Cnotliwie po raz drugi ;]

Gdybyście sami na to nie wpadli - jestem ostatnio mniej wylewna.
Mniej gadam, mniej piszę, mniej się udzielam.
Ale jak nie ćwiczę pisania, potem ciężko jest mi się do niego zabrać, więc...
Chyba mus przymus muszę usiąść na tyłku, przełknąć co mam do przełknięcia i wypluć to, co mogę wypluć ;).


Nie czuję jeszcze magii Świąt, mimo świątecznych tematów w szkole i świątecznych hitów w radiu, ale czuję magię grudnia.
Od początku miesiąca staram się nie marnować czasu (stąd na fb wchodzę tylko, żeby sprawdzić wiadomości albo coś wrzucić) i regularnie ćwiczyć.
Zaczęłam od zumby, potem był maraton fitness, a w tym tygodniu znów zumba. W zasadzie to zumbuję od poniedziałku do środy, łącznie z zumbą step w poniedziałki. Czyli łącznie 4 godziny. Tygodniowo ;).
Kondycyjnie jest ok.
Po maratonie miałam zakwasy w niewyćwiczonych partiach, ale przeszły po dwóch godzinach poniedziałkowej zumby. Po czterech zumbach z rzędu zaczęły mnie z kolei boleć łydki, ale łydki bolały mnie po bieżni, więc też nie jest to jakaś nowość.
Smarkać dalej smarkam, mówię nosowo, ale już nie chrypię. Zaczęłam też dla urozmaicenia kaszleć, ale nic poza tym.
Nadgarstek spokojny jak nigdy.
Nawet na maratonie siedział cicho, chociaż był często używany ;).
Leków oczywiście nie biorę, ale trzymam je w pogotowiu.
Nieuniknione z kolei stało się branie tabletek z mojej ulubionej wyliczanki: "Cztery razy po dwa razy" na przypadłość, która najczęściej atakuje mnie wtedy, kiedy nie ma mnie kto wygrzać w nocy ;).
W sumie mam koci termofor, ale wątpię czy Kiara byłaby zadowolona, gdybym obwiązała nią sobie plecy albo wsadziła między nogi ;).
Taa. Plecy bolą, w nocy kursuję do łazienki, w ciągu dnia chodzę w dwóch parach skarpet, góralskich kapciach i pasie cnoty na du***.
A w nocy śpię z kocem między nogami ;P.
Oczywiście nie potrafię powiedzieć, jak się przeziębiłam, skoro od września paraduję w kozakach (z ocieplanymi wkładkami), ciągle powiększam swoją kolekcję ciepłych skarpet i nie chodzę boso, ale w końcu lubię zaskakiwać, więc może i mój organizm też lubi być zaskakujący.

Jeśli chodzi o Mikołaja - ani nie przyniósł mi numerów do niegrzecznych chłopców ani nie dał rózgi.
Przysłał do mnie za to kuriera z nową bluzą (ta z dłuższych i cieplejszych, ma ocieplany kaptur, wielką kieszeń z przodu, komin, rękawki z miejscem na kciuk. Powinnam dodać, że jest szara...?) i paczkę z cukierkami od dzieci albo ich rodziców, stąd wniosek, że byłam wyjątkowym wzorem cnót w tym roku.
Okej. Nie byłam.
Chyba przekroczyłam dozwolone normy cynizmu, wredoty i bycia egoistką ;).
Mimo to Mikołaj mógłby mi jeszcze kopsnąć nową bransoletkę, bo chyba zgubiłam starą, czego nie mogę przeżyć, szukając jej wszędzie i złoszcząc się na brak delikatnego łańcuszka na przegubie dłoni.
Nie wiem, jak Wy, ale ja czuję się strasznie nago bez łańcuszka na szyi i bransoletki na ręce.

We wtorek pojechałam do Rzeszowa z myślą, że to ostatni raz, ale kiedy cofnęli mnie z komisji lekarskiej (czepili się wystających łopatek...), moje nadzieje okazały się płonne.
Nie, żebym jakoś wyjątkowo to przeżywała.
Wiadomo - Policja to plan B.
Ale mimo wszystko te jazdy do Rzeszowa mnie wykończą.
Kombinowanie, jak wziąć sobie wolne, pęd i pośpiech, żeby zdążyć na korki, wywiadówki albo jeszcze coś innego, pół dnia w szpitalu, pół w trasie, no i paliwo ;P.
Jedyne pocieszenie to wizyta w Rzeszowskiej Galerii i obiad w wegańskim barze, brany też często na wynos.
Tym razem kupiłam zimowe (nieskórzane, czarne, w moim rozmiarze, jee!) buty na lekkim koturnie i kolorowankę "Tajemny ogród".
Reszta tygodnia płynęła w miarę utartym rytmem pracy w szkole, korepetycji (mam nową uczennicę na sobotę), zumby (^^) i czytania thrillerów medycznych.
Ostatnio szarpnęłam się nawet na noszenie szarej sukienki (Bench, z używki) i zapinanej koszuli. Z kołnierzykiem, mankietami etc ;). Jasnoszara w gwiazdki. Jedyna koszula, jaka zasila moją pełną bluz, dresów i koszulek szafę.
Mimo to ani sukienki ani bluzki nic mi nie pomogą w tym, że wyglądam jak dziecko wojny.
Mam "stopy sportowca" jak to ładnie ujęła znajoma, z pęcherzem na pęcherzu, pęcherze na palcach (podejrzewam, że od kettlebella i ciężarków z maratonu), wielkiego siniaka na zgięciu łokcia po pobieraniu krwi, ranę przy paznokciu na kciuku, która ciągle się "otwiera" i zalewa mnie nową falą (a jest pamiątką po krojeniu dyni na zupę świeżo naostrzonym nożem) i ręce podrapane przez kota.
Dobrze, że zimno i że nie trzeba odsłaniać za dużo i dobrze, że nikt nie ogląda mnie w takim stanie ;).

Poza tym co?
Poza tym praca w szkole sprawia, że codziennie rano wstaję z wyszczerzem na ustach.
Dzieciaczki w szkole codziennie mnie zaskakują.
Czasami muszę upomnieć, czasami podnieść głos, czasami opierdzielić.
Ostatnio jednak zaczęłam podchodzić je inaczej.
Robię lekcje relaksacyjne, na których mogą odpocząć, robię akcje: "Przytulanie", a pod koniec dnia, kiedy wszyscy tłoczymy się pod drzwiami, oczekując na dzwonek, mówię każdemu coś miłego. Nawet jeśli chodziło tylko o podawanie mi szpilek przy wieszaniu obrazków albo o namoczenie gąbki ;).
Do tego kilka ostatnich nocy spałam jak niemowlę, więc przestałam chodzić jak tykająca bomba zegarowa, obliczyłam sobie, że kolejna studniówka wybije mi idealnie 1 stycznia, zaczęłam i nie skończyłam oglądać cztery filmy ("Znamię", "Histeria", "Titanic", "Słodki listopad") i dostałam od dziecka z mojej klasy swój portret, na którym występuje w koronie na głowie ;).

Dopiero teraz zauważyłam, że jakoś brakło mi zakończenia. To na zakończenie dodam, że niewrzucony na fb wpis miał prawie 100 odsłon, więc ja się pytam - zrobiłam już tę karierę pisarską i jestem poczytną bloggerką czy komuś zacięła się myszka od komputera? ;]

PS Jutro piątek. Czujecie to? ;]



                         http://www.wykop.pl/tag/zakolanowki/wszystkie/next/entry-8198154/

Komentarze