Przejdź do głównej zawartości

Złoty ;]

"Słowa to przecież moja specjalność" - powiedział kiedyś dziennikarz (w jednej z książek, którą czytałam) w odpowiedzi na maślane oczy dziewczyny, chwalącej jego elokwencję i umiejętność doboru słów adekwatnych do danej sytuacji.
Czytając to zdanie poczułam ten charakterystyczny klik w mózgu, kiedy coś nam się spodoba i kiedy zdamy sobie z tego sprawę.
Dużo piszę, piszę często, dużo mówię, a że na dokładkę piszę, czytam i byłam nauczycielką - można powiedzieć, że słowa to też moja specjalność.
W zasadzie.
Bo ostatnio mam wrażenie, że słowa są strasznie niepotrzebne...

Zawsze byłam tą osobą, która ma najwięcej do powiedzenia.
Zdania wielokrotnie złożone?
Proszę bardzo.
Zręczni3 dobrane i dobitne równoważniki zdań?
Ależ proszę.
Frazeologizmy, oksymorony, metafory, onomatopeje?
Bez problemu.
Wnikliwe przemyślenia, okraszone szczyptą ironii?
Na zawołanie.
Żarty, anegdotki?
At hock.
Swoje poglądy recytowałam, jakbym najadła się książek.
Kłóciłam się, kiedy ktoś mówił coś, z czym się nie zgadzałam.
Broniłam swojego.
Stawiałam się jak lwica, gdy mój tato krytykował mnie za coś, co moim zdaniem było okrutną i rażąca niesprawiedliwością.
Zawsze wszystkich wysłuchiwałam, próbowałam radzić coś mądrego.
Na poczekaniu mówiłam mądre słowa, słowa pocieszenia, dobre rady.

Będąc w związku - mówiłam o tym, co mi się nie podoba, bo przecież facet sam by na to nie wpadł.
Mówiłam, co mnie boli, co mnie drażni.
Mówiłam, co myślę, mówiłam, co chcę.
Podczas rodzinnych spięć - mówiłam.
Bo przecież ja wiedziałam, w czym leży problem, więc musiałam przekazać to innym.
Produkowałam się, spalałam, oczy mi płonęły, ja wpadałam w emfazę mówcy i...
Nic się nie działo.
I jeśli cały czas myślałam, że tym mówieniem spowoduję ten "klik" w mózgu rozmówcy, to się myliłam.
Bo czasem właśnie tak bywa.
Że słowa trafiają w próżnię.
W końcu więc przestałam.
Przestałam przekonywać kogokolwiek do swoich racji.
Przestałam się kłócić.
Przestałam tłumaczyć. Się tłumaczyć.
Przestałam wypowiadać się na tematy, których nie znam i których nie rozumiem.
Przestałam mówić o tym, o czym nikt nie chce słuchać.
Przestałam się zwierzać.
A potem poszłam o krok dalej i przestałam odzywać się pierwsza do osób, które nie wykazują chęci utrzymywania znajomości.
Przestałam inicjować rozmowy, zaczepiać rozmówców, nawiązywać kontakt, podtrzymywać rozmowę.
I mówić, żeby mówić.
Nauczyłam się dla odmiany milczeć, choć słowa cisnęły się na usta.
Nauczyłam się wyłączać, kiedy ktoś zaczyna narzekać.
Kiedy wpada w pretensjonalny ton.
Kiedy dziewczyny rozmawiają o przewadze paznokci żelowych nad hybrydami.
Kiedy ktoś się popisuje.
Kiedy kłamie i myśli, że ja o tym nie wiem.
Kiedy zapewnia mnie o czymś, o czym ja wiem, że to nieprawda.
Kiedy się chwali.
Kiedy obraża.
Kiedy krytykuje. Zwłaszcza mnie i zwłaszcza kiedy nie ma racji.
Kiedy obgaduje kogoś za jego plecami.
Kiedy się wymądrza.
Kiedy wpada w pompatyczny ton.
Kiedy widzę, że moje produkowanie się nie ma sensu.
Kiedy mam uczucie, że moje słowa odbijają się jak grochem o ścianę.
Kiedy widzę w czyichś oczach pustkę na tyle wymowną, że o żadnym "kliku" nie a mowy.
Bo chociaż pustka w oczach jest bardzo wymowna, jeszcze bardziej wymowne jest milczenie.
Nie cięty komentarz.
Nie właściwie dobrane słowa.
Nie złośliwe, nie dobitne, nie sprytne.
Czasem wystarczy jedno słowo.
A czasem jego brak.
Bo czasem cisza mówi więcej niż jakiekolwiek słowo.

Milczenie jest złotem?
Milczenie jest lepsze niż złoto.
Tańsze, bardziej dosadne w swej wymowie i nie bije blaskiem po oczach, a mimo to działa jak najlepszy komentarz, będąc komentarzem samym w sobie.

PS Obiecuję, że jak odtaję, odetchnę i wrócę do siebie, będę znów pisać o jaśminowych herbatach, twardych łapkach i kortyzolach ;]. Promise ;).

PPS Oczywiście, że to gotowiec, w dodatku listopadowy gotowiec, na szczęście bardzo uniwersalny i wybitnie świadczy o tym, że:
- nie mam czasu pisać,
- nie chcę pisać nic za bardzo zwierzeniowego, więc mogę wrzucić wpis o niezwierzaniu,
- pora oczyścić kokpit z wersji roboczych ;)


http://sianeta.pinger.pl/m/11670613



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b