Przejdź do głównej zawartości

Nie.

 Sytuacja nr 1 - znajomy lekarz, lustrując wzrokiem świstek papieru z wynikami badań.

- To Twoje ostatnie wyniki?
- Tak.
- Nie miałaś podwyższonych leukocytów?
- Nie.
- Białko w moczu?
- Nie.
- Bakterie?
- Nie.
- Kreatynina podwyższona?
- Nie.
- A mocznik?
- Też nie.
- Brałaś coś oprócz furaginy?
- Nie.
- Masz gorączkę?
- Już nie.
- Boli Cię brzuch?
- Nie.
- Więc bolą Cię w zasadzie plecy i tylko plecy?
- Tak.
- Czy lekarz sprawdzał Ci nerki? 
- Postukiwał mnie w plecy.
- Bolało?
- Nie.
- Pokaż, zbadam Cię i ja.
Łup, łup.
- Boli?
- Nie.
Łup, łup, łup.
- A teraz?
- Nie.
Łup!
- A tu?
- ... Nie.
- Byłaś u ginekologa?
- Yyy... Nie.
- No to idź.

Lekarz nr 2, jeżdżąc głowicą ultrasonografu po moim brzuchu.
- Tu Panią boli?
- Nie.
- A teraz?
- Nie.
- A jak ucisnę to boli?
- Nie.
- A teraz?
- Nie.
- A jak ucisnę w TYM miejscu?
- ...
- Boli?
- Eee... Nie.

Wszystko zdrowe. Wszystko w normie. Wszystko podręcznikowe. Wszystko wzorowe.

- Poklepię Panią po plecach i powie mi Pani czy boli, dobrze?
- Dobrze.
- Boli?
- Nie.
- A tu?
- Nie.
- Nie boli?
- Nie.
- A teraz?
- Nie.
- A jak TU ucisnę to boli?
- Nie.
- A jak TAK ucisnę to boli?
- Hm. Boli.
- Boli, bo boli czy boli bo naciskam?
- Boli, bo pan naciska...
- To boli, czy nie?
- ...Nie.
- A jak Panią TU klepię to boli?
- Nie.
- A jak uciskam?
- Nie.
- A jak zrobię to mocniej?
- Nie.
- To nie nerki. Nie przydatki. Raczej nie pęcherz. Może biodro? Staw? Była Pani u ortopedy?
- Nie.


Sytuacja nr 3.
Koleżanka fizjoterapeutka.
- Posmarujesz mnie maścią?
- Jasne.
- A możesz mnie obmacać (JezuJakToBrzmi), żeby sprawdzić, GDZIE mnie boli?
- No pewnie. Pokaż brzuch.
- Okeeej.
- Boli, jak tu dotykam?
- Nie.
- A jak dotknę tak?
- Nie.
- Podnieś nogę. Wykręć ją. Boli?
- Nie.
- A teraz?
- Nie.
- Okej. Na plecy. Boli?
- Nie.
(Zmiana miejsca ucisku)
- Boli?
- Nie.
(Zmiana)
- Boli?
- Nie.
(Zmiana)
- A teraz?
- ... Nie.
- Daj tę maść.
- O.
- Co?
- Teraz boli.
- Gdzie?
- Tu gdzie masujesz.
- Hm.
- Wiesz co to może być?
- Nie.



                                                                                     ***

Plecy bolały mnie jak leżałam na brzuchu.
Jak leżałam na plecach też mnie bolały.
Nie bolały przy porannej zaprawie, na której kicałam jak młode źrebię ("Wiesz, że podskakujesz jak gazela, kiedy biegniesz?" "Naprawdę?" "Noo... Tracisz w ten sposób energię", "Ale mnie roznosi energia").
Nie bolały na TI, na których ciachnęłam 10 kółek, nie spuszczając z tonu i lecąc przodem, jak lubię.
Nie bolały, kiedy wchodziłam na przeszkody, przełaziłam przez tunel, wspinałam się, skakałam.
Nie bolały jak wdrapywałam się na wysoką ścianę (nie przeskoczyłam, choć niewiele brakło, zwłaszcza jak przeorałam pazurami murek).
Nie bolały podczas pompek, przysiadów, wyskoków i delifinków.
Nie bolały, jak truchtałam do szatni.

Bolały, jak mokra koszulka zaczęła mi się kleić do pleców.
Bolały, jak siedziałam na zajęciach.
Na obiedzie.
Na zajęciach.
I po zajęciach.



Mam plastry borowiny. Mam leki przeciwbólowe. Mam koleżankę, która umie masować. Mam pół plutonu, który też może mnie masować. Mam maść rozgrzewającą.
Czy mam pojęcie co mi jest?
Nie ;)


PS Zrobiła się ze mnie mała terrorystka i każę wszystkim zamykać okna i nie robić przeciągu, a oprócz tego latam za każdym, kto mi się nawinie pod rękę (od znajomych ze szkoły, z którymi łączy mnie mniejszy lub większy stopnień spoufalenia, przez mamę, po kuzynkę, która przyjechała do nas na weekend) z maścią w ręce i pasem cnoty w zębach i już nawet nie muszę prosić, o co mi chodzi - to raz; dwa - wpis jest przeterminowany o co najmniej tydzień, a ja przesiąkłam zapachem maści rozgrzewającej do tego stopnia, że mówię: "Bengay" za każdym razem, kiedy ktoś wchodzący do pokoju, w którym urzęduje podciąga nosem i otwiera usta... ;)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b