Przejdź do głównej zawartości

Święta

Święta zaczęliśmy w połowie grudnia, a wpis piszę mniej więcej od tej samej pory.
Zaczęło się od niepozornego zainstalowania światełek na balkonie, a potem hurtem poleciało ubranie choinki, nałożenie czerwonego bieżnika na stolik i układanie czerwonych świeczek na komodzie.
I od tego, że siedziałam w mieszkaniu przeziębiona, a nie miałam (jak w domu) psa i kota, które zawsze mnie pocieszały i właziły mi do łóżka, to miałam chociaż choinkę. Choinkę, o którą parę lat temu zrobiłam szał, że jestem za stara na choinki, a dziś - na swoich nieswoich włościach choinkę kupiłam już 1-szego grudnia.
Do tego inhalacja z przypraw korzennych, anyżowych gwiazdek i goździkowych pomarańczek, mocno cytrynowa herbata i imbir.
Bo o tym, że w mieszkaniu zrobiło się nagle czerwono to nie muszę wspominać, od tego są zdjęcia.
Wspomnę za to, że wpis zaczyna się w połowie grudnia więc teraz zahacza o początek stycznia (i wciąż nie mam gwarancji, że go wrzucę), ale nie chce mi się zmieniać czasu na przeszły, bo to psuje mi całą koncepcję, więc miejcie sobie mętlik, patrzcie na zdjęcia i przyzwyczajcie się w końcu, że nie wszystko da się zmienić, zrozumieć albo zaplanować, a ja to ja więc świąteczny wpis wrzucam po świętach w dodatku w czasie teraźniejszym.

                                                                                 ***

Czerwony to nie jest mój kolor i czerwone to dobieram jedynie akcenty i jedynie czasami. Od święta. Dziś czerwony jest wszędzie. Dominuje na choince, jest głównym kolorem wśród dekoracji.
Ogólnie choinkę mamy w miarę prostą. Zawsze marzyłam o naturalnej choince, nawet takiej z pięcioma gałązkami na krzyż, lichej, ale żywej. Tak, żeby pachniało świerkiem. No ale marzyłam też o chatynce w górach albo w lesie z kominkiem kosztem internetu i klimatem, nawet jeśli byłby to domek z kwitnącą na drewnianej ścianie pleśnią, a póki co mieszkam w mieszkaniu, które ma wszystko nowe, wszystko nowoczesne i prawie wszystko jaskrawe, więc jak widać życie, pęcherz, chłopak, podłogowe ogrzewanie i wygoda wygrywa z kretesem z brakiem bieżącej wody albo ciepła, a sztuczna choinka pachnąca piernikami z żywą i sypiącą igły.
Choinkę mamy więc sztuczną, ale gęstą.
Założenie przy dekorowaniu było jak zawsze i ze wszystkim co dotyczy dekorowania, meblowania, dobierania stroju czy wystroju czyli "jak najmniej". Miały być czerwone i srebrne bombki, srebrny łańcuch, czerwone kokardki i reszta to ewentualnie, z naciskiem na ewentualnie ręcznie robione pierniczki koniecznie z śnieżnobiałym lukrem i ozdoby z cytrusów. Póki co cytrusami się poję, faszeruję i je wdycham, a pierniczki robię. Czyli zrobiłam rozpierdziel na niedrewnianej stolnicy (prezent, dziękuję ;*) usypując na niej Basiowo - DecoMorrenowy kopiec ze szczyptą cynamonu, korzennego miksu przypraw i sody, przygotowałam foremki i siadłam do pisania, bo nie przeczytałam wcześniej dokładnie przepisu i teraz czekam aż mi roztopiony z masłem i cukrem miód się wystudzi.
Choinka była więc prosta, bezpretensjonalna i stonowana, światełka czysto białe z lekkim błękitnym odcieniem wyglądały ślicznie, ale nie minęła chwila, a na choince wylądowała jeszcze wielka kokarda od mamy, która pogwałciła wszelkie ustalone przeze mnie zasady dotyczące zakazu błyszczenia, a potem jeszcze kilka rodzajów ozdóbek i ozdób z filcu, materiału i drewna.
Póki co nie przewiduję więcej ozdób, ale nie mówię hop, bo mama regularnie przynosi mojemu M. pieczeń z zająca, a mi tony przewalających się potem z patery (*mam i paterę! Po trzech miesiącach udało się nam skompletować wszystko co trzeba w kuchni, łącznie z "łyżką" na łyżkę, którą znalazłam pod choinką w kocim zestawie) winogron albo gorzkich czekolad, więc i ozdóbki może przynieść, a ja łasa jestem na słomkowe ludziki, materiałowe ptaszki i białe reniferki, które najchętniej mogłyby u mnie wylądować na czerwonej pościeli (bo u nas póki co królują w sypialnie moje klimaty z poprzedniego singielskiego wcielenia czyli mój biedny M. ma w łóżku mnie, motylki, kropeczki, Puchatki i piórka ;))), więc pewnie jeszcze i pościel się trafi.
Tyle backspaceców nie użyłam nigdy, więc przyjmuję to jako znak, żeby się już nie pieścić z tekstem, nic już nie motać tylko wrzucać ;)



           




















































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b