Przejdź do głównej zawartości

Dla zdrowej równowagi ;]

Dla zdrowej równowagi piję gorącą herbatę z cytryną, a nie przestudzony czaj, który zaparza się rano i który wciąga się duszkiem kiedy wraca się sponiewieranym do pokoju.
Dla zdrowej równowagi mam na sobie skudłaczoną bluzkę z Myszką Minnie i dziurą gdzieś w okolicy pępka, a nie czarną bluzkę z napisem "Policja".
Dla zdrowej równowagi pasowałoby mi napisać post o niczym konkretnym.
Ostatnie parę wpisów było dość pojechanych (ciągle zastanawia mnie fenomen ile podtekstów można świadomie bądź mniej świadomie zmieścić w pozornie błahym wpisie), a kolejne przygotowane na zaś wpisy (tzw. gotowce) są mocno tematyczne.
Nie mówiąc już o tym, że zawsze jak sznuruję usta i nie piszę co się u mnie dzieje na bieżąco, macie dziwne wyobrażenie, że coś się stało.
Nie, nic się nie stało - jestem cała, zdrowa i nawet w dobrym humorze.
Ostatnio miałam parę dni kiedy nie strzelałam uśmiechem jak zawsze i byłam dziwnie małomówna, ale nie wynikało to z żadnego problemu tylko raczej z dylematu.
Czasami chciałabym wiedzieć, jaki algorytm postępowania z ludźmi albo samym sobą byłby dla nas najlepszy.
I czasami dziwię się, że może nam się przydarzyć coś przyjemnego a mimo to można się tym martwić albo stresować ;).
Co jeszcze?
Byłam trochę chora i chrypiałam półtora tygodnia, a subtelne zaciąganie zostało mi do dziś, jednak czuję się dobrze i mogę normalnie oddychać podczas biegania bez obawy, że zaduszą mnie własne smarki.
Pozaliczałam też większość przedmiotów, a w przyszłym tygodniu zaliczam boks, bo nie poszło mi za pierwszym razem. Jak nie zdam to pakuję walizkę i jadę w wycieczkę dookoła świata (dobrze, że umiem sprawnie pakować torbę i całkiem przyzwoicie funkcjonuję na wegańskich batonach na bazie daktyli). Potem zaszywam się w Bieszczadach w jakimś zapyziałym drewnianym domku ze skrzypiącymi oknami i trawą po pas, gdzie będę uprawiać swoją marchewkę i pisać książki w hamaku, wiszącym przy strumyku.
Jest to jakaś alternatywa, prawda...?
Prawda.
Wiadomo jednak, że wolałabym zdać ten nieszczęsny boks, zwłaszcza, że to sprawa twardości i charakteru, której akurat w przypadku sztuk walki mi brakuje.



Kończy się właśnie mój czas spędzony w domu i nie zaskoczę Was niczym nowym, bo weekend jak zwykle był jednym wielkim pasmem rozpieszczania.
Nie zrobiłam nic poza to, co robię zawsze.
Znów od środy zaczęłam zasypywać mamę prośbami co ma mi kupić tylko po to, żeby potem siedzieć wśród jedzenia i przymulić się po dwóch kęsach.
Znów były zakupy - oczywiście ciuchowe. Czarne szorty, luźna koszulka na ramiączkach "Just do it" i czarny sportowy top na pewno mi się przydadzą do biegania, ale kolejne miętowe fatałaszki (których większość śmiertelników nie ma okazji zobaczyć z racji tego, że fatałaszki te są zbyt blisko ciała) to już lekkie przegięcie. Od kiedy jestem na szkole non stop wzbogacam zasoby swojej szafy i komody (okej. Głównie komody), nie mówiąc już o tym, że namiętnie maluję pazury u nóg na czerwono (w sam raz na koszary) i że podniecam się kosmetykami, jakbym wyszła z buszu i nie widziała na oczy peelingu do stóp...
Taaa... Rozpieszczanie to mój priorytet na weekend i zwykle stawiam na nogi cały dom, żeby w pokoju czekało na mnie łóżko pościelone konkretną pościelą. Teraz przyszła faza na pisarskie klimaty i mikrofibrę. Chyba po to tylko, żeby zaciskać zęby, że muszę odpychać od siebie wenę i ignorować pomysły, których nie mam czasu realizować. Oprócz tego, że pościel jest mocno literkowa jest też mega miękka, więc najchętniej w ogóle bym jej nie opuszczała. Jedyny minus jest taki, że budzę się równo o szóstej, nawet jeśli na siłę przymykam oczy żeby liznąć jeszcze trochę snu. Tak mi się czujnik snu przestawił dzięki porannym zaprawom ;)
Zarówno sobota jak i niedziela leci mi nie wiadomo kiedy i nie wiem nawet co dokładnie robię.
W ten weekend zaliczyłam fryzjera (zdecydowałam się na ciemniejsze włosy; pasemka sprawiały, że wyglądałam za słodko i za młodo) i dwie biblioteki. Nie, nie łudźcie się, że mam czas czytać. Byłam oddać 11 książek, które zalegało na półkach od lutego (to ten czas, zanim życie przewróciło mi się do góry nogami ;]), bo groziła mi kara za przetrzymanie książek. Kara za przetrzymanie książek u książkowego mola! Koniec świata ;D. Pożyczyłam sobie chyłkiem trzy książki i byłoby miło gdybym jednak przez kolejne cztery miesiące szkółki wykrzesała z siebie na tyle sił, żeby jednak poczytać coś zanim padnę jak długa w białą koszarową pościel...

A teraz też niczym Was nie zaskoczę, bo idę pakować manatki i szykować się na kolejne 7 godzin jazdy, kolejne 6 dni wzmożonego wysiłku i kolejne 4 miesiące koszar ;).
Pozdroooo!








Komentarze

  1. Gratuluję zdanego egzaminu z boksu. Na szczęście możesz kontynuować naukę w szkółce A wycieczka dookoła świata musi poczekać a w Bieszczadach zaszyjesz się po zakończeniu szkółki😘💜

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b