Przejdź do głównej zawartości

Odliczanie czas zacząć

Zawsze mówiłam, że co jak co, ale gdybym jednak zechciała przywlec do domu chłopaka, to moja rodzinka przeżyłaby rewolucję, kiedy nadeszłyby Święta.
Chyba dlatego tak bardzo lubię i książkę i film "Święta last minute" (książka "Ominąć święta), choć na ogół nie przepadam za komedyjkami (wciąż wolę trupy ;)). Te gorączkowe przygotowania, ta pokazówka, ten chaos - wiedziałam, że tak samo byłoby u mnie.


Od dobrych paru lat Święta robimy w domu, we własnym, czteroosobowym gronie. 
Od dobrych paru lat potrawy mamy dwie do trzech, bo ja jestem w fazie dietowej, wegańskiej, nie jedzącej białej mąki albo jeszcze jakiejś innej.
Od paru lat coraz mniej zwracałam uwagę na to, w co jestem ubrana, więc często gęsto opędzałam Wigilię zwykłą bluzą.
Dom to dom, dom rządzi się swoimi prawami i w domu czasami nie chciało mi się stroić w białe bluzki czy gryzące rajstopy.
Modlitwa zawsze jest atrakcją dla naszych zwierzaków, a od co najmniej dziesięciu lat w domu jest między dwoma, a trzema zwierzakami. Pałętają się nam między nogami i patrzą zaskoczone, że nagle wszyscy padają na kolana i coś tam mamroczą. A to mega, mega rozprasza, prowokuje do śmiechu i do nagłej utraty koncentracji. Nie mówiąc o tym, że patos i wzniesienie nagle odfruwają. I o tym co się dzieje kiedy nasz przygrubawy kundelek puści bąka, a kotka zacznie robić wyniosłe miny i marszczyć nos. O powadze nie ma już mowy.
W sumie to nawet nie wiem czy to normalne, że na Wigilię klęka się i robi z tego taką szopkę, ale możliwe że trochę nas ponosiło. Pewnie dlatego, że jesteśmy mało kościołowi. Moja rodzina nie jest z tych latających do kościoła i zabraniających nam mieszkania razem przed ślubem, ale za to moi rodzice nigdy w życiu nie utopiliby nowonarodzonych kotów. No i co najważniejsze - nie wtrącają się w nasze dzieci. To znaczy w ich brak :). Dlatego absolutnie nie mam żadnych pretensji, że nie ciągną mnie w niedzielę na mszę. Acz w te Święta zamierzam się uduchowić i zacząć przychylniej patrzeć na niedzielne msze, żeby odpowiednio oczyścić duszyczkę przed ślubem ^^.

Przyprowadzenie do domu nowej, jakby nie patrzeć - obcej, bo z zewnątrz osoby, która w dodatku ma zadatki na wstąpienie w krąg rodziny to całkiem inna bajka.
Nie da się opędzić Świąt, nie da się zbyć rytuałów, pójść na łatwiznę czy rzucić kopertką zamiast prezentu.
Zwłaszcza, kiedy osoba ta miała zawsze tradycyjne, rodzinne Święta z ulepionymi w domu uszkami, głośnym czytaniem Pisma przez głowę rodziny i choinkę z pamiątkowymi bombkami z '94.
I która za punkt honoru przyjmuje sobie dekorowanie domu światełkami, co kończy się dla nas odmrożeniami I stopnia, jeśli akurat jest siedem stopni na minusie. Oj, tak. Mój chłopak z powodzeniem mógłby mieszkać na ulicy, na której jest nakaz stawiania świątecznych bałwanków na dachu. Pierwsz by go tam wytargał i miałby pewnie największego bałwana w okolicy.

Nie wiem sama czy jestem sentymentalna czy nie.
Czasem tak, czasem w ogóle.
Dla mnie już jakiś czas temu Święta straciły magię.
Nie chciałam, nie zależało mi, nie zwracałam uwagi.
Mogłam śmiało pracować w Święta i wcale mnie to nie obeszło.
Ale w zeszłym roku już pierwszego grudnia targałam pod pachą choinkę do kasy.
No dobra. Mateusz targał. Ja ciągnęłam papier pakunkowy i pudła bombek.
Wystarczyło mi, że miałam swoje mieszkanie, no i że miałam komu i co kupować.
Zaczęło się dziurawienie pomarańczy goździkami, świąteczne ozdoby, drewniane bałwanki i robienie lukru do robionych pierniczków.
Nakupiłam świątecznych poszewek, świątecznych obrusów nawet świątecznych ściereczek.
Były światełka na balkonie, masa prezentów, ręcznie zapakowanych w papier, nie w torebkę, miska cukierków i mandarynek.

W tym roku oszalałam już całkowicie.
Ledwie skończyły się pierwsze dni listopada, ja zaczęłam robić listy, wish listy i best listy.
Co zrobić, co kupić, co ugotować, co upiec.
Prezenty dla Mateusza kupiłam przed połową listopada.
Bo miałam pomysł, wiedziałam, co chcę mu kupić, a bałam się, że potem zaczną się opóźnione dostawy, braki na magazynach.
Resztę kompletowaliśmy na bieżąco, ale nie na ostatnią chwilę.

Choinkę wyjęliśmy już w sobotę i w sobotę Mateusz gnał na szybko dokupić światełka i bombki, bo było mu mało, a on musi mieć dużo.
Założyłam już świąteczne poszewki na poduszki w salonie i czerwony bieżnik na stół.
Zrobiliśmy w mieszkaniu małą rewoltę, żeby zmieścić choinkę - snack bar Blusia został przeniesiony w ustronne miejsce, a stół przesunięty.
Jestem trochę podziębiona ("I tak długo wytrzymałaś" - stwierdził mój M.), więc siedzę pod kocem i wynurzam się spod niego tylko po to, żeby upiec pierniki albo zrobić listę zakupów na Święta.


Równo rok temu wróciłam do cywila i generalnie grudzień i Święta spędziłam bardzo bardzo w domu.
W tym roku Święta spędzimy już we trójkę - bo z Blumisiem, już zaręczeni, z deadlinem pół roku do ślubu.
Chyba powoli odliczanie czas zacząć, prawda...?












































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b