Przejdź do głównej zawartości

Pierwsza figura (czyli ślubne part III)

Ponieważ zbliża się wesele, powoli uczymy się tańczyć.
Bo tańczyć nie potrafimy. A przynajmniej nie na tyle, żeby przebujać się razem przez pierwszy taniec i żeby jakoś wyglądać, kiedy wszystkie oczy będą zwrócone na nas.
Z jednej strony chcemy być naturalni, wiemy, że żadni z nas profesjonaliści i że najważniejsze, by było miło, a my żebyśmy byli zadowoleni i uśmiechnięci, a nie spięci i nerwowi, ale...
Ale wesele jest jedno.
Jeden raz mamy możliwość zatańczyć w prawie białej sukni i garniaku skrojonym na miarę.

Nie przetańczyliśmy razem masy wesel, imprez czy bali.
Przetańczyliśmy dokładnie jedno wesele i jedną spontaniczną potańcówkę na wspólnym letnim wyjeździe na Węgry.
Są chęci, jest zaangażowanie, nie ma techniki.
Nie mieliśmy okazji poznać swoich możliwości, więc teraz musimy się uczyć podstaw.
Energię mamy, motywację też. Powoli zaczynam rozumieć też co znaczy stwierdzenie: "Koszty wesela i tak przerosną te, które się zakłada", bo kasy mamy dla odmiany coraz mniej :).

Pierwsza lekcja tańca była zaprzeczeniem wszystkiego co myśleliśmy o sobie i swoich umiejętnościach.
Bo myśleliśmy, że mimo wszystko jesteśmy zgrani, że mamy poczucie rytmu i że jakoś nam idzie.
A niektóre rzeczy w stu procentach się potwierdziły. Jak na przykład to, że za cholerę nie jestem  i nie potrafię być uległa. I jeszcze na domiar złego nie chcę i nie umiem ustąpić.
Chociaż staram się odpuścić, być wiotka i delikatna - niet. Nie wychodzi.
Mateusz zaś choć stara się robić małe kroczki to i tak robi wielkie kroczyska. Uśmiecham się do niego słodko i cicho zgrzytam: "Robisz. Za. Duże. Kroki".
Kiedy próbuje je zmniejszyć to w końcu tak drobi, że prawie stoimy w miejscu.
A jak on chce mnie prowadzić - ja się nie bardzo daję.
Próbuję. Naprawdę próbuję. Ze skutkiem różnym.
I wtedy to on zaczyna się słodko uśmiechać i mówić szeptem przez zęby: PrzestańProtestowaćPoProstuDajMiSięPoprowadzić.
Trzeba wiedzieć kiedy mam się cofnąć, a kiedy ruszyć do przodu.
Trzeba pamiętać jak wykonać krok.
Trzeba umieć zrobić coś ładnie i delikatnie, ale też pewnie i stanowczo.
Trzeba jakoś to zgrać i jakoś połączyć.
Trzeba nauczyć się, że czasem muszę zrobić krok w tył, żeby było dobrze, że czasem nie mam zbyt wiele do gadania, a czasem wystarczy się dopasować.

Powoli wychodzimy na prostą, bo wychodzi nam dwa na jeden i nauczyliśmy się już obrotu, tak więc mamy zaliczoną pierwszą figurę.


Ponieważ zbliża się ślub, powoli umiemy już być razem.
Bo żeby być razem, trzeba się tego nauczyć. A musimy umieć na tyle, żeby przebujać się razem całe życie i żeby robić to, nie patrząc na to, co mówią inni.
Z jednej strony chcemy pozostać sobą i zachowywać się normalnie, a z drugiej musimy się do siebie dopasować i iść na wiele kompromisów. Wiemy, że jesteśmy w takiej sytuacji jak każda docierająca się para i że najważniejsze, żebyśmy byli szczęśliwi, a nie rozczarowani, ale...
Ale życie jest jedno.
Jeden raz mamy okazję przeżyć je w prawie różowych barwach i w planie skrojonym na miarę.

Nie przeżyliśmy razem kilku lat szkoły czy studiów.
Przeżyliśmy dokładnie półtora roku i "miesiąc miodowy" na moim letnim wyjeździe do Piaseczna.
Są chęci, jest zaangażowanie, nie mamy tylko doświadczenia liczonego w latach.
Nie mieliśmy okazji poznać się w każdej sytuacji, więc teraz musimy się ich uczyć.
Energię mamy, motywację też. Powoli zaczynam też rozumieć powiedzenie: "Pamiętasz te urocze różnice, które Was tak kręciły na początku? Po 20 latach małżeństwa, policja nazywa je motywem".

Pierwszy rok trochę rozminął się z tym, co myśleliśmy o sobie i swoich osobowościach.
Bo myśleliśmy, że mimo wszystko jesteśmy zgrani, mamy poczucie rytmu i że jakoś nam idzie.
A niektóre rzeczy w stu procentach się potwierdziły. Jak na przykład to, że za cholerę nie jestem uległa i nie potrafię być uległa. I jeszcze na domiar złego nie chcę i nie umiem ustąpić.
Chociaż staram się odpuścić, być wiotka i delikatna - niet. Nie wychodzi.
Mateusz zaś, choć stara się robić małe kroczki to i tak robi wielkie kroczyska. Uśmiecham się do niego słodko i zgrzytam: "Robisz. Za. Duże. Kroki".
Kiedy próbuje je zmniejszyć to w końcu tak drobi, że prawie stoimy w miejscu.
A jak on chce mnie prowadzić - ja się nie bardzo daję.
Próbuję. Naprawdę próbuję. Ze skutkiem różnym.
I wtedy to on zaczyna się słodko uśmiechać i mówić szeptem przez zęby: PrzestańProtestowaćPoProstuDajMiSięPoprowadzić.
Trzeba wiedzieć kiedy mam się cofnąć, a kiedy ruszyć do przodu.
Trzeba pamiętać jaki wykonać krok.
Trzeba umieć zrobić coś ładnie i delikatnie, ale też pewnie i stanowczo.
Trzeba jakoś to zgrać i jakoś połączyć.
Trzeba nauczyć się, że czasem muszę zrobić krok w tył, żeby było dobrze, że czasem nie mam zbyt wiele do gadania, a czasem wystarczy się dopasować.

Powoli wychodzimy na prostą, bo wychodzi nam wspólne mieszkanie i nauczyliśmy się już tak kłócić, żeby się szybko godzić, tak więc można powiedzieć, że zaliczyliśmy pierwszy przedślubny test.




Wybił już styczeń i choć dopiero styczeń zachwycił nas piękną białą zimą, dla nas nadszedł już koniec zimowego letargu. Czas szukać ślubnej podwiązki, zaproszeń, wieszaków i obrączek.
No i czekają nas spotkania w poradni rodzinnej plus rekolekcje, które mają nas nauczyć życia razem.

Chociaż jak dla mnie, zamiast lekcji małżeńskich wystarczą lekcja tańca i ta pierwsza, podstawowa figura


https://justdanceuk.com/book-my-first-dance-lessons/







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b