Przejdź do głównej zawartości

Rabarbarrr

No i mamy lato ;)
Szkoda, że chłodne - basen u teściów dalej nie rozłożony, bo ziąb, teściowie wyjechali się wczasować za granicę, bo ziąb, a my mamy wczasy w ich domu i nam ziąb nie przeszkadza.
Pilnuję w ich domu swojego pasierba (czyt. golden retrivera Mateusza), który niedawno skończył 11 lat, doglądam swojego kociego najduszka, który szantażuje mnie i blokuje drzwi, żebym nie wychodziła z mieszkania, aż się z tego wszystkiego zakręciło mi w głowie i padłam z wrażenia. Dosłownie...
Póki co więc staram się odpoczywać, nie przemęczać, każdego zapraszać, żeby nie witać się z podłogą w samotności i pić kawę na podniesienie ciśnienia.
O, bo mam swój własny, mały ekspresik do kawy z Lidla za całe 230 zł plus młynek za 60 więc co rano uprzykrzam sąsiadom życie i najpierw warcząco mielę kawę, potem syczę ekspresem, a na koniec bulgoczę spieniaczem ;). Kawę uczę się robić w mocnych proporcjach, mleko pienić też się uczę, nie pieniąc się przy tym sama.

Mam lawendę na balkonie i dostałam storczyka na koniec roku przedszkolnego (kolejny do uśmiercenia, aaa, znaczy się - kochania), mam fioletową szczotkę dla kota i usilnie szukam ślubnych szpilek, bo póki co 35 za małe, a 36 za duże.
Blue poznał już swojego kociego kuzyna, szalonego potomka Kiary który huśta się na firankach, nasyczał na Kiarę, nasyczał na psa, a potem zasnął na pufie. Dalszych wieczorków zapoznawczych nie było, bo Precel dostał gorączki i zamiast się huśtać leciał przez ręce.
Ja też przez ręce leciałam i jednak stwierdzam, że lepiej się mdleje na męskie ręce niż na kuchenne płytki ^^ ;].
Lecą mi też w tle jakieś durne amerykańskie komedie z Paramount channel, żebym czuła czyjąś obecność i nie chciała się źle poczuć, jem kopytka, które dostałam ekspresową przesyłką z racji choroby (prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie, najlepsze kopytka ever!!! ;**). Dziś odwiedził mnie jakiś milion osób (no w sumie siedem), każdy stroskany i przejęty, telefonów też bez liku, co zawsze jest miłe w przykrych dolegliwościach
Dobrze jeszcze, że mam Bluśka, upierdliwe białe stworzenie, które żłopnęło mi mleko z płatków i umoczyło nos w kawie z pianką. Przechodzi ludzkie pojęcie jak uwielbiam tego sierściucha, miauczącego pretensjonalnie o mokrą karmę. Ostatnio pasją Bluśka jest topienie zabawek. Zaczął od znoszenia myszek do miski (foto), potem do miski z wodą (i jeszcze je podtapiał, żeby nie miały szans), potem topił moje gumki do włosów, a teraz topi już nawet swoich pluszowych przyjaciół, czyt. liska. Ponoć to domena niewychodzących, cierpiących na brak atrakcji łowieckich kotów. Dobrze, że nie mamy wanny, bo pewnie nas też by wytopił za wszystkie grzechy świata, z ograniczaniem saszetek i nie częstowaniem parówką na czele.
Rabarbar generalnie miałam na tapecie jakiś miesiąc temu, jak zaczęłam robić ten wpis. Teraz rabarbar poszedł w odstawkę, a ja nabrałam chęci na malinową tartę z prażonym słonecznikiem.
Niestety póki co nie mogę dorwać malin w sklepie (jak wychodzę z pracy już ich nie ma), a dziś na przykład mam maliny, ale mam zakaz robienia, bo Mateusz śpi przed nocką i nie mogę hałasować. Dobrze, że klawiatura w miarę cicha... ;)




















































































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b