Gówniany ;P

Poniedziałek miał się zacząć od dobrego przymiotnika, tak?
Najlepiej od takiego z "fantastyczny" w nazwie, tak?
A jaki był?
Gówniany.
O.


Ale od początku.
Poniedziałek po.
Po rozleniwiającym weekendzie.
Po bezsennej nocy.
Po oglądaniu "Titanica" do wpół do drugiej nad ranem.
Akurat ten film podchodzi mi tematycznie, bo jakkolwiek nieprzyzwoicie to brzmi - lubię katastrofy w filmach.
Czyli jeśli mam być szczera, wolę "Pojutrze" i "Tunel" niż "50 twarzy..." (wciąż nie przeczytałam i nie obejrzałam. Jestem z siebie dumna) i komedyjki z białymi welonami w tle.
Dla mnie, żeby film był do przełknięcia, musi się coś dziać.
A do "Titanica" mam sentyment.
Oglądałam kiedyś program, czemu RMS Titanic zatonął i przez jakiś czas recytowałam wszystkim który chcieli albo nie mieli wyjścia i musieli mnie słuchać o słabej jakości nitach, kiepskim żelazie, braku szalup etc.;].
Chociaż muszę przyznać, że oprócz całego romansu, love story i pocałunków, scena erotyczna też jest całkiem całkiem.
A przynajmniej mi się podoba zbliżenie na zaparowany samochód i dłoń pojawiająca się znikąd na szybie (ruchem który trudno nazwać subtelnym) i która z poślizgiem zsuwa się, zostawiając wymowny ślad ;).

Średnio przespana noc była średnio przyjemna, za to poranek był już względnie miły, bo spędzony do oporu w szarej pościeli w białe grochy.
Zaczynanie pracy po południu w poniedziałki ma swoje plusy ;].
Potem płatki kukurydziane.
Herbata z cytryną.
Przygotowywanie się do zajęć.
Ugotowałam sobie nawet zupę krem z brokułów i makaron jako bazę do późniejszego obiadu i wyprasowałam granatową bluzkę.
Wszystko było ładnie, pięknie i przyjemnie, aż wpuściłam do domu kotkę.
Niewinną słodką kotkę, siedzącą na parapecie i patrzącą na mnie przez okno.


Ogólnie, wcale mi tam nie przeszkadzała.
Wiem, że ma futro, wiem, że powinna spędzać czas na zewnątrz w ciągu dnia, bo potem wariuje wieczorem, żeby ją wypuścić.
Coś mnie jednak tknęło, bo siostra zawsze leci wpuszczać kota, kiedy ten tylko pojawia się na oknie.
A że moja An. jest obecnie zawiana i porusza się jak sparaliżowany żółw, chcąc uchronić ją przed groźnym podmuchem lekkiego wiaterku, pognałam po kotkę sama.
Kiara weszła, ja usiadłam i zaczęłam przeglądać przewodnik metodyczny, kiedy usłyszałam ten charakterystyczny dźwięk.
Dźwięk przebierania łapkami w żwirku.
Zerwałam się na równe nogi i z pretensjami w głosie zaczęłam fuczeć na kotkę, że przecież właśnie wróciła z pola i że chyba sobie jaja robi, skoro zamierza załatwić się do żwirku.
Moja siostra podniosła krzyk, ja szturchnęłam kota nogą.
A to co się działo potem to było już prawie śmieszne.
Ale tylko prawie...

A: Weź ją! Weź ją szybko wyciągnij!
Ja: Ale jak?! Ona już s*a!
A: No wyciągnij ją szybko!
Ja: Żeby mnie o***ła w locie?!
A (piekląc się): Będziesz po niej sprzątać, będziesz po niej sprzątać!
Ja: *niecenzuralne*, stojąc nad kotką jak kat.

Kotka - zrobiła swoje, nie przejmując się moją obecnością, mierząc mnie bezczelnym spojrzeniem.

A: Teraz będziesz sprzątać, teraz masz po niej posprzątać!
Ja: Wydałam z siebie gardłowy dźwięk naciągania na wymioty.
A: (śmieje się)
Ja: *niecenzuralne*
A: Młoda, posprzątaj.
Ja: *niecenzuralne*
A: (wciąż ze śmiechem, ale już z rumieńcami) Młoda, POSPRZĄTAJ!
Ja: (szykując sobie reklamóweczkę i łopatkę zanim poczułam wywołujący mdłości zapach) - O, nie. Ani mi się śni!
A: POSPRZĄTAJ!
Ja: Ale mnie drze już od kuchni to jak mam wejść do pokoju...
A: Mówiłam, żebyś ją wyciągnęła!
Ja: *Niecenzuralne*.
Przecież już wtedy s**ła!
A: Trzeba było ją wyciągnąć!
Ja: Trzeba było jej nie wpuszczać!
A: Przecież siedziała na parapecie!
Ja: I bardzo dobrze. Będzie mogła robić za świąteczną ozdobę na oknie, bo o dziś większość czasu będzie spędzać właśnie tam!
A: Po prostu trzeba pilnować, żeby po powrocie z pola nie szła od razu do kuwety. Jest tak nauczona czystości, że załatwia się do kuwety, nie na pole.
Ja: To już ja ją nauczę załatwiania się na polu!
A: Jak?
Ja: Będzie siedziała na polu tak długo, tak długo... Tak długo, aż się po***!

...
Zdaję sobie sprawę z poziomu tej rozmowy.
Zdaję sobie sprawę, że dialog jest gówniany i że gówniany jest też wpis.
Ale skoro chciałam swój przymiotnik, to go mam.
Gówniany poranek, gówniany dzień, to i gówniany wpis.

Boże, daj mi przeżyć ten listopad... ;P.

PS Dziś wieczorem jadę ze staruszkiem wujkiem do Sanoka do lekarza i nie wiem, kiedy wrócę (znając polskie realia - w nocy), a jutro o 7 wyjeżdżam jako opiekunka grupy do Leżajska na szachy z dziećmi z podstawówki.
Coś czuję, że w nocy znów będzie niezatapialnie...











Komentarze