Subtelnie torebkowy ;)

Wróciłam do pracy - wróciłam do życia.
Niby miałam tylko dwie lekcje w szkole i korki po południu, ale czuję się o niebo lepiej pracując niż siedząc w domu.
Zdecydowanie ;).
Zdecydowanie to dzieciaki były jeszcze trochę rozstrojone przez święta, ale po tak długiej przerwie bez nich byłam na tyle zdesperowana, że nawet nie przeszkadzało mi ich trajkotanie na lekcji.
Po pracy obskoczyłam jubilera (muszę skrócić bransoletkę, bo wisi mi dwa centymetry więcej niż powinna), piekarnię, dwie biblioteki - leską i sanocką (ostatnio coś drgnęło i wypożyczone książki ciągle są "w czytaniu". Oddałam siedem, siedem pożyczyłam. Triumfalnie ułożyłam je na pustawej półce). Potem przeczekałam pół godziny na dostawę sojowego jogurtu o smaku borówkowym we wściekle fioletowym kolorze (skoro tłukę się 14 km po książki to grzechem byłoby nie kupić sobie czegoś wydziwionego), kupiłam parę drobiazgów w drogerii i wróciłam do domu.
Boże, jak dobrze znów zapełniać grafik pracą, pierdołami załatwianymi "w mieście" (jakbym co najmniej mieszkała w wiosce bez prądu i światła ^^) i bieganiem tu i ówdzie! ;]
Gotowy obiad, czekający do podgrzania to coś co uwielbiam, kiedy wracam do domu późnym popołudniem.
Potem korepetycje, książka ("Żądza krwi" - eh, te moje upodobania do subtelnej literatury, w której trup się ściele, a jedyne opisy podchodzące pod kategorie damsko - męskie to kontakty policjantek z profilerami), wertowanie przewodnika na lekcje z dzieciarnią...
Sielanka wręcz.
Z tej sielanki aż mi się kimnęło w fotelu, a kiedy ocknęłam się po dwóch godzinach, czułam się jakbym się najadła waty.
Oczy rozmazane, włosy rozczapirzone, a ja sama nieco otumaniona.
Średnio przytomna rozbudzałam się przez pół "Błękitnej laguny" i pół "Diabeł ubiera się u Prady", na które zerkałam z salonowego fotela, wisząc na nim w swobodnym zwisie w pozie "TyleCoObudzoneNemo".
Ostatecznie po wypiciu nasennej herbatki z lipy poczułam się na tyle rozbudzona i wypoczęta, że zamiast wziąć prysznic i walnąć się w świeżo zmienioną literkową pościel (pozbyłam się barwnych sów, licząc na to, że stonowane beżowo - brązowe literki zmotywują mnie do pisania, ale wena pstryknęła mi w nos i pojechała na Bahamy) i zaczęłam kombinować, co by ze sobą zrobić.
Po dziesiątej urządziłam sobie salonik spa, peelingując i balsamując 90% swojego ciała, a po jedenastej wysprzątałam swoją torebkę, komodę i koszyczki z kosmetykami. W efekcie dzięki porządkom znalazłam: pięć dużych czarnych frotek (dwie rozciągnięte, dwie chyba nigdy nie używane), trzy antyperspiranty w kulce w różnym stopniu zużycia, sześć pomadek do ust (każda w innym smaku, od bezpłciowych Max Factorowych po śliwkowe, dorzucane jako promocja do asortymentu z działu monopolowego), niezliczone ilości małych fiolek soli fizjologicznej (Oczy. Spojówki. Obsesja), stos długopisów (piszących albo i nie), parę ołówków, dwie gumki do mazania, trzy kremy do rąk, osiem kremów do stóp (w komodzie były, nie w torebce, noo), pół 100 ml perfumy, którą ostatnio kupiłam w małym opakowaniu, bo nie wiedziałam, że ją mam, świstki z pokwitowaniami za meble, wyniki badań po alarmie nerkowym sprzed roku, paragony za kurtki i buty z poprzedniej zimy, urodzinowe cukierki od dzieci, preparat do pielęgnacji butów, zgnieciona mentolowo - eukaliptusowa guma do żucia, przeterminowana maść, okruchy nieznanego pochodzenia i zbrylona saszetka Vicks na przeziębienie.

Wyrzuciłam papierki, schowałam kwitki, kremy poukładałam w rzędzie w jednej z szuflad rattanowej komódki.
I zmieniłam torebkę na większą.
Się będę ograniczać... ;]

Inwigilacja pełną parą. Nawet nie chce mi się myśleć co, kto, na co, po co. Za dobry mam nastrój, za dużo chęci do podzielenia się radością z powrotu do szarej, nędznej, jakże długo oczekiwanej codzienności. Miłego piątku, który będzie za dziesięć minut. Mam nadzieję, że wtedy będę już w drugiej fazie snu ;].
 


http://fashion-and-muffins.blogspot.com/2012/12/atrybut-kobiety.html

Komentarze