Przejdź do głównej zawartości

Pościelowy ;]

Dziś piżamowy wpis.
Prosto z pościeli, z gorzką herbatą, kotem, figlującym na oknie i psem, próbującym przekonać mnie, że powinnam wpuścić go do siebie na łóżko.
Zamiast ogarnąć rozczochraną głowę, która wygląda jakbym miała na niej gniazdo wron, zamiast wziąć prysznic albo posprzątać poduszkowy bajzel na podłodze (przez sen mam dziwną manię katapultowania poduszek na ziemię) ja otulam się szeleszczącą jeszcze z nowości kołderką (nie pytajcie mnie skąd pomysł na pościel z Puchatkiem, ale chyba zrobiło mi się za mdło w pokoju, który jest cały pastelowy i postanowiłam ożywić go czerwonymi akcentami. A że Disney'owska pościel była na promocji i jest z miękkiej mikrofibry... ;]) i skupiam się tylko i wyłącznie na laptopie.
No i na kocie, którego muszę raz na czas opierdzielić, żeby nie bawił się ładowarką, nie biegał po laptopie i nie drapał kanapy.

Dawno nie miałam takich poranków spędzonych na pisaniu, więc trzeba to nadrobić.
Tym bardziej, że później idę do pracy, a wieczorem spotykam się z przyjaciółką.
Kolejne dni mogą być o tyle ciężkie, że będzie mnie ciągnęło do smętnych wpisów, a tego staram się uniknąć ;).
Jakoś psuje mi to ideę bloga, który ma być mniej niż więcej zwierzeniowy.

Okej.
Muszę się sprężyć, bo póki co wycieram prześcieradło ze śladów psich łapek, wyciągam kotu koty kurzu z pyszczka i chronię swoje dłonie, bo czerwony kolor paznokci działa mocno prowokująco na pannę Kiarę.
Żeby pozostać w klimacie wesoło - beztroskim, weekend miałam spokojny łamane przez fajny.
Soboty zawsze są miłe, chociaż dość przewidywalne.
Na ogół upływają pod znakiem szumu odkurzacza, zapachu Pronta, dłoni i spodni całych w mące od lepienia pierogów i kupowaniu tony owoców i warzyw w supermarkecie, żeby wykorzystać weekend na robienie koktajli, musów i sorbetów.
Ta sobota była jednak o tyle wyjątkowa, że upiekły mi się i pierogi i porządki.
Wszystko przez skrzynki.
A w zasadzie ich malowanie.
Już przed południem przyjechał do mnie kolega, z którym dzielnie przeniosłam skrzynki do samochodu.
Pojechaliśmy po białą farbę Nitro, a potem śmignęliśmy do kolegi, gdzie mieliśmy stanowisko do malowania.
Przebrałam się w ciuchy robocze i zaniosłam skrzynki do garażu.
I na tym w sumie skończyła się moja "robota".
Resztę dnia niańczyłam legwana (zabawna odmiana chodzić na smyczy z jaszczurą zamiast psa), bawiłam się z dwoma chłopcami z podstawówki, jadłam renety prosto z drzewa, biegałam wkoło domu, bawiąc się w szpiega i objadałam ludzi z ziemniaków i buraczków. A nawet nieasertywnie zjadłam jajko sadzone, choć wzbraniałam się przed nim dobre dziesięć minut.
Do domu wróciłam po czwartej, a o piątej miałam już gościa, którego chytry plan porwania mojej kotki podczas niby niewinnego sączenia herbatki spalił się na panewce, bo mój pies warował przy jego nodze jak Cerber.
Sprzedałam znajomemu tajemny przepis na herbatkę z Amolem, ciesząc się, że nie tylko ja będę od niej uzależniona ;).

Niedzielę z kolei też spędziłam dość niekonwencjonalnie.
Zacznijmy od tego, że rano poczułam się jak Kevin sam w domu, bo kiedy zaspana wyszłam z pokoju, okazało się, że cała moja rodzinka jedzie na cmentarz.
- Hej, a jaaa? - rzuciłam ziewając.
- O, M. Hm, Później pojedziesz - machnęli na mnie ręką.
Opadły mi ramiona.
No okej.
Zjadłam płatki z mlekiem, powyciągałam się w fotelu.
Powkurzałam się trochę, jak można było o mnie zapomnieć.
No bo jak? 
Potem pozamiatałam i poszłam z siostrą do babci.
Oprócz tego, że wypytywała mnie o pracę w szkole i nie mogła się nadziwić, że już jestem taka dorosła i że uczę, chociaż dopiero sama się uczyłam było całkiem przewidywalnie.
Pytała mnie o kościół (czy byłam), chłopaków (czy kogoś mam), zdrowie, przyczynę niejedzenia maślanych listków w czekoladzie i powód dziwnej głupawki.
Po południu wybrałam się z rodzicami do lasu i nie wiem, kto wybiegał i wyżył się bardziej - ja czy mój pies ;).
Oboje szliśmy równie szybko, oboje równie chętnie gnaliśmy przodem, oboje równie chętnie wspinaliśmy się tam gdzie nie trzeba.
Po obiedzie obejrzałam z rodzinką: "Znachora", wypiłam trzy wielkie kubki herbaty, pomalowałam pazury na czerwono i zaczęłam czytać książkę.
Dzień zakończył się wizytą znajomego od skrzynek, który przyjechał bez skrzynek (nie wyschły), hula hopem, Mel B., książką, filmem, prysznicem, bólem nadgarstka (any idea skąd...) i spaniem w opasce usztywniającej dłoń.
Nocka była więc średnia (chociaż weekend był idealny pod tym kątem), ale jakoś wcale mnie to nie dziwi.

Z kolei poniedziałki, które można leniwie celebrować z herbatą w łóżku są niestety równie kuszące co niezbyt zachęcające do zebrania czterech liter i wzięcia się za siebie.
Niechętnie więc przeciągam się leniwie, z zazdrością patrzę na kotkę, wyciągającą się na całą długość w pościeli i wstaję, organizując sobie w głowie plan na najbliższy tydzień.
Udanego weekendu Wam życzę, najlepiej z możliwością dłuższego powylegiwania się w łóżku z książką, herbatą i kotem, kiedy dni zaczną robić się coraz bardziej zimne i szare... ;)




























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b