Przejdź do głównej zawartości

Po amerykańsku ;)

Postanowiłyśmy zrobić sobie z przyjaciółką wieczór jak z amerykańskiego serialu.
Z pogaduchami, piciem wina, wspominaniem szczenięcych lat i pląsami w piżamach.
Wyszło prawie po amerykańsku.
Prawie.
Bo to nic, że to ja się do niej wprosiłam, skoro mieszka sama w mieszkaniu po babci.
To nic, że zrobiłam jej nalot praktycznie zaraz po służbie.
Z pełną torbą, swoim mlekiem sojowym, płatkami w zielonym pojemniku, kapciami i podkrążonymi oczami.
To nic, że byłam połowicznie zmęczona, a połowicznie nakręcona.

Na wstępie uznałam, że jest mi zimno i poodkręcałam wszystkie możliwe źródła ciepła na maksa.
Oplotłam się chabrowym kocem, poiłam się gorącą herbatą o smaku tropikalnych owoców i ubrałam aseksualne grube skarpetki.
Następnie zaczęłam rozgrzewać się od środka białym winem.
Wina na początku nie mogłyśmy otworzyć, cierpiąc na brak korkociągu (ona) i upośledzenia społecznego (ja), które obejmuje nieumięjętność otwierania wina, pewnie głównie spowodowana tym, że na ogół nie piję  więc...
"Mam na sobie elegancki miętowy sweterek w kropki i mam fazę" - stwierdziłam po paru łykach.
Rozchichotałam się, zmieniłam miętową kreację na piżamę i zaczęłam drugą część świrowania.
Tańczyłam po pokoju z zabawkowymi kościotrupkami, twierdziłam, że lubię disco polo i przytulałam się do kaflowego pieca.
Obejrzałam "Damy i wieśniaczki", doszłam do wniosku, że mam cudowne życie, genialną prostownicę, wygodne łóżko, ładny regalik na książki i mięciutkie skarpetki, które uwieczniłam na zdjęciach, przebierając palcami, żeby tchnąć w nie trochę życia, skoro wyglądają jak pingwinki.
Wygłupiałam się, kręciłam bardziej niż zwykle, gadałam szybciej, więcej, głośniej.
Mówiłam od rzeczy, przechodziłam z tematu na temat, debatowałam to o tym, to o owym, głównie o niczym.
Zamiast śpiewać "chcę spędzić resztę życia z Tobą w parze", śpiewałam "w barze" i dziwiłam się czemu przyjaciółka płacze ze śmiechu.
Urządziłyśmy sobie z Goś. sesję zdjęciową z rąsi, produkując zdjęcia w coraz mocniejszym stopniu wypieków na twarzy, piłam to ze swojego, to z przyjaciółkowego kieliszka, zażyczyłam sobie kubka herbaty, a najlepiej to dwóch i ogólnie robiłam dużo ruchu.
Zaczęłam przysypiać w trakcie trzeciej lampki, udawałam przytomną, kiedy przyjaciółka spytała: "Śpiiiisz?", wszystko kwitowałam śmiechem, chichotałam praktycznie cały czas, a jak nie chichotałam to gadałam.

Padłam po drugiej, wstałam przed dziesiątą, podgrzałam mleko w emaliowanym garnku, zażyłam antybiotyk.
Czytałam tekst na opakowaniu niemieckiej herbaty, wczuwając się w to tak bardzo, że o mało nie zaczęłam jodłować.
Zaczęło mnie lekko nużyć, więc walnęłam sobie czarną kawę.
Zainspirowało mnie to do śpiewania.
Podśpiewywałam "Czarny chleb i czarna kawa, opętani samotnością" w pokoju, "Trum, trum, misia Bella" w kuchni i "Jesteś taka jak ja, lubisz to lubisz" w łazience.
Pomalowałam pazury u nóg na czerwono.
Siedziałam wydymając policzki z płynem do dezynfekcji ust, porozumiewając się z Goś. chnykaniem i mruczeniem.
Zażyczyłam sobie kolejną herbatę i siedziałam z plasterkami ogórka na powiekach, twierdząc, że będę teraz leżeć i pachnieć.
Śpiewałam piosenki z Disney'a, ruszałam do rytmu palcami u stóp, tańczyłam kroki z zumby do Biebera i opowiadałam koleżance takie głupoty, że dziwię się, że mnie nie zamordowała.

Na koniec uznałam, że jestem zmęczona wygłupami, że kawa jednak za bardzo idzie mi do głowy, że mam ładną apaszkę w jaskółki i rękawiczki pod kolor i ciekawe czemu mam takie zasinienia pod oczami, skoro cały ranek robiłam sobie ogórkowy okład.
Wstałam, ubrałam się, potknęłam na kapciach w przedpokoju, o mało nie zmiotłam chustką połowy kremów i perfum na komodzie przyjaciółki, wyściskałam ją, powiedziałam, że musimy to powtórzyć i wyszłam, chichocząc.
 
Doprawdy, bardzo amerykańsko ;).





























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b