Przejdź do głównej zawartości

Babski

Trzeba by się było mocno postarać, żeby powiedzieć o mnie "romantyczna", "słodka", "kobieca". Ja jestem raczej dziwadłem z zachowania, dzieckiem z wyglądu i kotem z charakteru.
U mnie to książki, kredki, literki na klawiaturze.
Ludzie jak najbardziej, ale dobrze jak powierzchownie i bez zwierzeń, lepiej jak na odległość, a najlepiej bez zbytniej ingerencji w moje sprawy.
Uśmiechnąć się, czasem się połasić, dużo głaskać (mnie), czasem warknąć, często syknąć. Dobrze, że jeszcze nie zaczęłam nikomu sikać do butów jak nie zdrażni.
"Subtelna", "delikatna", "czuła"? Chyba tylko jak przy minus 25 stopni proszę samochód, żeby mi zapalił, bo jego to nawet głaskam po kierownicy ;)
Faceci? Fajnie się z nimi pracuje. Przejmuję słownictwo, umiem określić czy dziewczyna ma fajny tyłek, przeklinam...
Swój własny osobisty? Eee. Dopóki mi ktoś nie podejdzie to nie chcę, nie umiem, nie mam czasu, a żeby mi podszedł to musi mnie podejść, więc czarno to widzę.
Bałamucić kogoś? Jak? Czym? Maską, pozorami czy makijażem?
Ktoś coś, ale jednak nic? No bywa. Nic na siłę.
Miłość? Jakieś takie ciężkie słowo.
Związek? Ale normalny, bez dziecinad i bez wymysłów.
Pilnować kogoś? No jak to? Jak sam się nie upilnuje to ja go ani tyle, a jak chce wyrywać inne to niech sobie wyrywa.
Romantyczność? Ta, ta i jeszcze trzepot rzęs.
Słodkość? Ja wolę gorzką czekoladę.
Gierki, flirty, zachęty? Eee.
Randki? Taa, chyba że ktoś mnie weźmie na ściankę albo na matę i sponiewiera albo nauczy czegoś pożytecznego (trzymać gardę), zaciągnie na łyżwy albo gdzieś, gdzie się wybawię a nie wynudzę i przetrenuję oczy podczas ich wywracania.
Starać się? Nieee.
Umizgi, zaloty? Bardziej mnie śmieszą.
Dostanę różę? Będę ją wlekła po ulicy.
Miłe słówka? Wolę mizianie po ręce.
Nachalny, dociekliwy, za bardzo chce, za dużo wymaga? Chyba nigdy nie miał kota...

Ja pewnych rzeczy nie umiałam, nie umiem i nie będę umieć, a już na pewno nie będę robić nic co mi nie pasuje i udawać kogoś kim nie jestem.
Mnie tam jajniki nie swędzą, na świecidełka na palcu też mam czas, a woalować mogę wpisy, niekoniecznie głowę białym tiulem ;)
Może kiedyś mi się zachcę to będę mieć problem, teraz problemu nie widzę.
I tak wszyscy wiemy, że będę starą panną ;D.

Babski świat? Hm. Nieogarnięty jak ja.
Ciuchy? Okej, mam dużo markowych, bo są miękkie, a ja lubię wygodę.
Torebki? Bez ozdób i złoceń i mają zmieścić suchy szampon, milion pomadek (nie błyszczyków), opaski na chorobę lokomocyjną i kieszonkowe wydanie książki.
Kosmetyczka? Tak, żeby wycisnąć ogrom wągrów z nosa.
Pazury? Koloru, długości, połysku i hybryd brak. Jakbym miała zapuścić to chyba tylko, żeby kogoś drapnąć ;)
Makijaż? No maluję. Rzęsy.
Fryzjer? Farbowanie odrostów.
Kolor? Szary, miętowy. Róż? Zakazany nawet na gumce od majtek. Czerwony? Czasem. Mam płaszczyk, kapcie, dwie bluzki i kombinezon do spania.
Szminka? Nie posiadam.
Bielizna? Lubię.
Biżuteria? Tylko bezpretensjonalne wisiorki z nieskończonością i proste bransoletki.
Buty? Ciepłe. Bez obcasa. I nieprzemakające. Plus sportowe do biegania, tańca, na siłownię.
Ploteczki z koleżankami? Chyba że na zumbie albo w domu, gdzie koleżanka gotuje obiad, a ja zajmuje się jej dziećmi.
Złote, srebrne, błyszczące? A ble.
Brokat? Boże broń!
Zainteresowania? Pocić się na macie z Mel B., kręcić tyłkiem na zumbie, pisać w swoim świecie, czytać w każdej chwili, mieć miziane ręce.
Książka? Thriller! 
Zakupy? Codziennie warzywniak.
Galeriane? Sportowe ciuchy, sportowe buty, szare ciuchy, skarpetki, bielizna, książki, planszówki, kredki.
Imprezy? Rzadko, ale jak chodzę to tańczę. I nie piję, bo:
Alkohol? Sporadycznie, nigdy nic słodkiego typu likier, nigdy czysta, piwo - od kogoś, najlepiej coś z parasolką. 
Plany na przyszłość? Domek. Powieszony fotel z masą poduszek. Ogrzewanie podłogowe. Czas na pisanie. Lepsza figura.
Ulubiony wieczór? Koc. Książka. Kubek. Ewentualnie miziane ręce, ale kto mnie będzie tak bezinteresownie miział niby ^^
Komedie romantyczne? Jak jestem chora.
Kobieca intuicja? Tak.
Kobiecy brak logiki? Też ;].
Orientacja w terenie? Średnia.
Umiejętności techniczne? Ekhm, z plastyki miałam piątkę ^^.
Ulubione ciuchy? Szare dresy, szara bluza.
Sukienki? Tylko proste fasony. Krótkie, ładne, bez falbanek, bufek, ozdobień, błyskotek, różu, tiulu, złotych zameczków, ogólnie - bez niczego.
Spódnice? Ołówkowe.
Cienie? Pod oczami.
Kredki? Wymarzone w 72 kolorach.
Seriale - nie, celebryci - nie. Zam się na czymkolwiek co babskie? Nie. Ale mogę np. rozmawiać o jajnikach i wypadających włosach, o.

Do tego doszła szkółka, czyt. wyzuwające z kobiecości koszary, broń, maty i aseksualny niedopasowany mundur.
I praca z facetami, moje hasła, odzywki, wbudowane w system artystyczne niechlujstwo i obojętność.
Plus praca, obowiązki, gotowanie, porządki, pisanie...
Takie... Mało subtelne fakty.
Mnie drażniło siostrzano mamine trajkotanie, zmiana tematu co trzy sekundy, gadanie o głupotach, wypytywanie, dociekanie, paplanie.
Ja wolałam konkretnie, od do i najlepiej wprost.
Pomyślałam - może nawet fajnie byłoby tak minimalnie zsubtelnieć.
Trochę złagodnieć. Nie jeżyć się.
Nie śmiać się podczas babskich rozmów o babskich tematach, niekoniecznie włączając się w jej przebieg.
I może nawet zachowywać się bardziej jak kobieta.
Nie mówić tak wprost, nie być taką ignorantką w sprawach urody, ogólnie - być bardziej kobieca.

Zaczęłam z przytupem.
Od fochów, obrażania się, urażania.
Zaczęłam zachowywać się zgodnie z cyklem, a więc marudzenie, frustracje, nerwy i zgrzytanie zębami.
Potem doszło gadanie o głupotach, hihihihi, hahaha, ploteczki, kawki. Z koleżankami. Dalej nie znam się na modzie i makijażu i jako jedyna mam paznokcie których w sumie nie ma, ale trajkoczę sobie na równi.
Gruba jestem jak przytyję pół kilo, wyglądam brzydko jak tylko mam kaprys wyglądać brzydko, marudzę, miauczę, psioczę.
Do sklepu z kosmetykami powinnam mieć zakaz wstępu. Kiedy były te czasy gdy z alergią na wszystko nie używałam nic? Dziś do wszystkiego osobny balsam, krem, maseczka. Mam białe rękawiczki, maseczki do dłoni i stóp i bawię się w pielęgnację. Peelingi, sringi, odżywki.
O i perfumy. Makijaż dalej niet.
Z włosami też mam już lekkie przegięcia. Wcierki, odżywki, odpowiednia temperatura mycia, szampony bez SLSów i parabenów, witaminy, nasiona chia do muesli. Prostownica dopiero po olejku na końcówki, końcówki to w ogóle dopieszczone odżywkami, szczotka Tangle Teezer, masaż głowy palcami, szczotką z włosia, masażerem.
Osiągnięcia techniczne leżą i kwiczą, choć na zepsutym telefonie śmigam i piszę smsy pamięciowo, a dzwonienie to już w ogóle wyższa szkoła magii i czarodziejstwa.
Miałam się nauczyć robić coś w domu, żeby nie było że jestem głupią gąską wołającą "Tatooo, coś się zepsuło" i szyć, żeby nie było, że nie mam zdolności manualnych.
Ale nie.
Do tego narzekam, marudzę, wiecznie jestem zmęczona i - boli mnie głowa - hahaaa ;)
Ogólnie - brzuch mnie też na przykład boli.
Jestem miękciejsza, szybko się irytuję, zaczynam odkrywać świat emocji, mam humorki, smęcę albo fazuję.
Nie jestem już tak cudownie konkretna, małomówna i bezpośrednia.
Motam, kręcę, sama nie wiem czego chcę, a złoszczę się jak ktoś na to nie wpadnie.
Mam swoje zdanie, ale nie umiem go pokazać, no i w sumie dobrze, bo za chwilę je zmienię.
Czarę goryczy przelał pomysł, żeby kupić sobie pościel w różyczki.
W różyczki!
No nie mogę. Mam piórka, mam literki, mam kolorowe sowy, białe groszki i nawet balony z Kłapouchami, ale różyczki? Różyczki?!
To taki typowy romantyczny motyw. Mogłabym go sprzedać jakiejś bohaterce komedii romantycznej!

Czyli...
Nie umiem robić kresek eyelinerem, nie używam pudru, nie śledzę blogów modowych, nie jestem delikatna ani subtelna, ale mam wszystko co najgorsze u kobiet.
Przejmowanie się wyglądem, fochy, zmiana zdania co pięć minut, brak umiejętności logicznego myślenia, problemy z decyzyjnością i przewaga hormonów nad rozumem.
Z gapiostwem, brakiem szóstej klepki i pomyślunku na czele.
I takie... typowe, typowe babskie przywry...
Samochód? Ładny. Nie wiem czy się psuje i ile kosztują części, ale ommm, jaki fajny. Co to tam mriga, o kurde, co to się zepsuło? Aaa, co to znaczy, że to świeci?
Lustro? O Boże, Boże, jak ja przytyłam! Mam takie uda czy to lustro poszerza?
Kotek? Łiiiii, kici, kici!
Piesek? Mogę pogłaskać?
Bobas? Halo, halo, tiu tiu tiu.  A ktooo to siedzi tu w wózeczku?
Zbrzydłam czy ja zawsze byłam taka brzydka?
Nos miałam taki wielki czy mi urósł?
Muszę schudnąć, bo koniec świata. Nie będę jeść obiadu, nie będę jeść kolacji, ale czekoladę sobie zjem.
Ja dużo jem? Przecież to tylko sałata. I brokuł. No to nie. Nie będę jeść. Nie jem już nic. Chyba, że płatki.
Cicho, nie mam humoru, nie ruszaj mnie, nie mów do mnie, bez kija nie podchodź. Nie pytaj, nie śmiej się, nie drażnij i w ogóle - co Ty ode mnie chcesz?
Jak to schudłam? Przecież przytyłam. Prawda, że mi urósł tyłek? Tak? Tak?! O Boże, czyli jednak mi urósł! No jak to nie? Przecież powiedziałeś, że tak! Ja? Jaaa powiedziałam?  Jak to przytakujesz, to skoro nie przytył to nie przytakuj! Co? Ja się zachowuję okropnie? Ja? Jaaa? Bo hormony to nie wymówka? Jak to nie wymówka? To weź sobie zażyj hormony i pogadamy, awr, awr, awrrr.
Co się tak patrzysz? No co? Nie jestem nienormalna. Nie mam schizofrenii paranoidalnej ani choroby dwubiegunowej. Jestem tylko babą i zachowuję się jak baba.
No ale o co chodzi?
Za dużo gadam? No powiedz. Za dużo?
Foch.
Śluby milczenia. Już NIC nie mówię. Kropka. Tup.

PS Z jednej strony to zdrowo zachowywać się zgodnie ze swoją płcią. Z drugiej - nie mogłabym na przykład wyładnieć i być chodzącą kwintesencją delikatności tylko połapać wszystko to, co tak strasznie drażni mnie kiedy słyszę słowo: "baba"... ? ;]





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b