Przejdź do głównej zawartości

czerwiec

Wkroczyłam w te dni, kiedy nie liczy się czasu i kiedy codziennie płynie się spokojnym rytmem wakacji. To znaczy wkraczam. Albo - jeszcze nie czuję, że wkraczam, ale wkroczę.

Jeszcze jestem w szkolnej klasie, jeszcze rozdaję dyplomy, jeszcze pakuję torbę na rocznicowy wypad na weekend.

W czerwcu zdążyłam zaliczyć narzekanie na pogodę (bo nie ma upałów, nie ma kawy mrożonej, nie można się nawet wygrzać, opalić ani założyć szortów), rocznicę ślubu (piątą! Jesus, a dopiero te ptaszki ćwierkały...) i grypę żołądkową, więc średnio, średnio. Nic tak nie weryfikuje życiowych priorytetów jak przeciągająca się jelitówka, która poniewiera na spółkę z gorączką, a potem wyrzuca z siebie stado pryszczy na całej buzi. Uh. W fazie grypy żołądkowej człowiek skupia się na przetrwaniu...

Ale jak już się wraca do formy... to zaczyna się na nowo cieszyć z bzdur, takich jak nowe błękitne (^^) szpilki, którymi już się zadarło o schody (tu miejsce na płacz i lament, podobnie jak po moich - RIP - dwóch WIELKICH, PIĘKNYCH płatkach storczyka, uśmierconych przez tego pięcioletniego męża) i nowej błękitnej torebki (na stylówkę zakończenioworoczną). Nowa bransoletka od męża (którą samemu się wybrało) albo fajna książka. Bo książkę chwyciłam po przeczytaniu (albo przebrnięciu) przez serię Ani z Zielonego Wzgórza (nie no spoko, fajna i chciałam przeczytać, ale - część 1 i tak najlepsza, przez niektóre się po prostu BRNIE, na koniec nasze drogi życiowe i priorytety - moje/Ani nieco się rozmywają. I ja na przykład nie mam służącej, a szkoda ^^). Chciałam taką troszkę krnąbrną, niezbyt wciągającą (bo trzeba się uczyć na egzamin w lipcu) książkę, więc nie złapałam nowiutkiego pachnącego Miniera, tylko poczciwego Harrego Hole. Bo choć czytane w bibliotece (nie po Bożemu) książki Nesbo wciągały jak złoto, odkąd mam na półce całą serię, męczyłam chyba rok przez pierwszy tom. I nagle - połknęłam II tom, teraz połykam III, a na wyjazd profilaktycznie zabieram tom IV. Choć lubię w pakowanie, to od kiedy dżinsowe szorty w motyle i nowa jasnożółta i prążkowana kiecka zasmuciły się, że ma być załamanie pogody, pakowanie straciło nieco swój urok. Ale zapakowałam jakąś tonę skarpetek, bluzy w sumie lubię, a nawet kocham, a zamiast gazet (tu: darmowe gazetki prozdrowotne wzięte z aptek, bo tam bywają zdechlaki takie ja, acz chciałam jeszcze dokupić jakieś Women's Health; o ile jeszcze to wydają) na leżaczku, pewnie zostanie czytanie książek wieczorkiem w pokoju hotelowym. Stroje kąpielowe też sobie biorę na to SPA, ale oprócz tego, że po diecie cud (ta ww dieta cud) udało się jednak jakoś wyglądać w sukience (i nawet chorobowa upiorna bladość minęła po trzech dniach na placu zabaw - plac zabaw zawsze działa cuda), to wiszące bikini będzie doprawdy... słabe... (Ale nie planujemy w tym roku podbijać żadnego all incluzive, więc raczej nie będę latać po nowe. Trudno. Wolę kolczyki). Aaa, chciałam byc królową sprytu i kupiłam płaszczyk z Ochnika po 71% zniżce. Niestety trochę przesadzili i rozmiar xxs wygląda jak s, ja gdybym założyła wielki złoty łańcuch, wyglądałabym jak Maxi King, więc płaszczyk odsyłam. Teraz zamawiam jesienne buty ^^.


Dopijam więc wodę z niebieskiej szklanki (biała dieta weszła za mocno i CAŁKOWICIE odrzuciłam herbatę, pijąc ciepłą wodę z syropem z agawy i odrobiną soku z cytryny, ale wystarczyła jedna grypa żołądkowa, żebym porzuciła rurki (phi!) i chlała miętę 24 h/dobę - to tak odnośnie priorytetów jeszcze...), bo gorąco i nie trzeba mi herbaty, idę pod prysznic (ale ostrożnie, żeby swojej fryzury po fryzjerze nie zburzyć), a potem do łóżeczka z Małą i książką, zanim dołączą do nas w takiej właśnie kolejności: Duży i Ślubny ;).





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n