Przez trzy dni trzy wpisy rozbujały statystyki na ponad 300 wejść, więc domniemam, że chce się Wam jednak mnie czytać ;].
Fajnie.
Z przerażeniem stwierdzam, że przytyłam dwa kilo, więc chociaż tym niewypowiedzianym pochlebstwem zróbcie mi dobrze ;)
Póki co dobrze zrobił mi sen, nieograniczony dostęp do pralki (po tym jak wprawiłam ją w ruch trzy razy w ciągu dnia, z namaszczeniem wywiesiłam gacie na sznurkach i z radością patrzyłam, jak powiewają na wietrze doszłam do wniosku, że może i ciuchy śmierdzą mi stęchlizną, ale mózg mam ładnie wyprany...), rzodkiewki prosto z ogródka, płatki jedzone wreszcie na ciepłym mleku i wyprostowane włosy.
Wyprostowane włosy wyprostowały mi trochę myślenie i znów mam iskierki w oczkach.
Kocie zachowanie ustąpiło nieco psim zwyczajom i chociaż dalej moszczę się na łóżku, mruczę przez sen, prężę pod wpływem głaskania i jak trzeba to gryzę - zaczęłam też niestety warczeć na ludzi, kiedy przeszkadzają mi w jedzeniu (bo wystarczy mi stres i pośpiech na stołówce, w domu chcę mieć ciszę, spokój - nie chcę słyszeć swojego imienia w połączeniu z żadnym czasownikiem w formie rozkazującej) i szczekać, acz niekoniecznie na obcych.
Odwidziało mi się też robienie porządków i obecnie w pokoju mam delikatną warstewkę kurzu na nieskalnych zwykle białych mebelkach, koty w rogu pokoju i podłogę zaścieloną ciuchami.
Parę kupek ładnie poskładanych ubrań wdzięczy się to tu to tam, ale porzucone w nieładzie czarne szpilki, w których nie dotarłam na wesele (przepustki brak), klapki w marynarskie paski, skłębione dresy, piżama do której też mi nie po drodze, skoro śpię sama w pokoju i różne drobne elementy garderoby zdecydowanie bardziej rzucają się w oczy niż zgrabne stosiki miętowych i szarych bluzek.
Jedynie bielizna starym dobrym obyczajem jest posortowana kolorystycznie, ale nie sądzę by ten stan utrzymał się jakoś szczególnie długo, bo (o zgrozo) nie chce mi się jej układać.
Chce mi się za to śpiewać, słuchać głośno muzyki, zdrapywać lakier z paznokci o róg stolika, kręcić wkoło na hamaczku (mama biadoli, że w ciągu miesiąca użytkowania nikomu nie udało się rozluźnić haka tak dobrze jak mi w dziesięć minut), żuć bezczelnie porzeczkową gumę i chodzić po domu w koszulce i bokserkach.
Chce mi się katapultować z łóżka poduszki, spać przy otwartym oknie, nosić sukienki i kręcić tyłkiem na zumbie.
Chce mi się jagodzianek, kawowych lodów i gotowanych brokułów.
Chce mi się wystawiać twarz do słońca, skubać nieelegancko skórki od paznokci i paplać przez telefon z koleżankami, leżąc na łóżku z głową w dół.
Pisać też mi się chce, ale bardziej pociąga mnie wizja siedzenia w bałaganie i podziwiania tego luzu, wolności i buntu.
No dobra. Bez przesady. Ileż można się jarać tym, że nie trzeba sprzątać...
To idę pod prysznic.
Też jedno z nowych hobby.
Chryste Panie!
Napawam się praniem, biorę prysznic po cztery razy dziennie, chociaż upały się już skończyły i podziwiam porozrzucane po pokoju ciuchy, choć pokój wygląda przez nie jak chlew.
Chyba mnie całkiem pogięło ^^.
Fajnie.
Z przerażeniem stwierdzam, że przytyłam dwa kilo, więc chociaż tym niewypowiedzianym pochlebstwem zróbcie mi dobrze ;)
Póki co dobrze zrobił mi sen, nieograniczony dostęp do pralki (po tym jak wprawiłam ją w ruch trzy razy w ciągu dnia, z namaszczeniem wywiesiłam gacie na sznurkach i z radością patrzyłam, jak powiewają na wietrze doszłam do wniosku, że może i ciuchy śmierdzą mi stęchlizną, ale mózg mam ładnie wyprany...), rzodkiewki prosto z ogródka, płatki jedzone wreszcie na ciepłym mleku i wyprostowane włosy.
Wyprostowane włosy wyprostowały mi trochę myślenie i znów mam iskierki w oczkach.
Kocie zachowanie ustąpiło nieco psim zwyczajom i chociaż dalej moszczę się na łóżku, mruczę przez sen, prężę pod wpływem głaskania i jak trzeba to gryzę - zaczęłam też niestety warczeć na ludzi, kiedy przeszkadzają mi w jedzeniu (bo wystarczy mi stres i pośpiech na stołówce, w domu chcę mieć ciszę, spokój - nie chcę słyszeć swojego imienia w połączeniu z żadnym czasownikiem w formie rozkazującej) i szczekać, acz niekoniecznie na obcych.
Odwidziało mi się też robienie porządków i obecnie w pokoju mam delikatną warstewkę kurzu na nieskalnych zwykle białych mebelkach, koty w rogu pokoju i podłogę zaścieloną ciuchami.
Parę kupek ładnie poskładanych ubrań wdzięczy się to tu to tam, ale porzucone w nieładzie czarne szpilki, w których nie dotarłam na wesele (przepustki brak), klapki w marynarskie paski, skłębione dresy, piżama do której też mi nie po drodze, skoro śpię sama w pokoju i różne drobne elementy garderoby zdecydowanie bardziej rzucają się w oczy niż zgrabne stosiki miętowych i szarych bluzek.
Jedynie bielizna starym dobrym obyczajem jest posortowana kolorystycznie, ale nie sądzę by ten stan utrzymał się jakoś szczególnie długo, bo (o zgrozo) nie chce mi się jej układać.
Chce mi się za to śpiewać, słuchać głośno muzyki, zdrapywać lakier z paznokci o róg stolika, kręcić wkoło na hamaczku (mama biadoli, że w ciągu miesiąca użytkowania nikomu nie udało się rozluźnić haka tak dobrze jak mi w dziesięć minut), żuć bezczelnie porzeczkową gumę i chodzić po domu w koszulce i bokserkach.
Chce mi się katapultować z łóżka poduszki, spać przy otwartym oknie, nosić sukienki i kręcić tyłkiem na zumbie.
Chce mi się jagodzianek, kawowych lodów i gotowanych brokułów.
Chce mi się wystawiać twarz do słońca, skubać nieelegancko skórki od paznokci i paplać przez telefon z koleżankami, leżąc na łóżku z głową w dół.
Pisać też mi się chce, ale bardziej pociąga mnie wizja siedzenia w bałaganie i podziwiania tego luzu, wolności i buntu.
No dobra. Bez przesady. Ileż można się jarać tym, że nie trzeba sprzątać...
To idę pod prysznic.
Też jedno z nowych hobby.
Chryste Panie!
Napawam się praniem, biorę prysznic po cztery razy dziennie, chociaż upały się już skończyły i podziwiam porozrzucane po pokoju ciuchy, choć pokój wygląda przez nie jak chlew.
Chyba mnie całkiem pogięło ^^.
Komentarze
Prześlij komentarz