Przejdź do głównej zawartości

Precelek ;)


Kabel od suszarki splątał mi się w precelek.
Precelek wygląda całkiem ładnie na kołderce w różyczki i ten dziewczęco - romantyczny deseń wcale, ale to wcale nie przeszkadza mi w niebyciu romantyczną.
Nieromantycznie stwierdzam, że śnieg jest ładny i przyjemny, zwłaszcza, jak przymarznie do przedniej szyby i trzeba odmrozić sobie palce przy jej drapaniu.
Do drapania się już przyzwyczaiłam, podobnie jak do wszystkiego co związane z zimą.
Zima nie odpuszcza i dobrze chociaż, że odpuściły święta, potulnie chowając brokatowe bombki do pudeł, a światełka, którymi były obwieszone domy do piwnic.
Dekorujący mój pokój bałwan również zbojkotował święta, bo czapka spadła mu z bałwaniej głowy i leży teraz smętnie na pofalowanej od wylanych ziółek podkładce w pastelowe sowy.
Pastelowe sowy nie uchroniły stolika przed śladami po kubku, podobnie jak ziółka nie uchroniły mnie przed chorobą.
Choroba szczęście w nieszczęściu od razu uderzyła na krtań, omijając ogólne rozbicie, gorączki (które pewnie ścięłyby resztkę mojego mózgu i wyprostowały te niektóre ładnie zwinięte zwoje) i resztę innych przykrych objawów. Chrypię dość malowniczo, więc od razu zaaplikowałam sobie ciepłe napoje z imbirem i pigwą, tabletki z porostem i diphrgan. Ten ostatni ściął mnie z nóg doszczętnie i spałam od rana do wieczora, a jak już wygrzebałam się z ciemnoty pokoju, wejście w strefę światła było dość bolesne i na tyle oszołamiające, że do teraz jestem lekko splątana.
Splątana mogę też być przez zimę, chociaż po tylu mroźnych i ciemnych dniach nie robią za to na mnie wrażenia śniegi, obowiązki, problemy i całe zło tego świata ze swędzeniem powiek, ściskaniem zatok i bólem du*y.
Dupę ruszyłam wreszcie z kanapy i (zanim dopadła mnie drapiąca krtań i przymulający diphergan) zaczęłam ćwiczyć, a zakwasy - ooo, miałam zakwasy - przyjęłam równie chętnie jak chętnie przyjęłabym trochę wolnego, chatkę w górach w malowniczej zaspie białego jak marzenie śniegu z równie malowniczo przyprószonymi świerkami, mokrym niedającym się palić w kominku polanami i spleśniałym kocem, pod którym można czytać.
Czytać czytam nawet i bez koca i pleśni, za to koniecznie z czymś mokrym. Może być to na przykład Earl Grey, pies który wrócił ze spaceru albo zsuwający się ze mnie kąpielowy ręcznik w czarno białe groszki.
Białe groszki z szarej pościeli zmieniłam z kolei na literki jak zawsze wtedy kiedy myślę, że jak odpowiednio zaprojektuję sobie sny to będę mieć taką wenę, że nie wyjdę z pokoju dopóki laptop mi się nie zapali z iskier rzucanych z oczu i tych uciekających spod palców.
Sny i owszem - miewam i są one na ogół bardzo bogate w ludzi, wydarzenia i akcję i przez chwilę je nawet pamiętam, ale niestety rozmywają się nieco z chwilą rozczesywania kołtunów na głowie, a totalnie zaś roztapiają w porannych płatkach.
Z kolei palce ćwiczę sobie bardzo chętnie, bo wenę owszem mam, ale taką, której nie lubię mieć. Nie tą, która spływa na mnie w momencie kiedy odpalam laptopa i widzę białą kartkę tylko tą, która spływa zawsze i wszędzie, zwłaszcza wtedy gdy nie powinna. Czyli kiedy nie mam czasu, pracuję, udaję że jestem istotą towarzyską i ekstrawertyczną, która lubi wychodzić do i z ludźmi, a nie stukać w klawiaturę, piorę albo latam po sklepie za pomidorami, które pachną pomidorami i mlekiem, które nie jest mlekiem.
W głowie oprócz braku szóstej klepki mam tyle pomysłów, że nic dziwnego, że pod kopułą mnie boli i oczy puchną.
W nocy nie mogę zasnąć, w dzień czasami bardzo chętnie bym się położyła, zwłaszcza kiedy nie mogę wygrzebać się ze stosów prania i garów.
Jak to się stało, że miałam robić karierę singielsko - pisarską, a póki co robię połowicznie za Kopciuszka, połowicznie za Księżniczkę, niemając męża krzątam się wiecznie rozpinają swoją życiową przestrzeń między zlew, a kuchenkę i nie mając stadka dzieci tylko piorę, piorę i piorę?
Najchętniej rozsiadłabym się wygodnie i nakryła kocem tak, żeby spłynął mi do stóp i nie wyszła spod niego gdybym nie zrealizowała choćby połowy rzeczy, które chcę napisać, chociaż do tego pewnie brakło by mi życia.
Nie wiem co będę robić jutro (albo wiem - spać po tabletkach), nie wiem co będę robić za rok, za pięć i za dziesięć lat, ale wiem że jak komuś wpadnie do głowy pomysł, żeby po śmierci zrobić mi sekcję, oprócz zwojów jelit na płytki bankowo wypadną literki, które uciekną mi z mózgu.
Wystrzelą z głowy, rozpierzchną się po podłodze i będą tak samo małe, upierdliwe i pokręcone jak ja, a jak już wystrzelą z tej głowy to urządzą sobie na metalowym stole takie party, że patolog zesłabnie, skalpel sam się potnie, a ja - no cóż, ja to będę tylko spokojnie leżeć.
Choć raz ;)







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b