Przejdź do głównej zawartości

Hu huuuu! ;]

Kiedy dzisiaj po szóstej mama obudziła mnie, mówiąc: "Wstawaj i jedź, póki nie ma śniegu", miałam ochotę wyjęczeć spod kołdry: "Are You fu***ng kidding me...?" po kilku wolnych dniach, które zaczynałam między 9.55 a 10.00 ;].
Wprawdzie w niedzielę ostrzegłam familię, że istnieje prawdopodobieństwo, iż w poniedziałek pojadę do Rzeszowa (w razie gdyby rano zastali puste łóżko i rozbebeszoną byle jak kołdrę w sowy), ale było to przed wypiciem kawy i nie spaniem pół nocy...
Po piątej rano (noc była upojna po małej czarnej. Byłam mniej więcej tak spokojna jakby ktoś naszprycował mnie dopalaczami...) zignorowałam więc budzik, zignorowałam rozsądek, pomyślałam: "SPAĆ!".
I zaraz potem zwlekłam się z łóżka, ziewając...


Jechałam spokojnie, leniwie, od niechcenia.
A w Rzeszowie co?
Dałam się pokłóć w laboratorium, pocałowałam klamkę u ortopedy i poszłam w tango.
To znaczy do galerii.
Na śniadanie walnęłam sobie koktajl - buraczkowy z nasionami chia, truskawkami i malinami, czyli "Czerwono Mi" w pełnym wydaniu.
Na miły początek zakupów kupiłam dwie planszówki.
"Party Time", którego tłukłam już z dziewczynami "od planszówek" (gdzieś tam w archiwum są pełne emocji wpisy o moim talencie do upijania się oparami piwa i śmiechawach w pubie przy grach) i "Ego", którego nie znałam, ale który skusił mnie śmiesznymi pytaniami na opakowaniu ;)
Tak więc objuczona jak mały wielbłąd (swoja torba w OczywiścieŻewSowy z książką i wodą, pod pachą zwinięta kurtka z merdającą z niej apaszką, dwie reklamówy z grami) potoczyłam się na obchód po sklepach.
Czasu miałam dużo.
Aż za dużo.
Wyniki miały być dopiero koło 13-14, a stwierdziłam, że skoro z ortopedy i komisji (Policja. Komisja. Badania. Jasne?) nici to przynajmiej wyjdę ze szpitala triumfalnie ściskając zielony papierek z wynikami w garści.
Kiedy obeszłam wszystkie swoje ulubione sklepy (a musiałam chodzić bardzo ostrożnie z powiększającym się bagażem, który "pogrubiał" mnie trzy razy) i kiedy doczołgałam się do kawiarni, moje ramiona omdlewająco upuściły deszcz pakunków na wielką kanapę.
A co kupiłam?
Same najpotrzebniejsze rzeczy...

Parę skarpetek w sowy, bo przecież biedactwo nie mam skarpetek ani rzeczy w sowy... (ale w sumie skarpetek to akurat nie miałam ^^).
Dwie pary podkolanówek w jakże przewidywalnym szarym kolorze - dla szaleństwa w dwóch odcieniach.
Bluzo - golfo - bluzka w równie ulubionym i szałowo stonowanym szaro - białym kolorku, którą zdobycznie wyciągnęłam za metkę z napisem XS (ostatnia sztuka, ostatnia sztuka ;P).
Koszula.
Koszulaaaaa!
Elegancka, błękitna, droga (kupiłam drogą rzecz i nie jest to bluza ani buty do zumby. Kupiłam drogą rzecz i nie ma na niej napisu: "Nike". Kupiłam drogą rzecz i będę w niej chodzić do pracy... Chyba dorosłam ^^), zapinana, ze wstawkami w biało - niebieską krateczkę. Wyglądam w niej jak prawdziwa pani nauczycielka ;]
Czarny T-shirt. Eeee, to już chyba setny. Ale z gładkich czarnych dopiero trzeci. Z Reserved pierwszy. No i dłuższy niż te, co już mam ;>.
Sweterek - lekki, jasny (popiel), długi, cienki, zwiewny. Taka tam szmatka na wyprzedaży (XS! Wiecie jak trudno dorwać małe rozmiarówki na wyprzedaży? Wiecie? ;P).
Ciemno szara bluzka z dziewczyną od tyłu z warkoczem. W sensie dziewczyna jest od tyłu. I ma warkocz. A bluzka napis: "Princess" co mi bardzo odpowiada w związku z tym co ostatnio piszę ;). I nie - nie jest to poradnik: "Księżniczką być" ;P.
Dwa kremy do stóp (...), bawełniane skarpetki do stóp, maska na noc do stóp... M. jesteś nienormalna... Ekhm...
W kawiarni zajęłam się rozgrzewającą herbatą z pomarańczą i góździkami i książką J.Ch.Grange (nie owija facet w bawełnę, czy to zbrodnia czy opis samozadowalania się pani adwokat - ciśnie jak trzeba).
I rozmową przez telefon.
Na miłe zwieńczenie dnia odebrałam wyniki i prawie padłam, bo morfologię, którą musiałam powtórzyć, miałam jeszcze bardziej niedopuszczalną (chociaż piękna, krągła 15-tka w hemoglobinie poprawiła mi nastrój) niż wcześniej...
Humor poprawiłam sobie obiadem w wegańskim barze. Zupa krem z kalafiora była bardzo smaczna i pachniała mega aromatycznie, zwłaszcza kiedy wzięta na wynos wylała mi się w aucie, a kotlety z kaszy jaglanej smakowały wybornie grzane na szybko w mikrofali, kiedy znużona dojechałam do domu, zawlekłam toboły za próg i ostatkiem sił pacnęłam na taboret.
O.
I tyle właśnie załatwiłam w Rzeszowie w związku z Policją ;).

Kolorowe sowy mnie wzywają, więc idę, frunę, lecę.
Dziś bez kawy, może nie będzie mnie nosić po łóżku ;)
Dobranocnych snów!

PS Jak ktoś się nie zorientował - wpis jest wczorajszy ;)


http://apetycznewnetrze.blogspot.com/2012/01/ze-sklepowej-poki-trend-sowa.html











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b