bluzka i tęczowy ręcznik, który jak go wypiorę i powieszę na sznurku, będzie powiewał jak lesbijska flaga, wzbudzając zapewne zdziwienie sąsiadów.
O - i jeszcze komin w wersji "na zimę".
Szary z kożuszkowym wnętrzem.
Do bólu ciepły.
Jedyny z nim problem to taki, że zasupłany wkoło szyi dwa razy jest za luźny, przy trzech owinięciach powoduje lekki wytrzeszcz oczu.
Taka sytuacja ;).

Oprócz zakupów - jedzenie.
Jedzeeeenie ;P.
Znów wegański bar, czyli luksus w postaci obiadu podanego pod nos.
I zupa plus obiad na wynos, co dopełniło poczucie szczęścia.
Tyle póki co, więcej jak mi się zachce zwierzać ;).
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b