Przejdź do głównej zawartości

Marzec bieszczadzkiej kotki ^^

Podobno dla kotów nie jest ważna bliskość, tylko czyjaś obecność.
Dwa koty wtulone w siebie i splecione razem ogonami to ponoć rzadki widok, bo kotom wystarczy, że kiedy uniosą łepek to zobaczą drugiego kota na parapecie na końcu pokoju.
Koty nie muszą się zbytnio spoufalać i pieścić.
Niekoniecznie potrzebują też innego kota do szczęścia.
Nie jest też konieczne, żeby miały koło siebie drugiego kosmaciucha, bo bez niego uschną z tęsknoty, a już na pewno nie potrzebują nowego natręta kiedy są szczęśliwe same.
Są w końcu indywidualistami i lubią samotność.
Są też pozbawione niemal całkowicie subtelności, bo jak to koty - "zakochują się raz do roku na wiosnę bez specjalnych iluzji, potem oblizują rany, gładzą sierść i zwijają w kłębek"*.


Bieszczadzka kotka znała tę teorię i podobała jej się ona.
Nie przemawiały do niej żadne argumenty, już zwłaszcza te, które ingerowały w jej potencjalny rozród, bo co komu do tego.
Widmo drugiego kota widniało pod wielkim znakiem "Sto razy nie!".
Występowała taka opcja, ale z zakładką, że ten drugi kot do pewnego momentu miziałby go po łapkach i robił to, co mały bieszczadnik sobie wymruczy, a potem siedział daleko od niego i był na tyle blisko okna, żeby bieszczadzka flądra mogła szybko wyrzucić go przez szybę. 
Kotka owszem brała pod uwagę ryzyko, że może z czasem jej dzikość sama przejdzie, a ona dojdzie do wniosku, że pragnie czyjejś obecności albo bliskości, ale zawsze wydawało jej się, że nastąpi to dopiero po długim czasie. Że będzie już wtedy miała własny oswojony i zadomowiony kąt, że będzie sama, że będzie po kociemu rządziła i generowała zasady. I że przyjmie łaskawie innego kota z godnością, łaską i wywracaniem oczu, panosząc się po swoim królestwie z ogonem do góry. I że na pewno nie pozwoli mu u siebie mieszkać ani nie zechce mieszkać z nim. Wątpiła też grubo by nagle zapragnęła małych miauczących kulek futra, skoro ledwie dopuszczała możliwość dopuszczenia do swojego życia opcji splecionych ogonków, ale i jeden i drugi plan wydawał się być mało realny.
Plany to jednak plany, a życie życiem.

Życie bieszczadzkiej kotki potoczyło się szybkim rytmem.
Najpierw została rzucona w koszarową niewolę, następnie wygnana w dzikie Bieszczady, później wysłana do wielkiego miasta, a następnie wróciła do siebie i poprzednich zajęć, acz szybko stamtąd desantowała. A teorię braku potrzeby bliskości pogwałciła wszelkimi możliwymi sposobami, władowując się prosto i przyjemnie w domowe życie i codzienną sielankę. Z kimś.

Oj, początki były ciężkie dla biednej kotki, jej rozpuszczone włochate ego kłóciło się zaciekle z drugim upartym łbem kosmatym, ale odwrotu już nie było. Bieszczadzką kotkę spotkał los milionów innych istnień. Miłość, hormony, wariactwo - jak kto zwie. Kotek spotkał swojego kotka i zmienił warczenie na mruczenie, a rodzina połowicznie w szoku, połowicznie w szczęściu pobłogosławiła, pogłaskała i życzyła miłego niepozabijania się we wspólnym mieszkaniu.
Wspólne mieszkanie z bieszczadzką kotką to jak mieszkanie z diabłem tasmańskim w kociej skórze.
Kłótnie, spory, krzyki i warczenia to najzupełniejsza norma, podobnie jak normą są słone łzy, słodkie oczka i pełen uroku uśmieszek.
Bieszczadzką kotkę trzeba tylko kochać i uważać żeby jej czasem nie zadusić kiedy przegnie pałkę.
Kotka zapomniała już, że bycie z kimś to nie tylko bycie z jedną osobą, jej osobowością i przywrami, ale liczne nowe powiązania, relacje i zmiany w konstrukcji rodziny.
To też mniejsza swoboda i już nie decydowanie samemu o sobie tylko dbanie o kogoś i pozwalanie by i on zadbał o niego.

Kotka wie, że pewnych rzeczy mieć nie może, a i jej współmieszkaniec wie, że pewnych rzeczy on też mieć nie będzie.
Najważniejszą i najdojrzalszą jednak decyzją była ta, co jest ważniejsze w życiu - posiadać rzeczy materialne czy te niewymienne na nic.
Kiedy jest się dziką żyjącą w pojedynkę kotką można.
Można mieć, można wydawać, można decydować, można robić co się chce.
Można szastać. Zdrowiem, życiem, bezpieczeństwem. Można spędzać dużo czasu na tym, na czym nie powinno się go spędzać, można ryzykować, można poświęcać się i wychodzić z ciepłego łóżka w zimny mrok.
Można nie mieć dla kogo, można nie mieć po co.
Sytuacja ulega zmianie, kiedy zjawia się ktoś, kto dzikość oswaja, a samotność zmazuje.
Ktoś komu zależy, ktoś kto wszystko o kimś wie, a mimo to chce go mieć.
Dla siebie, przy sobie, na stałe.
Dla takiego kogoś warto nie być dziką kotką niebezpiecznie daleko, a przymilną, domową kotką spokojnie blisko.
Życie jest za krótkie, żeby bać się próbować czegoś nowego, ale jeśli można wybrać między życiem szczęśliwym, a bogatym, zdecydowanie więcej można nałykać się szczęścia niż pieniędzy.
Pieniądze to tylko pieniądze.
Ale trzeba dużo, żeby to zrozumieć.
Mała bieszczadzka materialistka niestety lubiła stroić futerko w ładne rzeczy, a pieniądze trwonić na wszystko co drogie. Przyzwyczajona była do tego, że jest niezależna, że musi dbać o siebie sama, ale i sama może robić co chce. Z czasem przekonała się jednak, że mniej znaczy więcej, a mieć - nie znaczy być szczęśliwym.
Nie przyszło to łatwo, bo niełatwo przychodzi upadek z piedestału, z poziomu tego co dokonane przez siebie i osiągnięte samodzielnie. Niełatwo jest zrezygnować z niezależności i swobody jaką ona daje. Niełatwo, ale czasem trzeba.

Dziś bieszczadzka kotka żyje inaczej.
Bez nerwów i stresu.
Żyje w spokoju, pławi się w wieczorach spędzanych pod kocem, a nocach pod ciepłą kołderką.
Wraca do kogoś, nigdy nie jest sama, nawet jak siedzi sama, każdy problem dzieli na dwa, a podzielony problem to problem mniejszy.
Jak spadnie to ma ją kto podnieść, a ona jak ma zły dzień, musi udawać, że ma dobry, bo ktoś może mieć gorszy.
Żyje beztrosko.
Żyje zdziwiona, że można tak żyć, mieć dużo czasu, szukać sobie nowych zainteresowań i zajęć.
Dziwi ją też mocno, jak bardzo ludzie zatracili się w głupotach. Dziwi się, co do cholery ludzi tak pociąga w interesowaniu się życiem innych, ingerowanie w nie, zadawanie kłopotliwych pytań, wtrącanie w nieswoje sprawy i rozmawianie o innych.
Bieszczadzką kotkę dla odmiany interesuje jej własna futrzasta osoba i jej własny futrzasty osobnik płci przeciwnej.
Ich sprawy są ich sprawami, ich problemy ich problemami.
Ważna jest jeszcze rodzina, przyjaciele, bliscy.
Reszta niech żyje i ma się dobrze. Kotkę i kota zupełnie ona nie interesuje.
Równocześnie ludzie i to co robią spływa po niej jakby miała futro niedźwiedzia polarnego, a kiedy słyszy coś co ją nie interesuje, umie dosadnie warknąć: "Dbam o własną d***, nie interesuje mnie nikt inny" i radziłaby ludziom przyjąć takie samo założenie.

Ciekawskich pytań też nie dzierży i mierzwi ją zwłaszcza dociekanie w sprawie rozmnażania. Jej rozmnażania.
Wiąże się to dla niej z tak głębokim szokiem, że sama nie wie czy świat oszalał czy ona.
Wydawać by się mogło, że czyjeś narządy - jelita, macica, jak i krtań to czyjeś narządy, aż tu nagle okazuje się, że nie.
Nagle fakt mieszkania z drugim kotem i plany oficjalnego związania się to dla innych obiekt robienia sobie własnych badań nad prokreacją i dziwnym zainteresowaniem o to co dwa koty mają w rozporkach i co z tym fantem robią.
I tak - najczęściej zadawanym pytaniem jest pytanie o słodkie maleństwa, a pytanie o słodkie maleństwa drażni kotkę niemiłosiernie, bo dla niej jest pytaniem o jej jajniki.
Jajniki kotki to jajniki kotki i tylko jej sprawa. No, może jeszcze tylko kota.
Bo co to w ogóle za pytanie o ciążę, dzieci czy ich brak?
Logiczne chyba, że nikt niepytany nie powinien pytać, lekceważony pytający winien odpuścić, a ten dociekliwy przestać dociekać.
Dwoje bliskich sobie istot tego samego gatunku, a innej płci w jednym domu to prawie zawsze równa się jedno łóżko, więc nie ma co się dziwić, że ktoś sobie w ciążę zachodzi. A jak nie zachodzi to albo nie może albo się zabezpiecza. Jest brzuch - będzie dziecko, nie ma brzucha - nie ma dziecka.
To proste jak kochanie.
Rozród kotki jest więc poza wszelką dyskusją, a każde pytanie o prokreację będzie się wiązać z atakiem mniejszym lub większym, odbiciem piłeczki i zadaniem pytania o czyjeś hemoroidy, kleju do sztucznej szczęki, nietrzymanie moczu, stosunki analne, menopauzę, elastyczność pochwy i jakość stosunku po porodzie.
Kotka namolnie nękana pytaniami o potomstwo nie ma żadnych oporów żeby spytać kogoś, kto co robi w łóżku, albo kiedy się ostatnio wys*ał, bo przecież - skoro nie mamy tajemnic i interesujemy się cudzą fizjologią to chodźmy na całość, a im bardziej kogoś będzie interesowało jej pożycie seksualne tym bardziej będzie agresywna.
Może jedynie ugryźć się w język, jeśli rozmawia z najbliższymi, każdy kto najbliższym nie jest niech zajmie się swoimi narządami.
Kto chce płodzić, niech płodzi, a kto się interesuje współżyciem kotki niech przestanie, bo jej broszka to nie czyjaś broszka.


Kolejna zmiana w życiu zmieniła kotkę, nakierowując ją żeby znów była grzeczniejsza i milsza, ale kot nauczył ją też, że nie wolno dawać się wykorzystywać, nie warto wszystkim ufać i zdecydowanie nie warto być dla wszystkich dobrą, wobec czego kotka jest już chyba bardziej agresywna niż asertywna.
Przede wszystkim bieszczadzka kotka cieszy się z tych zmian, jak z każdej zmiany, która czegoś uczy. Kocha swojego kota, uwielbia z nim mieszkać, nie cierpi kiedy czepia się jej porządków, miewa momenty, kiedy chce go zagryźć. Lubi mu robić duże niespodzianki, a na swoją małą niespodziankę cierpliwie zaczeka. No, może nie aż tak cierpliwie.
Musiała iść na wiele kompromisów, wiele rzeczy przemilczeć, przełknąć i machnąć łapą, ale i tak najbardziej cieszą ją solidne postawy jednomyślności, idealnie zbiegających się planów, celi i pomysłów na przyszłość.
Idealnie jest kiedy pokrywają się wszystkie "nie" i wszystkie "tak", zwłaszcza kiedy tyczą się ważniejszych spraw, idealnie kiedy można się z kimś dogadać, a jeśli nawet nie wszystko idzie tak idealnie, dobrze by przynajmniej patrzeć w tę samą stronę, iść w lewo gdy każdy inny idzie w prawo i mimo różnic być takim samym kosmaciuchem ;)






*E. Skasa - Weiss.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n