Przejdź do głównej zawartości

Taka gibka, taka wysportowana ;]

Plusem niespania jest to, że nie trzeba się rano budzić ;P.

Po prostu wstaje się i zaczyna nowy dzień.
Nawet jeśli jest parę minut po piątej...

Taa...
Niech będzie, że "pełnia".
Dziś obyło się bez "Titanica" i bez frustracji.
I nawet nad ranem zdążyłam przeturlać całe swoje łóżko wzdłuż i wszerz, przyjmując każdą możliwą pozycję w każdym możliwym miejscu, czego nie zrobiłam od sierpnia.
A potem było śniadanie (super smakuje jedzone wpół do szóstej, kiedy jest zimno i ciemno ;P), pakowanie się, szykowanie.
O siódmej wyjechaliśmy spod szkoły.
Ja, kierowca i czwórka wspaniałych, czyli szachiści, którzy jechali na turniej do Leżajska.
Nie pytajcie mnie, co nauczycielka pierwszej klasy robiła na zawodach szachowych z dziećmi z klasy szóstej.
Zostańmy przy wersji, że zostałam wytypowana nauczycielem miesiąca i że w nagrodę oddelegowali mnie na turniej ;P.

Droga była całkiem spokojna, jeśli nie liczyć telefonów od nadgorliwych rodziców, którzy umilali nam drogę rozterkami: "Ale dlaczego jedziecie tą drogą" i "Ale dlaczego nie jesteście jeszcze na miejscu?" (Aż się chciało odpowiedzieć, że pojechaliśmy na wycieczkę do wesołego miasteczka...).
Potem była szkoła w Leżajsku, zapisy na zawody i przepiękne wejście smoka.
Czyli moje ;P.
Bo okazało się, że nie dość, że byłam jedyną wczesnoszkolną (sami wuefiści, przecież szachy to sport, w dodatku ekstremalny), to jeszcze byłam jedyną młodą w kadrze.
Co przestaje mnie już jakoś dziwić... ;].
Ale komentarz: "A czemu Ty nie siedzisz z dziećmi przy szachach" prawie mnie zabił.
Podobnie jak zabiły mnie trybuny pełne uczniów, zapatrzonych w siedzących przy stole graczy, opierających się na łokciu i robiących znudzone miny.
Nie wiem, co mieli robić ci uczniowie?
Kibicować?
Dopingować?
Wołać: "Skoczek na F5", "Goniec do akcji"?
Poznałam się z mamą jednej szachistki (spoufaliłyśmy się nawet do tego stopnia, że siedziałam przed nią na podłodze, a ona plotła mi kłosa), wypiłam herbatę i obejrzałam muzeum szkolnictwa.
Zjadłam na obiad mnóstwo sałaty (z domowych zapasików), posłuchałam, jak starszy pan śpiewa mi piosenkę o zakochaniu się w niebieskookiej dziewczynie mieszkającej koło Leska, której (piosenki) refren brzmiał: "Mój koń, mój koń, mój koń. Polubił siana woń" (WTF?! Istnieje w ogóle coś takiego?) i po trzeciej zaczęliśmy zbierać się do domu.
Oczywiście byłoby za nudno, gdyby nic się nie działo, tak więc najpierw pani M. zgniotła du** czekoladę, którą dostała, potem jedna dziewczynka rzuciła jabłkiem w chłopca, nabijając mu tym samym limo pod okiem, a na koniec główna bohaterka - ponownie pani M. nastraszyła się dziwnego syku i prawie nie wskoczyła na siedzenie kierowcy, pytając:
- Co to?! Co tak syczy?
...
A syczał spray.
Spray do odrdzewiania, który był schowany w drzwiach koło siedzenia pasażera.
Na siedzeniu pasażera siedziałam ja.
Zaplątana w swoje odnóża, z wywiniętymi rękami, poskręcanym tułowiem.
Nogą wcisnęłam spray, zagazowując cały bus.
I jeszcze narzekałam, że mi niedobrze od smrodu...

Brawa, oklaski, fanfary...
... bo taka, taaaaka jestem gibka i wysportowana ;P.

PS Piosenka istnieje. Sprawdziłam...
http://ukobiety.blogspot.com/2014/03/piekne-i-rozciagniete-dziewczyny.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b