Przejdź do głównej zawartości

Efekt cieplarniany ;]

Jest mi tak zimno, że nie przeszkadza mi nawet, że jest gorąco ^^.
Serio.
Jestem tak dogłębnie wymarznięta, że chociaż kaloryfer w pokoju mam rozgrzany do czerwoności i siedzę wyrozbierana plus boso, to i tak piję gorącą herbatę.
Ciekawe, że całą zimę przeżyłam praktycznie bez włączania kaloryfera, a teraz przeprosiłam się ze wszystkimi urządzeniami wytwarzającymi ciepło... Ale może przebywanie w nieogrzewanym starym budynku przy jednoczesnej małej ilości snu tak właśnie wpływa na ludzi ;).
 
To tak w skrócie co u mnie słychać.
Bo w zasadzie to nic nie słychać ;)
Poza tym, że ostatnie dwa tygodnie spędziłam głównie jedząc i śpiąc.
Czyli już ewidentnie zmieniłam się w kota ;P.
Na szkole to już nawet nikt się specjalnie nie dziwi, że kiedy wchodzi do mojego pokoju to widzi tylko wystającą spod kołdry (i koca) rękę.
Śpię tym chętniej i więcej chociażby dlatego, że kaloryfery przestały już emanować przyjemnym ciepłem (a przypomnę, że nawet kiedy nim emanowały to i tak spałam w kombinezonie do spania ^^) i najlepszy sposób, żeby nie myśleć o zimnie to zakopanie się pod kołdrę. Spanie jest genialne i dziwię się, że przeżyłam prawie ćwierć wieku myśląc, że spanie w ciągu dnia to strata czasu. Teraz śpię dużo i często. W sumie to śpię na okrągło ;]. I to nic, że szykowanie się do snu przypomina wyprawę na K2, bo do łóżka ubieram długą termoaktywną bluzkę, termoaktywne getry i kombinezon ;]. Spanie stało się moją ulubioną czynnością w ciągu dnia. Czyli całą moją aktywność i bieganie na siłownię szlag trafił.

Na ogół dzień wygląda tak, że prosto z zajęć idę do łóżka. Chyba, że postanowię wcześniej coś zjeść, bo jedzenie też jest jedną z moich najczęstszych czynności. Uczę się wieczorem, jak już się wyśpię w dzień. I przestaję prawie od razu, kiedy poczuję senność.
Taktyka okazała się całkiem skuteczna, bo po pierwsze - zdecydowanie lepiej znoszę zimno owinięta w koc, a po drugie - wypoczęta i wyspana lepiej wchłaniam wiedzę. Plus nie zasypiam na zajęciach ani nie przymulam więc zapamiętuję znacznie więcej treści.
No i jestem zdecydowanie bardziej bezpieczna dla otoczenia kiedy sobie pośpię. Nie nosi mnie, nikogo nie zaczepiam ani nie proszę, żeby poćwiczył ze mną obezwładnianie (które przeważnie kończy się tak, że kotłuję się z kimś po podłodze albo jak ktoś wspaniałomyślnie podniesie mnie w górę, pokazując mi jaka to niby jestem lekka - robię pożytek ze swoich anakondzich zdolności zaplatania wkoło tułowia).

Ponieważ na szkole z powodu zimna posunęłam się do takiego aktu desperacji, że zaczęłam sypiać w rękawiczkach do biegania, już w czasie powrotu do domu zaczęłam zapewniać sobie warunki bardzo cieplarniane.
Większość drogi spędziłam grzejąc się intensywnie przez operujące przez szybę słonko, a potem kokosząc się jak kwoka na podgrzewanym siedzeniu. W opcji maksymalnej. A potem na optymalnej, czyli na 4 w 6stopniowej skali.
Zamówiłam sobie też mocno dogrzany pokój 5 gwiazdkowym hotelem zwanym Domem ;]
Pokój tak śliczny, że nie mogłam zasnąć z podniecenia, że mam kolorową pościel, bibeloty wkoło i ciepło. Ciepło! ;]
Tak więc ciepłem jaram się cały dzisiejszy dzień.
Cały dzień paraduję po domu w koszulce na ramiączkach i bez skarpetek. Dziwne, że nie ubrałam bikini i nie popijam wody ze szklanki z parasolką.
Jeść też mi się o dziwo nie chcę, a spać ani tyle.
Dzień upływa mi na spacerkach z psem (i kotem, bo mam kota, który chodzi na spacery razem z psem) i słuchaniu muzyki.
I chyba na tym zakończyłam swoją szeroko pojmowaną aktywność.
Noo, jeszcze rozpakowałam torbę i wrzuciłam łachy do prania.
Póki co nie zhańbiłam się żadną robotą, pracą, nauką ani obowiązkami.
Póki co łapię oddech i włączam tryb: Chillout.
I podkręcam kaloryfer.
Niech nadrobi te lutowe mroźne wieczory, podczas których stał bezużytecznie ;)








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b