Przejdź do głównej zawartości

Zima bieszczadzkiego kota (part III)

Zima zdecydowanie nie jest ulubioną porą bieszczadzkiego kota.
Zima to śnieg, mróz, zmarznięte i przemoknięte łapy, czerwony nos i łzawienie oczu.
Zima oznacza dreptanie w miejscu i szczękanie zębami.
No i przede wszystkim zima jest zimna, a bieszczadzkie koty nie lubią marznąć.

Zgodnie z ewolucją bieszczadzkie koty powinny lepiej przystosowywać się do zmiennych warunków pogodowych, jednak zaburzenie termoregulacji nabyte w warunkach niewoli, wrodzona niska temperatura ciała oscylująca w granicach 35 stopni i wciąż ten problem bycia gatunkiem drobnego stworzenia nie ułatwia sprawy.
Zero dodatkowej sierści w dziwnych miejscach (i dzięki Bogu), zero samonaprawienia się wadliwej instalacji termoizolacyjnej (cóż za pech) i (niestety) grubo poniżej zera na termometrze.
Kocie sposoby na ogrzanie przynosiły mizerne efekty, ostatecznie więc zima była dla kota jednym wielkim pasmem ciągnącego się problemu z pozyskaniem ciepła.
Dodatkowa warstwa tłuszczu wcale nie ogrzała, spotkała się za to z kocią dezaprobatą, chociaż chwilowe poprawienie się apetytu bieszczadzkiego kota pomogło jakoś utrzymać ciepło na optymalnym poziomie lekko powyżej hipotermii.
Bieszczadzki kot przez miesiące zimowe poruszał żuchwą szybciej niż łapami tylko po to, by po największych mrozach znów powrócić do swojego niejedzenia, kręcenia wąsami i nosem, no i oczywiście dziobania pokarmu i wybrednych zachcianek.
Jedzenie jedzeniem, tłuszcz tłuszczem, jednak jakże ciężko było bieszczadzkiemu kotu przestawić się na zawijanie, opatulanie i ubieranie.
Ileż to pracy i wysiłku związanego z wciskaniem się w masę warstw odzienia, zmienianiem przemokniętych części garderoby i pamiętaniem, by zawsze mieć przy sobie coś ciepłego.
I to takie wbrew naturze, żeby do spania wpełzać w całkowicie niekoci kombinezon i zakopywać się w dwie kołdry zamiast zwinąć się w kłębek bez niczego.

Zima oznaczała też dla kota więcej obowiązków, zwłaszcza tych związanych ze śniegiem.
Niewola niewolą, wolność wolnością, udomowienie, udomowieniem, ale obowiązki musiały wiązać się z nieudogodnieniami; wcześniejszym wstawaniem, drapaniem, które nie jest drapaniem kota po pleckach, a drapaniem skrobaczką po szybie i jazdą na łopacie, która nie polega na zabawie.
Do tego - jak i do wszystkiego zresztą - można się było szybko przyzwyczaić.
Gorzej było z przystosowaniem się do zimowej aury.
Dni ciągnęły się jak flaki z olejem. Długie, ciemne, ponuro szare.
Czasem zdarzały się te olśniewająco białe, bo mroźne iskierki skrzyły się na śniegu i kusiły zza szyby, ale kiedy kot znajdował czas i chęci, żeby wystawić drżące łapy na zewnątrz, okazywało się, że po iskierkach nie ma już śladu, a zostały jedynie mokre błotniste kałuże brei w trudnym do określenia kolorze.
Dzień (za) szybko stawał się wieczorem, a wieczór wiązał się z zimnem, wiatrem, niechęcią do wychodzenia z ciepełka i w ogóle niechęcią do wszystkiego.
Popołudniowe słońce łapane przez szyby poprawiało choć na chwilę humor, a pozorne ciepło które dawało sprawiało, że kotu choć na chwilę robiło się dobrze, ale nie wystarczało, by uzupełnić zimowe mroczne braki.

Bieszczadzkiemu kotu brakuje więc słońca, brakuje witaminy D, brakuje ciepła, szóstej klepki i w ogóle chyba już wszystkiego.
Ludzi mu nie brakuje, chociaż tych z którymi mieszka albo obcuje toleruje, akceptuje, czasami się z nimi porozumiewa i nie drapie, a ma nawet takich, z którymi lubi przebywać i nie polega to tylko na pozostawaniu z kimś w zasięgu wzroku tylko na większym kontakcie, a nawet szczycie spoufalenia czyli rozmowie.
Spokojne życie, spokojne rozrywki i spokojne dni urozmaicone zostają więc tym, co nieplanowane, tym co spontaniczne, tym co szalone, a czasem głupie i zupełnie nieprzemyślane.
Wszystko jednak w granicach kociego rozsądku i kociego indywidualizmu.

Kocie zwyczaje nie zmieniły się więc za bardzo i są w miarę umiarkowane i stabilne, choć zima nieco rozleniwiła bieszczadzkiego kota.
Trochę przez choroby i związane z nimi osłabienie, trochę przez pogodę, a trochę bez powodu.
Literki wciąż kota nęcą, czasami dopadają w najmniej oczekiwanym momencie, czasami kot kręci nosem i odmaszerowuje z uniesionym ogonem olewając je całkowicie.
Ruch pociąga, aktywność przyjemnie męczy, dużo rzeczy inspiruje.
Kot jest wiecznie zajęty i wiecznie nie ma czasu - jak chyba w każdej porze roku w zasadzie ;)
Bywa, że kot jest przymulony jak zawsze wtedy kiedy ma za mało snu, bywa, że roznosi go tak, że mógłby wspinać się i skakać, a bywa, że jest tak cudownie wypośrodkowany i normalny, że graniczy to prawie z cudem.

Siła? Średnia.
Masa? Zmienna.
Energia? W zależności od snu, humoru.
Chęci do skakania, wygłupów, pląsów? Jak zawsze na tak.
Agresja? Zerowa.

Kot przez zimę zdążył przytyć, schudnąć, znowu przytyć i znowu schudnąć.
Zdążył jeść dużo, mało, wcale nie jeść i jeść co chwilę.
Miał fazę na książki, na spacery, na pompki, na polarne miśki, na spanie, na brak snu, na dwa filmy i pięć odcinków serialu, na ludzi, a zwłaszcza na koleżanki, na kawę i na czekoladę.
Był na zakupach, na śnieżnym spacerze w lesie, na łyżwach, w większym mieście i na totalnych zadupiach pełnych błota.
Był nawet na imprezie i próbował swoim kocim sposobem wkomponować się w tło, choć wychodziło mu to raczej średnio. Sztywny, spięty, niechętny do moczenia wąsów w bursztynowym, a nie białym płynie i raczej drętwy niż wyluzowany; niby w swoim tanecznym żywiole, a jednak stłamszony dymem, niby stworzony do polowania, a nie chciał polować ani być upolowanym. Ostatecznie przeżył, a nawet wybawił się choć kamuflować woli się się jednak w bardziej swojskim otoczeniu.
Kota w dalszym ciągu ciągnie do figli, psot i wygłupów, co nie znaczy, że najgłośniej mruczy najedzony w ciepłym bezpiecznym łóżku, otulony zapachem pomarańczy z cynamonem i kocem w kropki.

Zimą kocie emocje zdominowane zostały przez otoczenie, a więc stres stresował, przygnębiająca pogoda przygnębiała, a sfrustrowani ludzie frustrowali.
Swoje osobiste zagrywki w stylu faz, smęceń, marudzeń, obrażań szybko zostawały zapomniane dzięki humorowi, szczerzeniu niegroźnych bieszczadzkich ząbków i energii od czubka szpiczastych uszu po drobne łapy, wobec czego chwilowe kocie nastroje zmieniały się szybciej niż w kalejdoskopie.
Śnieg mało cieszył i bawił, szybko się znudził, dość mocno wymęczył, mrozy wymroziły, a zima ochłodziła, wobec czego kot stał się łasy na ciepło i odpoczynek.

Kot dalej jest nieokreślony, niegroźny i trochę nieobyty.
Czasami głupi, czasami zakręcony, czasami mógłby pucnąć się w swój koci łepek.
Czasami dobry, innym razem okropny, bywa grzeczny po to by zdrażnić świat byciem nieznośnym, robi dobrze, żeby za chwilę wystawić pazurki.
Rzuca wymowne spojrzenia ciemniejących ze złości ślepi, lustruje uważnie otoczenie albo zawiesza się niby marzycielsko, pozwalając myślom błądzić.
Dalej ma kocie oczy, kocie ruchy i kocie odchyły.
Nie sika nikomu do butów, nie kąsa i nie drapie, co nie znaczy, że nie zachowuje się w sposób dalece odbiegający od norm społecznych.
Nic się ten kot nie zmienia, przy czym zmienia się tak bardzo.
Wciąż stwarza pozory słodkiego i delikatnego, a przy tym jest wredny, niedostępny i obojętny.
Niby taki przymilny i przylepny, ale jak zuchwale samolubny i beznamiętny kiedy olewczym spojrzeniem mierzy świat i idzie swoją drogą.
Jakie to indywidualne, dziwne i chłodne.
Jakie to mało wysublimowane i denerwujące.
Jakie to irytujące i powodujące ból zębów.
Jakie to złośliwie... kocie ;)











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b