Przejdź do głównej zawartości

idealny dzień

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czy przeżyliście swój idealny dzień, to ja dziś wiem.

Miałam dziś swój idealny dzień.

Dzień po diagnozie.

Dzień, w którym obudziłam się od razu z wielkim uśmiechem na twarzy.


To lato było ciężkie.

Naprawdę ciężkie.

W sumie co roku było "coś" - jak nie jakiś egzamin, to usuwanie ósemek.

Ale ponad dwumiesięczna walka z bakterią, pobyt w szpitalu i pomiędzy tym wszystkim lekarze, leki, badania i strach, biły wszystko na głowę. Egzamin dwa dni po szpitalu to pestka - choć to może niezbyt szczęśliwe tego lata słowo...


Dziś całą w skowronkach już rano poniosła mnie ułańska fantazja przy śniadaniu i zrobiłam dwie kanapki - każda inna i każda ze wszystkim. Pół dnia spędziłam na podwórku - uciekając przed pająkiem krzyżakiem, spacerując z kotami na smyczy, huśtając się na huśtawce. Huśtawka była ogólnie moim stałym miejscem pobytu tego lata, bo na niej uczyłam się do egzaminu, czytałam i spędzałam każdą chwilę poza domem i szpitalem, ale to tylko dlatego, że na spacer (raz) czy rower (raz) się nie nadawałam, a z huśtawki miałam blisko do wc ^^. Na huśtawce rozmawiałam też ze znajomą, chorującą na to, o co podejrzewali mnie lekarze i na tej huśtawce wylałam trochę więcej niż woda ze stłuczonego bidonu.

Dziś na huśtawce był luz, bailando, patrzenie w dal na zielone drzewa i pajęczyny po moich obu stronach. Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa.

Dziś na zakończenie dnia COŚ (bo nie odkryłam jeszcze co) ob*rało mnie po nogach - więc niech będzie, że to na szczęście ;).

Dziś zrobiłam też chyba pierwszy (?) wypasiony obiad - makaron ze szpinakiem i suszonymi pomidorami, zjadłam malinowo - waniliowe lody i pozbierałam własne maliny z krzaczka (nie szalejmy aż tak (PESTKI!); robię z nich prosty soczek, zasypując je brązowym cukrem).

Po dwóch miesiącach diety głównie ubogoresztkowej - bez pestek, błonnika, kasz i surowych owoców (!), lekkostrawnej (w zasadzie bez ograniczeń mogłam jeść ryż i marchewkę), tygodniu diety przed kolonoskopią, dwoma dniami bez jedzenia w ogóle (rozwodniony kisiel), dzisiejsze jedzenie wchodziło jak złoto ;). I będzie jeszcze lepiej wchodzić, bo zaraz zasuwam robić sałatkę grecką i tosty.


Nie ma clostridium, nie ma choroby na W, nie ma więcej strachu. Radość. Odcinanie kuponów. Kontrola wyników. Zdrowe jedzenie, żeby odzyskać to, co straciłam tego lata, a zgubiłam tego pięć kilo. Niby wygląd nie jest ważny, ale - wyglądam okropnie ^^ . Zawsze chciałam być chuda i chyba mnie pokarało... Choć jak się dobrze ubiorę to po prostu jak szesnastolatka (już bez aparatu) z wagą mniejszą niż miałam w liceum i lekką domieszką siwizny, bo jednak nie było to spokojne latko ;).

Książek przeczytałam tych wakacji 16 (czytam 17tą), puzzli ułożyłam trzy komplety po 500, obejrzałam kilka filmów (leciały ciągiem, jak leżałam w łóżku) i 3 sezony "Better Call Saul". Nie było sportu, rolek (ha), wycieczek, biegania (choć sport wyczynowy jak sprint, sprint z kroplówką, sprint szpitalny - kto pierwszy, a jakże!), co pokazuje, jak mniej więcej wyglądało moje lato ;). Niemniej jednak jako wieczna optymistka i tak łapałam chwile. Kino z psiapsi. Przydomowy basen bez flaminga. Dwie wypite "pomiędzy" mrożone kawki. Nowe kolczyki i jakaś masa ubrań, w tym pewnie ponad dziesięć sukienek (tak, akurat tego lata obkupiłam się z góry na dół. Nie, nie uszczęśliwiło mnie tak, jak myślałam kiedyś, że będzie ;)).

Czy tego lata odpoczęłam, kwestia sporna. Stresu, wyjazdów po lekarzach i kolonoskopii jakoś do szczęśliwych form relaksu zaliczyć nie mogę, ale mega się cieszę, że idzie jesień, a z nią codzienna (ale już teraz promise w trybie slow) rutyna, pierwszaczki i dyniowe dekoracje w domu.


Oczyściłam sobie głowę, zrobiłam w niej małą rewoltę, wyrzuciłam mało ważne bzdety jak przejmowanie się wszystkim i dziś zaczynam z nową kartą, zdrowymi jelitami i nadzieją, że teraz wszystko już z górki ;))).

Aa, i zbiera się na burze, a ja kocham burze ^^. Wytargam wtedy na leżankę "Pottera" i zatopię się w lekturze :).








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n