Przejdź do głównej zawartości

Flaminga brak

Kocham jesień.
Zawsze mam niedosyt lata, bo musiałabym mieć dwa miesiące wakacji (za rok, za rok!), wczasy w ciepłych krajach jednorazowo i basen na podwórku na co dzień, podwórko z własnymi malinami, własne podwórko, dmuchanego flaminga we własnym basenie i cały czas pomalowane paznokcie (nie tylko na L4), żeby nie czuć summertime sadness, ale kocham jesień.
Nawet jak co roku kiwam głową, że znów nie nosiłam połowy swoich letnich ubrań, nawet jak kupię (jak tego lata) milion sukienek, a ubiorę każdą jeden raz to nie żałuję.

Co roku mam inną misję jesień.
Była misja świetlne kulki (cotton ballsy), była misja kot (Kiarka), była misja książki, bluzy, kocyki, dyniowa zupa. Teraz są swetry.
Jako fanka bluz mało mam w mojej szafie swetrów. W tamtym roku kupiłam poncho. Śliczne, szare, mało praktyczne na co dzień.
W tym roku ocipiałam na punkcie sweterków.
Zawsze marzy mi się też jesień z internetu, czyli wprowadzenie w życie tych pięknych zdjęć z instagrama i postów o jesieni - brodzenie w liściach, koszyk z jabłkami z sadu, kot zwinięty w precel, poranna mgła, picie kawy z widokiem na ogród. Trawa udeptana kaloszami, pies z mokrym od brudnej kałuży brzuchem, spiżarka z własnoręcznie zebranymi owocami w słoikach, naklejki "home made" na każdym słoiczku, kratkowana szmatka na wieczku - obowiązkowo.
Kota mam, kocyki, książki, kubki też. Brakuje tylko domku. Do tego się doczłapię. Powolutku.
Mieszkanie też jest świetne, zwłaszcza jak mieszka się we dwoje, zwłaszcza jeśli od niedawna, tylko jeśli z kotem ;).

Jesień jest cudna jeśli jest słoneczna, złota i piękna.
Ale jak pada deszcz i tak jest klimatyczniej niż w lecie.
W lecie efekt robią burze, na jesień jesienna pogoda. Pogoda pod psem.
Nie cierpimy pluchy.
Ale herbata nie smakuje tak samo w ładną pogodę, gruby koc tak dobrze nie leży, książka nie wchodzi tak dobrze jak kiedy za oknem szaro i brzydko.
Lubię zapach jesieni, ten chłód wdzierający się oknami, kiedy trzeba zakładać coś cieplejszego i narzucać na siebie koc.
Nawet jeśli jesień powitam smarkaniem, chrypą i lekami, to i tak się nią cieszę ;)

Od października zmieniam pracę.
Wiem, ani Was to grzeje ani ziębi.
Ze zmiany pracy uczyniłam niemalże sport, nigdzie nie zagrzałam miejsca dłużej niż pół roku, byłam i w szkole i w policji, a teraz z przedszkola idę do szkoły.
Nie będę mieć do pracy pięć minut jak teraz, będę musiała jeździć jakieś 10 kilometrów, ale za to mam 20, nie 40 godzin tygodniowo, dzieci powyżej 10, a nie mniej niż 5 lat.
Mam nadzieję, że mniej będzie katarów i przeziębień, mniej hałasu i mniej migren.

Po trzech latach starań do policji, po dostaniu się do niej, po pracy, po decyzji o powrocie do nauczania, kiedy okazało się, że jednak - o kurde - ja choruję co dwa tygodnie, bo łapię infekcje od maluchów, a osiem godzin w krzyku i płaczu równa się leki na migrenę, zwątpiłam.
Z jednej strony nie wolno się ze sobą pieścić, z drugiej - każdy powie, że kontakt z dziećmi to wylęgarnia wirusów, a obciążenie hałasem odbija się na układzie nerwowym.
I jeśli ma się spędzać czas na zwolnieniu lekarskim, a popołudnia na przeciwbólach w krwioobiegu to lepiej zmienić pracę.
No to zmieniam. Jak zawsze ;)

Jesień ma dla mnie bez większych odmian kolor miętowy.
Miętowe mam krzesła, miętowe poduszki, gąbki kuchenne i połowę akcesoriów, z zaparzaczem herbaty i deską włącznie.
Swetry kupiłam w różnych kolorach, kaloszy nie mam - na cholerę mi skoro flaminga, własnych malin i własnego ogródka brak. Aktualnych zdjęć też. Nie umiem się zmotywować, żeby pościągać fotki na laptopa. Zawsze mnie boli jak muszę usuwać zdjęcia z telefonu, więc magazynuję je na komórce.
Wiem. Źle. No dobra, wzięłam komórkę, zgrywam zdjęcia. I tak nie mam tu nic wartościowego. Siedzę przeziębiona to ani liści, butów w liściach ani tyle.

I tak jest fajnie.
Kurier przyniósł mi sweterek z zalando, Mateusz pomalowane na pastelową miętę krzesła, Blue namoczoną w misce niebieską gumkę.
Mam bieżnik w listki, pościel w sowy, poduchę sowę na stopy, zero nowych kocyków i kubków.
Mam katar i zajętą krtań od tygodnia, a chociaż spod inhalacyjnego koca się nie wynurzam, nic nie pomaga.
Aaa i mam suknie ślubną, ale ni chu chu Wam nie pokażę i nie powiem, bo mam wpis sukienkowy, wpis mieszkaniowy i wpis koci, nie będę wyprzedzać faktów.
Zmieniłam mieszkanie. Rozjaśniłam włosy. Schudłam. Mam sukienkę ślubną. I tak Wam jej nie pokażę ;)































 O, zdjęcia się zgrały. Łapać:



























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b