Jest ranek, jest i wena ;).
Nieee, powieści ani kryminału dziś nie spłodzę.
Za to wpis - jak najbardziej.
Jestem na nogach od rana i przyznam, że to miła odmiana.
Ostatnio odsypiałam nocki zostając w łóżku do dziesiątej, skoro zasypiam o drugiej i zasypiałam o drugiej, skoro śpię do dziesiątej... ;]
Z tego wszystkiego wychodzę spod koca zachrypnięta, opuchnięta, ze spojrzeniem dalekim od promiennego.
Ostatnimi czasy trzymam telefon z dala od poduszki, a dość długo przed snem gaszę światło i staram się ćwiczyć i jeść odpowiednio długo przed snem.
Na ile wychodzi, na ile nie - to już kwestia przypadku i łut szczęścia, ale udało się parę razy zasnąć całkiem szybko i wstać całkiem wcześnie.
Tak jak robiłam, zanim zaczęły się nieszczęsne błędne koła bezsenności.
Dziś obudził mnie chłód.
To jest właśnie spanie bez skarpetek i bez ciepłej kołdry.
Obudziłam się o piątej, ale w zasadzie byłam na tyle wypoczęta, że nie chciało mi się już spać, a według moich obliczeń (czyli - wnioskując po smsach, które odczytałam na półśnie i na które nie zdołałam odpisać) zasnęłam o przyzwoitej jedenastej, co uważam za wielki przełom w swoich problemach z zasypianiem.
Żebym tylko wiedziała, co na to wpłynęło, byłoby już całkiem dobrze.
Wstałam po szóstej, wpuszczając do pokoju psa i kota.
Za każdym razem kiedy otwieram im łaskawie drzwi, wpuszczając ich do swojego sterylnego, wypieszczonego pokoju (sprzątany co drugi dzień, w weekendy jest wychuchany do granic możliwości tak, że śmiało można jeść z podłogi), mam nadzieję, że wejdą mi do łóżka jak cywilizowane zwierzaki domowe i będą leżeć, mrucząc/mlaskając radośnie i dawać się głaskać.
Niestety moje zwierzaki cywilizowane nie są i zamiast grzecznie leżeć, one robią bajzel, biegając po łóżku i wpadając za łóżko, obijając się o ściany, co szybko kończy się wyrzuceniem ich na przedpokój ;).
Dziś ich figle też nie trwały zbyt długo, bo nie miałam nastroju na upominanie i pilnowanie, żeby futrzaki nic nie postrącały.
Chociaż okrutnie burczało mi w brzuchu (po ilości zjedzonych na kolację płatków to aż dziwne...), postanowiłam nie jeść, tylko od razu pojechałam na badania.
Wizytę u ortopedy mam niby za ponad tydzień, ale co mi szkodzi mieć badania zrobione wcześniej.
Odczekałam swoje, podczytując książkę, potem dałam się pokłóć (kurde, znów jest siniak, jak te pielęgniarki to robią...?).
A potem zrobiłam coś, czego nie robiłam od lat.
Pojechałam do miasta po bułki na śniadanie ;P.
I teraz wszyscy myślą: "Kurde, ona naprawdę jest dziwna... Co to za podnieta...?"
Ogólnie to jest tak.
Kiedy mieszkałam w centrum, śmigałam po bułki co rano.
Potem przeprowadziliśmy się na obrzeża miasta, więc chodziłam do lokalnego sklepiku.
Teraz lokalnego sklepiku nie ma, a ja na śniadanie jem płatki z mlekiem sojowym.
A ogólnie chodzi o to, że na mieście o tak wczesnych porach nie bywam.
W zasadzie - na mieście bywam tylko w ściśle określonych porach.
Albo do południa przed pracą albo po południu po pracy
Kilka razy zdarzyło mi się zapędzić do centrum podczas późnowieczornego biegania, bo miałam ochotę wbiec pod górkę.
Wtedy jarałam się faktem, że widzę miasto późniejszą porą i chociaż tą późniejszą porą nic się nie dzieje, to jednak fajnie zobaczyć świat nieco inaczej.
Dziś z kolei miałam okazję przejść się po mieście wczesnym rankiem.
Kiedy większość sklepów jest jeszcze nieczynna.
Kiedy ludzie idą do sklepu po pieczywo albo śpieszą się do pracy.
Kiedy jest zimno, sennie, niemalże mgliście.
Jutro znów czeka mnie wyjazd do Rzeszowa i oczywiście najbardziej jara mnie nie to, że pójdę do Galerii Rzeszów ani to, że wstąpię na obiad do Vegusa.
Najbardziej jara mnie, że wyjadę z samego rana z domu, że będę jechać, słuchać muzyki, patrzeć jak budzi się dzień.
Nie wiem, jakie macie podejście do życia i na ile jesteście optymistami.
Dla mnie mimo wszystko poranki są same w sobie miłe.
Nawet jeśli budzimy się sami, nawet jeśli budzą nas lodowate stopy albo natarczywy budzik, budzący nas do pracy.
Choćby noc była męcząca, przykra, bezsenna czy gorączkowa, wraz z odejściem nocy odchodzi większość problemów.
I nie wiem, czy jesteście sowami czy skowronkami, bo ja chyba niebieskim ptakiem, skoro albo nie mogę spać albo zrywam się skoro świt, ale zaczynanie dnia rano, w dodatku w dobrym humorze to jedna z rzeczy, które bardzo bardzo lubię ;).
Od dobrego poranka zaczyna się dobry dzień, a jeśli tym dobrym dniem jest poniedziałek, w dodatku poniedziałek, kilka tygodni przed Świętami to jest już całkiem dobrze... ;]
Jest dobrze, jak miało się dobry choć nie szałowy weekend, jest dobrze, jak zrobiło się komuś coś dobrego, jest dobrze, jak dobrze się czujemy sami ze sobą.
I w takim dobrym porannym nastroju kończę wpis i zbieram się do pracy ;).
PS Miałam się wytłumaczyć, dlaczego ostatnio mniej piszę i dlaczego znów opisałam elaborat o porankach, ale figa z makiem - nie tłumaczę się i nie przepraszam.
PPS A czemuż to: "Kołtuński" awansował na drugi w kolejce najchętniej czytany wpis...? ;]
Nieee, powieści ani kryminału dziś nie spłodzę.
Za to wpis - jak najbardziej.
Jestem na nogach od rana i przyznam, że to miła odmiana.
Ostatnio odsypiałam nocki zostając w łóżku do dziesiątej, skoro zasypiam o drugiej i zasypiałam o drugiej, skoro śpię do dziesiątej... ;]
Z tego wszystkiego wychodzę spod koca zachrypnięta, opuchnięta, ze spojrzeniem dalekim od promiennego.
Ostatnimi czasy trzymam telefon z dala od poduszki, a dość długo przed snem gaszę światło i staram się ćwiczyć i jeść odpowiednio długo przed snem.
Na ile wychodzi, na ile nie - to już kwestia przypadku i łut szczęścia, ale udało się parę razy zasnąć całkiem szybko i wstać całkiem wcześnie.
Tak jak robiłam, zanim zaczęły się nieszczęsne błędne koła bezsenności.
Dziś obudził mnie chłód.
To jest właśnie spanie bez skarpetek i bez ciepłej kołdry.
Obudziłam się o piątej, ale w zasadzie byłam na tyle wypoczęta, że nie chciało mi się już spać, a według moich obliczeń (czyli - wnioskując po smsach, które odczytałam na półśnie i na które nie zdołałam odpisać) zasnęłam o przyzwoitej jedenastej, co uważam za wielki przełom w swoich problemach z zasypianiem.
Żebym tylko wiedziała, co na to wpłynęło, byłoby już całkiem dobrze.
Wstałam po szóstej, wpuszczając do pokoju psa i kota.
Za każdym razem kiedy otwieram im łaskawie drzwi, wpuszczając ich do swojego sterylnego, wypieszczonego pokoju (sprzątany co drugi dzień, w weekendy jest wychuchany do granic możliwości tak, że śmiało można jeść z podłogi), mam nadzieję, że wejdą mi do łóżka jak cywilizowane zwierzaki domowe i będą leżeć, mrucząc/mlaskając radośnie i dawać się głaskać.
Niestety moje zwierzaki cywilizowane nie są i zamiast grzecznie leżeć, one robią bajzel, biegając po łóżku i wpadając za łóżko, obijając się o ściany, co szybko kończy się wyrzuceniem ich na przedpokój ;).
Dziś ich figle też nie trwały zbyt długo, bo nie miałam nastroju na upominanie i pilnowanie, żeby futrzaki nic nie postrącały.
Chociaż okrutnie burczało mi w brzuchu (po ilości zjedzonych na kolację płatków to aż dziwne...), postanowiłam nie jeść, tylko od razu pojechałam na badania.
Wizytę u ortopedy mam niby za ponad tydzień, ale co mi szkodzi mieć badania zrobione wcześniej.
Odczekałam swoje, podczytując książkę, potem dałam się pokłóć (kurde, znów jest siniak, jak te pielęgniarki to robią...?).
A potem zrobiłam coś, czego nie robiłam od lat.
Pojechałam do miasta po bułki na śniadanie ;P.
I teraz wszyscy myślą: "Kurde, ona naprawdę jest dziwna... Co to za podnieta...?"
Ogólnie to jest tak.
Kiedy mieszkałam w centrum, śmigałam po bułki co rano.
Potem przeprowadziliśmy się na obrzeża miasta, więc chodziłam do lokalnego sklepiku.
Teraz lokalnego sklepiku nie ma, a ja na śniadanie jem płatki z mlekiem sojowym.
A ogólnie chodzi o to, że na mieście o tak wczesnych porach nie bywam.
W zasadzie - na mieście bywam tylko w ściśle określonych porach.
Albo do południa przed pracą albo po południu po pracy
Kilka razy zdarzyło mi się zapędzić do centrum podczas późnowieczornego biegania, bo miałam ochotę wbiec pod górkę.
Wtedy jarałam się faktem, że widzę miasto późniejszą porą i chociaż tą późniejszą porą nic się nie dzieje, to jednak fajnie zobaczyć świat nieco inaczej.
Dziś z kolei miałam okazję przejść się po mieście wczesnym rankiem.
Kiedy większość sklepów jest jeszcze nieczynna.
Kiedy ludzie idą do sklepu po pieczywo albo śpieszą się do pracy.
Kiedy jest zimno, sennie, niemalże mgliście.
Jutro znów czeka mnie wyjazd do Rzeszowa i oczywiście najbardziej jara mnie nie to, że pójdę do Galerii Rzeszów ani to, że wstąpię na obiad do Vegusa.
Najbardziej jara mnie, że wyjadę z samego rana z domu, że będę jechać, słuchać muzyki, patrzeć jak budzi się dzień.
Nie wiem, jakie macie podejście do życia i na ile jesteście optymistami.
Dla mnie mimo wszystko poranki są same w sobie miłe.
Nawet jeśli budzimy się sami, nawet jeśli budzą nas lodowate stopy albo natarczywy budzik, budzący nas do pracy.
Choćby noc była męcząca, przykra, bezsenna czy gorączkowa, wraz z odejściem nocy odchodzi większość problemów.
I nie wiem, czy jesteście sowami czy skowronkami, bo ja chyba niebieskim ptakiem, skoro albo nie mogę spać albo zrywam się skoro świt, ale zaczynanie dnia rano, w dodatku w dobrym humorze to jedna z rzeczy, które bardzo bardzo lubię ;).
Od dobrego poranka zaczyna się dobry dzień, a jeśli tym dobrym dniem jest poniedziałek, w dodatku poniedziałek, kilka tygodni przed Świętami to jest już całkiem dobrze... ;]
Jest dobrze, jak miało się dobry choć nie szałowy weekend, jest dobrze, jak zrobiło się komuś coś dobrego, jest dobrze, jak dobrze się czujemy sami ze sobą.
I w takim dobrym porannym nastroju kończę wpis i zbieram się do pracy ;).
PS Miałam się wytłumaczyć, dlaczego ostatnio mniej piszę i dlaczego znów opisałam elaborat o porankach, ale figa z makiem - nie tłumaczę się i nie przepraszam.
PPS A czemuż to: "Kołtuński" awansował na drugi w kolejce najchętniej czytany wpis...? ;]
![]() |
http://niewiarygodne.pl/kat,1017181,title,Poszla-spac-i-tak-spi-juz-dziewiaty-rok,wid,12156681,wiadomosc.html?smgajticaid=616132 |
Komentarze
Prześlij komentarz