Przejdź do głównej zawartości

Przydało się ;)

Przydało się.
Przydało się łapanie za najcięższe siaty po zakupach w supermarkecie i targanie ich z auta do domu, choć tato śmiał się ze mnie, że jestem nienormalna.
Przydało się wydawanie większości pieniędzy na zumbę i siłownię.
Przydało się zawzięcie, zacięcie i postawa: "Chcę, to zrobię".
Przydało się chodzenie na maratony fitness, z których wychodziłam ostatnia.
Przydał się mój charakterek, temperament, upór i zakapiorstwo.
Przydały się wszystkie te razy, kiedy siostra wołała: "Szybko, Młoda! Zamiataj, bo za pięć minut mama wraca z pracy i ma być błysk!"
Przydały się buty do biegania, przydała się wiatroodporna czapka i oddychające skarpetki. Termoaktywne gacie też ;).
Przydało się pozytywne nastawienie jak jest ciężko, uśmiechanie się mimo zmęczenia i dołki w policzku (szczególnie jak potrzebuję zbałamucić kogoś do wniesienia mi po schodach walizki cięższej niż ja sama).
Przydała się instytucja taka jak Mama, która kupuje zbiór Kodeksu, zmywalny długopis, zeszyty i awokado, solidna firma zwana Tatem, który przyjeżdża po mnie gdzie trzeba i działalność jak siostra, która dała mi swój sportowy komin, dzięki któremu nie marznę na porannej zaprawie.
Przydały się ćwiczenia na mięśnie brzucha, przydało się ćwiczenie każdego dnia, przydało się ćwiczenie mimo zakwasów, bólu, zmęczenia.
Przydało się mówienie: "Słabość? Nie znam takiego słowa".
Przydał się stos długopisów, bo większość gdzieś już zapodziałam.
Przydała się umiejętność zaciskania zębów i wodoodporność, żeby wszystko co mało istotne mogło spływać po mnie jak po kaczce.
Przydała się odporność na ból.
Przydała się harda postawa.
Przydało się afirmowanie sobie: "Ja? Ja nie dam rady...?"
Przydał się kombinezon do spania, zapas chrupkiego pieczywa, płyn do płukania ust i kolorowe zakreślacze.
Przydało się dużo par zapasowych skarpetek, przydały się bluzy i dresy, przydały się pieniądze w portfelu żeby kupić sobie sok albo orkiszowe paluszki za dychę i te na koncie, które można przepuszczać na sportową odzież bez patrzenia na ceny.
Przydała się umiejętność podchodzenia do życia z dystansem i nie przejmowania się tym, co nie warte naszej uwagi.
Przydał się duży kubek, tabletki na ból głowy, krem na każdą pogodę.
Wszystko się przydało ;)


Dziś jestem u siebie w domu, siedzę przy swoim stole w jadalni, słucham tykania zegara i wiadomości na TVN24, lecących gdzieś w głębi domu. Po tygodniu bez dostępu do świata chętnie słucham nawet melodyjki zwiastującej nowe informacje.
Na pierwszy weekend wypuścili nas do domu.
Początkowo myślałam, że zostanę na szkółce, ale wszyscy jechali, więc zostałabym tam całkiem sama, no i miałam już kolejną listę must have.
W piątek późnym popołudniem wyjechałam ze szkoły z czterema kolegami (ochrypłam ze śmiechu przez sześć godzin jazdy), a z Przemyśla, gdzie jechał znajomy zgarnęli mnie rodzice.
Mama spakowała mi piknikowy koszyk, więc o północy napychałam się jeszcze owocami ;).
W pokoju miałam zimno jak w psiarni (na ogół tak lubię, więc siostra z mamą chcąc mi zrobić dobrze zakręciły kaloryfery... ) i jak tylko wbiłam się w piżamę, poczłapałam do pokoju siostry i wślizgnęłam się bezszelestnie pod kołdrę. Znów były rozmowy do ochrypnięcia i ziewanie na całą rozpiętość szczęki.
W sobotę spałam do dziesiątej i obudziłam się bardziej połamana niż witając dzień o piątej.
Pół dnia zajęło mi kompletowanie tego, co mi niezbędne do przetrwania (buty do ćwiczeń, bo te z zumby są z poślizgiem, rękawiczki i czapka do biegania, czarne wysokie skarpetki, żeby nie mieć sznitów od butów na łydkach, sportowy bidon do picia, posuszka rogalik na podróż, kolejna termoaktywna bielizna - tym razem bluzka z długim rękawem).
Potem odwiedzałam wszystkich i wszyscy odwiedzali mnie, jakbym wróciła ze studniowej wycieczki  ;). W efekcie byłam u cioci na herbacie, u mnie na herbatę przyjechał kolega, a przed dziesiątą wieczorem wylądowałam jeszcze u koleżanki. Też na herbacie ;)

Przez weekend miałam okazję pojeździć samochodem, zjeść ciepły posiłek w ciszy i względnym spokoju ("M., opowiadaj!", "M. a powiedz...", "M.!"), wyspać się w dla odmiany kolorowej i mięciutkiej pościeli.
Przez weekend zostałam odkarmiona, wyspana i wypytana o wszystko, o co można wypytać osobę wracającą z koszar.
Przez weekend jadłam tylko to co lubię, oblizując się na widok tofu i renet jak kot po śmietance.
Przez weekend zregenerowałam siły i nabawiłam się bólu gardła (chociaż może bieganie na teście sprawnościowym w zimne marcowe południe też miało coś na rzeczy^^).
Przez weekend przymierzyłam kilka sukienek i chodziłam w rozpuszczonych włosach. Dobrze, że nie wpadłam na pomysł paradowania po domu w szpilkach ;].
Przez weekend nic nie przeczytałam, nic nie rysowałam, nic nie pisałam.

Przez tydzień nie miałam czasu myśleć o domu, oglądać się w lustrze, malować ładnie rzęs i pieścić się z używaniem batalii kremów i balsamów.
Przez tydzień biegałam, latałam, latałam i biegałam, próbując ogarnąć wszystko to, co było do ogarnięcia.
Przez tydzień nie miałam czasu zadzwonić do mamy, siostry czy przyjaciółki.
Przez tydzień uczyłam się żyć w koszarach, poruszać całym plutonem dwudziestu dwóch osób, pokrywać i wyrównywać w szeregu, poprawiać guziki i kołnierze, żeby wyglądać porządnie, meldować i pisać naście stron bez miauczenia.
Przez tydzień dostałam ksywki Malutka, Maleńka, Maleństwo, Mała Mi, Mała (czyli dalej pozostajemy przy "M." ;]), chociaż to "Malutka" brzmiało inaczej w poniedziałek kiedy nie mogłam dotargać walizki do pokoju, a inaczej kiedy zaliczyłam test sprawnościowy ;].
Przez tydzień zostałam rozpuszczona przez kolegów noszących mi zgrzewki wody ze sklepu i oddających mi bluzy, żebym nie zmarzła podczas biegania w koszulce i stałam się najcenniejszym skarbem na stołówce, kiedy okazało się, że chętnie rozdaję chętnym przydzieloną mi szynkę, ciasta i desery ;).
Przez tydzień było męcząco, ale bardzo pozytywnie.
I tym pozytywnym akcentem kończę i idę się ubierać, uczyć i ogarniać.
Za tydzień też wrócę, bo Święta.

Życzcie mi kolorowych snów w białej pościeli, wysypiania się mimo małej ilości snu, pełnego brzucha mimo stołówkowego jedzenia i dalszego entuzjazmu ;).
Pozdrawiam ;)

http://swag333.pinger.pl/p/2







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b