Przejdź do głównej zawartości

Mrozy, śniegi

Rok 2017 zaczął się mrozami, śniegiem, pisaniem, siedzeniem w domu z psem i kotem i jedyną zmianą była zmiana cyferki w wieku marcową porą.
W połowie roku nastąpił jeden przełom, bo z Bieszczad wyjechałam do Warszawy, potem drugi niespodziewany, bo plan singielsko - koci zmieniłam na związkowo - zobowiązaniowy i trzeci, bo wszystko działo się tak szybko, że z marszu zaczęło się wspólne mieszkanie i wspólne plany.
Pierwszym planem były wspólne wakacje na Węgrzech. Potem zaczęłam podróżować sama. Do stolicy i z powrotem. Albo do Opatowa, bo leży pośrodku.
Znów trzydniowe wakacje jesienią nad morzem mimo moich katarów i Viksów pitych na stacji benzynowej, wreszcie ostateczny powrót i trzecia niespodzianka - wynajęcie wspólnego mieszkania.
Pochłonęło nas meblowanie, urządzanie, życie domowe, obowiązki i praca.

Rok zakończyłam jeszcze lepszym suprisem i przytupem, bo odejściem z policji i planem powrotu do nauczania, czyli mam nadzieje do robienia czegoś co da mi satysfakcję i spełnienie. No i oby wystarczyło to, że mam głowę, plecy niekoniecznie.
Dużo było gałęzi na drzewku decyzyjnym.
Ostatecznie uznałam, że kawa flat white na ustrzyckim Orlenie to za mało, żeby wiązać się z tym miejscem i tą pracą. Flat white można kupić gdzieś indziej. Trzeba się przy tym nakombinować, bo do McDonalda kawałek, a kupując podwójne espresso przepłacam, ale czasami warto. Nie tylko z kawą.
Swoje zrobiłam, dostałam się, szkołę przeszłam, flaki wyprułam i nauczyłam się dusić, a także rzucać mięsem i książkami jak mi M. podpadnie.
Na szczęście nie mam większych zobowiązań, więc mogę robić ze swoim życiem co chcę, co lubię i co daje mi szczęście i co najlepsze - nie blokują mnie moje własne wewnętrzne blokady.
Poza tym zdecydowanie wolę żyć, cieszyć się tym życiem, dzielić je, szanować - szanować siebie, to chyba przede wszystkim. O policjantce pewnie książkę spłodzę, coś tam napoczęłam jak to ja napoczynać lubię. Ale nie będę pisać faktów. Napiszę miodzio, pierniczkowy lukier, samą nieprawdę. Na prawdę szkoda nerwów i życia.

Nie taki był plan, bo plan przecież wykluczał męskie plemię i śluby, zawierał jasny plan zarabiania, usamodzielniania się i bycia zimną kotką, ale życie różne pisze scenariusze, policja to nie film, książka, a już na pewno nie bajka. Byłam, widziałam, miałam to wszystko czego mieć już nie chcę, nie życzę, nie chcę do tego wracać, bo nie ma do czego, gorąco nie polecam.
Do nowej pracy będę podchodzić jak do wszystkiego z entuzjazmem, pieniędzmi się już nie przejmuję, no może czasami, że nie będę taka niezależna, ale i tak się kasą nie najem. Poza tym mam nieprzemakalne botki, gorącą wodę pod prysznicem i ciuchów pół szafy, a reszta rzeczy jest bezcenna, więc żyć nie umierać.

Na razie mam dużo wolnego, trochę odskoczni od stresów.
Nie chodzę do pracy, nie wstaję rano, nie mam obowiązków większych niż te w domu, a to rozłożone na słodkie wolne dni zajmuje mi nieprzyzwoicie mało czasu, więc analogicznie mam więcej czasu dla siebie.
Mam chłopaka i robię mu kanapki z szynką, mięsa nie jem, dzieci nie planuję, o kocie marzę, jeszcze bardziej marzę, żeby moja cudna wredna niepieszczotliwa kotka puś**ła się i przyniosła mi w zębach małego rudaska, którego M. pozwoli mi zatrzymać i wychować, dalej mam nadzieję na nowe książki, ale kasę odkładam na inne rzeczy.

Akurat ten rok jest rokiem bez planów.
Jedyny plan to spokój i szczęście. Poprzednie plany wzięły i odleciały, dostałam wszystko, czego nie planowałam, a to co planowałam... Bóg mnie wyśmiał, miłość sama mnie znalazła, choć przecież nigdy nie chciałam, a pracę sama zostawiłam, choć ją kiedyś chciałam :) Misz masz.
Misz masz też na zdjęciach, bo foty z całego roku są trochę powielone, trochę pomieszane, trochę polukrowane, a trochę wydziwiane.
Są jazdy, dojazdy, Pedrusiowe: "Nie jedź do tej Warszawki!" z kładzeniem się na walizki włącznie, wycieczki z oszukiwaniem wiewiórek metodą "na kamyki" , wyprawy, codzienność, pierdoły, śniegi, mrozy, no i oczywiście piesy, koty ;)






























































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b