Przejdź do głównej zawartości

Wegański shit ;]



- Co ciekawego kupiłaś? – spytała mnie dziś kuzynka, kiedy wtarabaniłam się do domu objuczona reklamówkami.
- Nic. Sam wegański shit – stęknęłam, spuszczając sobie torbę na stopy.
Kuzynka i siostra zaczęły się śmiać.
Ja też.
Bo do wszystkiego trzeba mieć dystans.
Do siebie i swoich dziwactw zwłaszcza.
A ja jestem dziwna.
I to nawet bardzo ;D.
Chociażby z tego względu, że ostatnio oprócz mięsiwa odrzuciłam też nabiał.
To chyba dlatego, że nikogo już zbytnio nie dziwił mój sposób żywienia, bo wegetarianizm spowszedniał i przestał być uznawany za dziwną odmianę choroby psychicznej ;).
Nie mogę powiedzieć, że jestem stu procentową weganką z krwi i kości, bo ostatnio po uroczystym pasowaniu uczniów zjadłam szarlotkę do herbaty (jakoś nie wypadało mi odmówić dyrekcji, no i w sumie byłam głodna), czasami jem też pieczywo, co do którego nie mam pewności czy nie ma w nim nabiału, a dzisiaj też skusiłam się na szarlotkę tatrzańską made by koleżanka i bynajmniej nie czuję się jakoś okrutnie zła ;]
Jednak na co dzień produktów mlecznych, masła i jajek nie jem.
Od kiedy?
W sumie od września, chociaż w wakacje też ograniczyłam serki i jogurty, żeby mieć w brzuchu więcej miejsca na świeże owoce i warzywa.
Jakoś tak samo wyszło.
I przychodzi mi to też całkiem lekko.
Zwykły śmiertelnik łapie się za głowę, ale dla wegetarianina z kilku(nasto)letnim  stażem to praktycznie żadna zmiana.
Mleko krowie zastępuje się sojowym. Albo owsianym, ryżowym, orzechowym czy jeszcze dziwniejszym.
Jogurty – musami owocowymi.
A jajka opędza się witaminą B12 ;P.
Reszta leci jak wcześniej. Warzywa, owoce, kasze, ryże, makarony, kiełki, pestki, orzechy, oleje roślinne i wegański shit , czyli wszystkie te mleka roślinne, tahini, tofu, hummusy i inne badziewia, które dobrze odchudzają portfel  ;).

Dlaczego normalni ludzie rezygnują z mleka?
Z tych samych powodów, dla których rezygnuje się z mięsa.
Dla zwierząt (te przeznaczone na nabiał też kończą w rzeźni z wymiętolonymi wymionami), dla zdrowia (jak dla mnie picie mleka nie jest do końca zdrowe, acz nie będę się z nikim wykłócać, bo i po co ;D), dla samopoczucia (a taka roślinna dietka jest naprawdę korzystna), dla figury.
No właśnie.
Mogę śmiało poręczyć, że po odrzuceniu nabiału, waga leci w dół.
O ile przez cały ostatni rok intensywnie ćwiczyłam, biegałam i chodziłam na siłownię, nie udało mi się spaść z wagi tyle, co w miesiąc po odstawieniu serków i jogurtów.
Mimo, że prawie codziennie raczę się gorzką czekoladą (jakoś tak mi się chce), a nawet mam swoją „Nutellę” z Rossmana z gorzkiej czekolady, jem na kolacje kanapki i makarony (nawet o dziewiątej i dziesiątej :D) i ostatnio nie ćwiczę, poleciałam o jakieś 3 kilo w dół.

Czy nie jestem ciągle głodna?
Hm.
Z głodem jest różnie.
Zależy od fazy cyklu.
Jak mam wpierdzielającą fazę cyklu – wpierdzielam.
Jak nie – to nie ;P.
W zasadzie to ja za dużo nie jem. No i dobrze, bo szybko bym zbankrutowała :D.
Rano przeważnie nie jestem głodna. Wciągam więc tylko miseczkę muesli z mlekiem sojowym, żurawiną/ migdałami/ słonecznikiem albo co tam mam pod ręką. Jak mam świeże/mrożone maliny albo borówki amerykańskie to wciągam nawet dokładkę. Odpędzając kota, który zagląda mi do miski ;).
Potem idę do pracy, a w pracy nie jem, bo nie mam kiedy.
Czasami mam w torebce awaryjne smoothie albo jakiś owoc.
Po pracy, jak mam jakieś załatwienia na mieście, kupuję sobie coś z pieczywa i sok marchewkowy i zapycham się nimi przed normalnym posiłkiem.
Potem wracam do domu i jem obiad.
Na ogół porządny, gotowany.
Z ryżem, kaszą, makaronem, ziemniakami, kotletami z soczewicy albo kaszy, jakimiś wydziwianymi przepisami, gotowanymi warzywami i mnóstwem sałaty.
A czasami jem kanapki ;P.
Też wypasione, bo z hummusem [pasta z cieciorki (roślina strączkowa a’la groch)], awokado i kiełkami i warzywami, które mam pod ręką.
Potem mam korki, więc też nie jem.
Po południu i wieczorem, w zależności od tego czy ćwiczę, czy jestem zajęta (i czy mam wpierdzielającą fazę cyklu ;P) jem sorbety, musy owocowe, sałatki, kanapki, owsianki, płatki z mlekiem sojowym albo drugi raz obiad. Szczególnie jeśli jest to makaron ze szpinakiem i pieczarkami <3.
W zasadzie więc oprócz tego, że bez nabiału czuję się zdecydowanie lżej, nie czuję się jakoś specjalnie zagłodzona i nie rzucam się na ludzi, którzy mają coś na widelcu ;).
Na dobrą sprawę wydaje mi się, że będąc na wegańskiej diecie jem lepiej niż jako wegetarianka, bo nie mogę opędzić obiadu bułką z Bieluchem ;>.
Jedyny problem jest z kasą, bo praktycznie wszystkie pieniądze z korepetycji idą mi na jedzenie.
Pieczywo, warzywa i owoce to jeszcze bajka.
Najgorzej jest z mlekiem sojowym (9-10 zł za litr), pastami do pieczywa (3-6 zł opakowanie), awokado (3,50 – 5 zł za niewielki okaz) i wędliną sojową, na którą czasem się skuszę (6 zł za parę plasterków).
I deserami owocowymi i batonikami dla dzieci bez cukru, bez których nie umiem się obejść, a które też tanie nie są ;D.
Tak więc coś za coś.
Dobrze się czuję, dobrze jem, gotuję i eksperymentuję w kuchni, ale wydaję więcej kasy na jedzenie i kurczą się moje możliwości jedzenia poza domem.
Co akurat dla sylwetki jest całkiem miłe, bo ma się bardzo wygodną wymówkę jeśli chodzi o asertywność przy stole ;).
Stuprocentową weganką pewnie nie zostanę za szybko, bo zeszłego sezonu nabyłam skórzane UGGi na zimę, a zdaję sobie sprawę, że czasami jak nie będę chciała paść z głodu, będę musiała zjeść coś ze śladowymi ilościami nabiału, ale dopóki mogę podziwaczyć – dziwaczę.
Grunt, że mi jest tak dobrze i że nikt póki co nie kwestionuje tej zmiany.
W sumie przez trzy lata liceum byłam weganką w wersji stricte i też nikt się jakoś specjalnie nie dziwił.
No.
Z tego wszystkiego upiekłam dzisiaj wegańskie, bananowe ciasto.
Wilgotne, nieprzesłodzone i pachnące tak pięknie, że zapachniło cały dom.
Ktoś chętny? ;)


PS Całkiem ładnie mi tu wchodzicie, nawet bez nowych postów i bez zdjęć. Optymistyczna część mnie myśli: "Pewnie czytelnicy!". Paranoiczna wmawia sobie: "Jesteś pod obserwacją...". 
PPS Część czytelników, licząca na jakiś śmieszny wpis ze wpadkami i śmiesznymi perypetiami w roli głównej - proszę wybaczyć. Niektórzy dopytują ostatnio o moje schizy żywieniowe, więc muszę i ich zaspokoić ;). Kolejny wpis będzie bardzo niewegański, deal?


http://www.otwarteklatki.pl/kilka-sposobow-na-tani-weganizm/


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b