Zadziwiające jak sen wpływa na człowieka.
Po jednej pełnowartościowej nocce zaczęłam mieć lepszy humor.
Po dwóch - tryskać energią, śmiać się i błyskać oczkami.
Po trzech zaczęłam trzeźwo myśleć.
Po tygodniu jestem już normalna.
Pogodna, żywa, zadowolona i trzeźwo myśląca.
Szybko kojarzę fakty, rejestruję zmiany w otoczeniu, dostrzegam związki przyczynowo - skutkowe.
I nawet zrobiłam się ciut bardziej ogarnięta ;)
Jestem spokojna.
Bardzo spokojna.
Ani nie wyciszona, ani przybita, ani smutna.
Spokojna.
Nie mam momentów nadmiernego pobudzenia, a nawet jeśli to tylko zaczynam szybciej mówić i więcej się śmiać.
Z oczu nie robią mi się już małe rollercoastery, a z języka młynek.
Nie kręcę się po pokoju, nie przestawiam nerwowo rzeczy.
Palce czasem mnie świerzbią i taaa - bawię się bransoletką, długopisem i zmieniam pozycję co dwie minuty, ale nie zachowuję się jak dziecko z ADHD.
Wstaję koło wpół do siódmej i jestem wypoczęta.
W ciągu dnia nie chodzę spać ;P.
Nie stresuję się, nie spinam, nie irytuję, nie frustruję, nie podnoszę głosu, nie trzęsą mi się ręce, nie boli mnie głowa, nie zasypiam na siedząco.
Nie zapominam jak się nazywam, nie mam huśtawek nastroju, nie warczę, nie podnoszę głosu.
Nie jestem żałosna, nie jestem spięta.
Mówię nie za dużo, nie za mało.
Jak coś mówię to mówię z sensem.
Buduję ładne długie zdania.
Brzmią logicznie, mają ład, skład, podmiot, orzeczenie i ciętą ripostę.
Operuję różnymi słowami, nie powtarzam się, nie zacinam.
O - i jeszcze wygoiły mi się nawet wszystkie rany, odciski, siniaki, które nie chciały się wcześniej goić.
Masakra.
I to tylko dlatego, że zaczęłam normalnie spać.
Normalnie czyli bez wkuwania wcześniej prawnych przepisów.
Bez stresowania się zaliczeniem.
Bez nakręcania.
Bez zmęczenia.
Nie zmieniłam nic - chodziłam do pracy na ósemki, nie miałam czasu na ćwiczenia czy czytanie i jedyne co to więcej spałam.
Wyluzowałam i wróciłam do siebie.
Wreszcie ;).
Pasowałoby mi schować sobie do słoika trochę tego uczucia.
Tego uczucia lekkości w brzuchu zamiast ściskania w dołku i tego luzu zamiast sztywnej postawy.
Podczas tego tygodnia w pracy mieli ze mnie pociechę, bo byłam duszą towarzystwa (to nic, że trochę wredną ;]) i byłam wiecznie wyszczerzona w szerokim uśmiechu.
I tylko nie chcę znów przymulać, jak pojadę na szkółkę...
Taki tam mają ze mnie pożytek jak ja z promocji w sklepie mięsnym... Albo śpię albo przymulam albo jestem nietomna.
Obym po powrocie zachowywała się jak promyczek szczęścia, którym byłam w domu i w pracy.
Z dołkami w policzkach, iskierkami w oczach i ciętym języczkiem.
PS W piątkowy wieczór radośnie stwierdzam, że nie przymulałam, nie smęciłam, zarażałam optymizmem i narażałam się na zasztyletowanie za obrzydliwie dobry nastrój i nieprzyzwoicie szeroki uśmiech ;)
Po jednej pełnowartościowej nocce zaczęłam mieć lepszy humor.
Po dwóch - tryskać energią, śmiać się i błyskać oczkami.
Po trzech zaczęłam trzeźwo myśleć.
Po tygodniu jestem już normalna.
Pogodna, żywa, zadowolona i trzeźwo myśląca.
Szybko kojarzę fakty, rejestruję zmiany w otoczeniu, dostrzegam związki przyczynowo - skutkowe.
I nawet zrobiłam się ciut bardziej ogarnięta ;)
Jestem spokojna.
Bardzo spokojna.
Ani nie wyciszona, ani przybita, ani smutna.
Spokojna.
Nie mam momentów nadmiernego pobudzenia, a nawet jeśli to tylko zaczynam szybciej mówić i więcej się śmiać.
Z oczu nie robią mi się już małe rollercoastery, a z języka młynek.
Nie kręcę się po pokoju, nie przestawiam nerwowo rzeczy.
Palce czasem mnie świerzbią i taaa - bawię się bransoletką, długopisem i zmieniam pozycję co dwie minuty, ale nie zachowuję się jak dziecko z ADHD.
Wstaję koło wpół do siódmej i jestem wypoczęta.
W ciągu dnia nie chodzę spać ;P.
Nie stresuję się, nie spinam, nie irytuję, nie frustruję, nie podnoszę głosu, nie trzęsą mi się ręce, nie boli mnie głowa, nie zasypiam na siedząco.
Nie zapominam jak się nazywam, nie mam huśtawek nastroju, nie warczę, nie podnoszę głosu.
Nie jestem żałosna, nie jestem spięta.
Mówię nie za dużo, nie za mało.
Jak coś mówię to mówię z sensem.
Buduję ładne długie zdania.
Brzmią logicznie, mają ład, skład, podmiot, orzeczenie i ciętą ripostę.
Operuję różnymi słowami, nie powtarzam się, nie zacinam.
O - i jeszcze wygoiły mi się nawet wszystkie rany, odciski, siniaki, które nie chciały się wcześniej goić.
Masakra.
I to tylko dlatego, że zaczęłam normalnie spać.
Normalnie czyli bez wkuwania wcześniej prawnych przepisów.
Bez stresowania się zaliczeniem.
Bez nakręcania.
Bez zmęczenia.
Nie zmieniłam nic - chodziłam do pracy na ósemki, nie miałam czasu na ćwiczenia czy czytanie i jedyne co to więcej spałam.
Wyluzowałam i wróciłam do siebie.
Wreszcie ;).
Pasowałoby mi schować sobie do słoika trochę tego uczucia.
Tego uczucia lekkości w brzuchu zamiast ściskania w dołku i tego luzu zamiast sztywnej postawy.
Podczas tego tygodnia w pracy mieli ze mnie pociechę, bo byłam duszą towarzystwa (to nic, że trochę wredną ;]) i byłam wiecznie wyszczerzona w szerokim uśmiechu.
I tylko nie chcę znów przymulać, jak pojadę na szkółkę...
Taki tam mają ze mnie pożytek jak ja z promocji w sklepie mięsnym... Albo śpię albo przymulam albo jestem nietomna.
Obym po powrocie zachowywała się jak promyczek szczęścia, którym byłam w domu i w pracy.
Z dołkami w policzkach, iskierkami w oczach i ciętym języczkiem.
PS W piątkowy wieczór radośnie stwierdzam, że nie przymulałam, nie smęciłam, zarażałam optymizmem i narażałam się na zasztyletowanie za obrzydliwie dobry nastrój i nieprzyzwoicie szeroki uśmiech ;)
Komentarze
Prześlij komentarz