Przejdź do głównej zawartości

Do zbielenia kostek ;]

Chyba muszę wrzucić coś na potrzeby konkursu, bo obawiam się, że czytelnicy ściągnięci tu z Bloga Roku będą trochę bardziej niż ciut zdezorientowani, a stali czytelnicy zdziwieni nowym obrazkiem w prawym górnym rogu ;)
Bo widzieliście ten obrazek, prawda...?
Nie widzieliście?
Naprawdę???
No okej.
Skoro tak mówicie...
Tak więc - ta daaam - zgłosiłam się na konkurs.
I ta daaam - witam nowych czytelników, jeśli jacyś tu weszli (weszli, weszli - obczaiłam statystyki^^).

Mogę się trochę zamotać, bo jestem dziś mało przytomna.
Mam za sobą średnio przespaną noc i nie wiem czy winna jest pełnia, czy fakt, że odkąd postanowiłam, że kiedyś (KIEDYŚ) zostanę pisarką (pewnie na emeryturze, jak będzie mnie stać, żeby samodzielnie wydać książkę albo gdy z powodu demencji starczej i perspektywy rychłego opuszczenia ziemskiego padołu wszyscy wydawcy będą się bili, żeby zrobić mi dobrze przed śmiercią) - wczorajszą noc spędziłam stukając namiętnie w klawiaturę laptopa, rozcierając tylko raz na czas zdrętwiały kark, prostując bolące po zumbie nogi i wystawiając język w niemym skupieniu.

W każdym razie... Konkurs jak konkurs.
Nie pierwszy i nie ostatni.
Byłam już w swoim prawie dwudziestopięcioletnim życiu na konkursie szachowym, wiedzy o krajach anglosaskich i nawet na takim, w którym sprawdzano znajomość wielkanocnych tradycji. Dostałam wtedy ręcznie robioną pisankę z muliny i książkę z ciekawymi miejscami w Polsce. Pisanka uległa zniszczeniu, a ja nie odwiedziłam jeszcze ani jednego z tych miejsc, ale w końcu wszystko przede mną ;].
Te pisarskie i blogowe konkursy też już zaliczyłam, ale jak wiecie - pisarka ze mnie taka jak z mojej kotki lwica (chociaż ona chyba o tym nie wie, bo poluje na wszystko co się rusza, warczy bardziej niż mój pies i ma charakterny błysk w zielonych ślepkach za każdym razem, kiedy próbuję ją pomiziać po łepku). Choć muszę przyznać, że zaplątana w groszkowany kocyk, waląca palcami w laptopa z taką siłą i pasją, że wyfruwają z niego paprochy (które zapchały się pod klawisze dwa lata temu), otoczona trzema równie wielkimi jak i pustymi kubkami po herbacie i tak intensywnie skupiona na białej kartce jakby to był niebieski śnieg - wyglądam trochę podobnie do tych nieco nawiedzonych pisarek, które zapominają o Bożym świecie, ogarnięte szałem pisania.


Tak więc wczoraj, kiedy bombardowałam swoje palce i swojego laptopa, odkryłam, że właśnie kończy się termin wysyłania blogów na konkurs.
Ryzyk fizyk, szybka decyzja i fiuuu - blog został zgłoszony.
Bez zbytniej spiny, bo przecież na co mi Suzuki Swift...?
Jeszcze by go moi nawiedzeni instruktorzy nauki jazdy (czyt. tato i siostra) przerobili na "eLkę" i pozwalali by kursanci katowali sprzęgło niewprawionymi nogami i naciągali drążek zmiany biegów mało subtelnymi ruchami trzęsących się dłoni.
Poza tym na ogół mamy dwa służbowe (nie nasze, nie nasze) Swifciaki na podwórku i wystarczy, że one irytują mnie dość mocno kiedy muszę zaparkować swój - nieswój samochód na podjeździe.
Ja nie chcę auta.
Chcę tylko nowych czytelników.
I pisarskiej kariery oczywiście. To marzenie nigdy mi się nie znudzi ;].
Ale już nie chce mi się zagryzać boleśnie warg i ściskać kciuków do zbielenia kostek.
Nie chce mi się wymyślać odpowiedniej treści wiadomości (reklama dźwignią handlu...) dla znajomych, żeby zachęcić ich do głosowania, bo sama nie wiem czy trąci mi to bardziej desperacją czy narzucaniem komuś swojej woli.
Taaa, oczywiście, że mogłabym uśmiechnąć się ładnie, eksponując swój uroczy dołek w policzku. Oczywiście, że mogłabym użyć swojego uroku osobistego, siły przekonywania i lekkich technik manipulacyjnych.
Ale po co?
Równie dobrze mogłabym też zaśmiecić bloga masą reklam na hemoroidy i w co drugim wpisie chwalić walory i niekwestionowane plusy nowego kremu do stóp albo dezodorantu do pach, ale skoro do teraz się przed tym wzbraniam - chyba nie dam się za szybko sprzedać ;)

No to tyle.
Wiecie już, że możecie wchodzić i czytać i nie będę Was zbytnio męczyć, żeby ktoś wysłał na mnie głos (tylko w co drugim wpisie, tak myślę ;P).
Wiecie też, że mam skłonność do nadmiernie rozbudowanych zdań, dygresji, wstawiania nawiasów wszędzie tam, gdzie powinna być kropka i nadużywania wielokropków.
Nie wiecie tylko, że większość wpisów jest tak długa, że można się nabawić cieśli nadgarstka od ruchów myszką i że jestem mniej więcej tak zakręcona jak zakręcony jest mój blog, ale jeszcze wszystko przed Wami ;).
Miłego czytania!



Aaa, zgłosiłam też na konkurs jeden tekst:
http://little-misss-naughty.blogspot.com/2015/01/studniowka-czyli-bdsm.html
ponieważ jest jednym z moich ulubionych postów ;)
Lojalnie ostrzegam, że jego długość przekracza wszelkie normy przyzwoitości ;]








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b