Wydudliłam wielki kubek jaśminowej herbaty.
Poukładałam ciuchy w szafie (czy ktoś jak ja docenia terapeutyczną moc układania książek i bluzek?).
Zastrugałam ołówki, żeby ich główki sterczały z blaszanego pojemnika zwarte i gotowe do pisania.
Złożyłam nawet kanapę, by choć jeden dzień była porządna, bo zwykle przerzucam tylko byle jak literkową pościel, żeby była gotowa przyjąć mnie szeroko otartymi połami, kiedy porządnie wypompowana wysiłkiem fizycznym wpełzam do łóżka pachnąca cytrynowym szamponem i balsamem Nivea.
I nic.
Dalej zbieram myśli, dalej szukam pomysłu na wpis.
Chciałam iść dalej alfabetem i napisać coś na "B", chciałam napisać wpis tematyczny, chciałam, chciałam, chciałam...
I na chceniu się skończyło ;).
Podzieliłabym się z Wami tym, co u mnie słychać, gdyby rzeczywiście było coś słychać.
A tu nic.
Nada.
Zero.
Zmian w sensie ;)
Ogólnie jest cudownie i jaram się każdym dniem jakbym co rano dolewała sobie czegoś do płatków.
Zawsze czekałam na tę chwilę, kiedy skończę szkołę i zacznę pracować, żyjąc sobie po swojemu.
Do pełni szczęścia brakuje mi tylko swojego mieszkania, ale przeważnie izoluję się w swoim pokoju, więc też nie narzekam.
A wręcz fruwam pod sufitem.
Bo wreszcie żyję sobie tak jak lubię.
Czyli bardzo samolubnie ;P.
Codziennie pracuję, czyli już jest pozytyw, bo praca dobrze mnie nakręca.
Nakręca mnie zajęcie, obowiązki, dziecięce hasełka, ich ciepłe łapki kiedy obejmują mnie w pasie i laurki, które znoszę do domu.
Nakręcają mnie zajęte korkami popołudnia.
I siłownia, na którą jeżdżę na zajęcia grupowe wszelakie.
Potem przeważnie wbijam na chwilę na bieżnię i wyżywam się, ach jak się wyżywam, choć w sumie nie mam po czym, bo ani nie mam kredytów do spłacenia, ani rygorystycznego szefa, ani wkurzającego faceta ani własnych dzieci ;).
Do wysiłku przyzwyczaiłam się na tyle, że kiedy nie mogę ćwiczyć strasznie mnie nosi.
Prawie dusi mnie z braku ruchu, a sama robię się niemożliwie wręcz pobudzona.
Stopy też zapomniały już co to pęcherze i odciski i zaakaceptowały fakt, że mają być twarde jak ich właścicielka.
Większość pieniędzy egoistycznie przeznaczam na siłownię, zumbę, ciuchy albo akcesoria do ćwiczeń i jedzenie.
Czytam dużo książek, udaje mi się już przy nich nie zasypiać, a potem - głównie dzięki aktywności fizycznej - witam się ze snem praktycznie od razu, kiedy tylko przykładam głowę do poduszki.
Dużo jeżdżę autem i nie przejmuję się białą drogą i zacinającym śniegiem.
Jak zawsze bałam się jeździć zimą, tak teraz siłownia motywuje mnie na tyle, że śnieżyca nie śnieżyca - ja jadę.
Mimo, że rodzice mówią, że trzeba być zdrowo walniętym, żeby w taką pogodę gdziekolwiek jechać.
I co najlepsze, wcale się nie boję ;).
Ostatnio niewiele rzeczy robi na mnie wrażenie.
Nie boję się, nie stresuję, nie martwię.
Przyjmuję wszystko jak jest i cieszę się tym, co mam i co robię.
Lubię to tempo, ten tryb, w którym nie sposób zagrzać na dłużej miejsca.
Nie da się mnie zatrzymać i nikt nawet nie próbuje.
Równocześnie wcale się nie przemęczam i nie spinam.
Mam czas na wszystko, a przy tym na nic go nie marnuję.
Zero telewizji, seriali, bezmyślnego przeglądania Internetu.
Posiłki ogarniam jak mi pasuje - mam fazy na zupy i wtedy codziennie na kuchennej wyspie ląduje miska z inną zawartością, mam fazę na koktajle i codziennie robię jakieś smoothiaki, które potem ciężko wciągnąć przez słomkę.
Trochę się też rozpieszczam, więc wczoraj na Internecie zamówiłam sobie letnią sukienkę w jaskółki w szkolnym granatowym kolorze (z myślą o zakończeniu roku szkolnego) i brązową, prostą torebkę.
Może wreszcie uda mi się znaleźć torebkę idealną.
Wow.
Sukienka i torebka zamiast adidasów i dresów ;).
Jeszcze trochę i zrobię się nawet subtelna i tajemnicza ;].
Ale z tym musiałabym trochę więcej poćwiczyć, a chyba jednak wolę takie ćwiczenia, w których trzeba się spocić, a nie trzepotać rzęsami... ;).
Poukładałam ciuchy w szafie (czy ktoś jak ja docenia terapeutyczną moc układania książek i bluzek?).
Zastrugałam ołówki, żeby ich główki sterczały z blaszanego pojemnika zwarte i gotowe do pisania.
Złożyłam nawet kanapę, by choć jeden dzień była porządna, bo zwykle przerzucam tylko byle jak literkową pościel, żeby była gotowa przyjąć mnie szeroko otartymi połami, kiedy porządnie wypompowana wysiłkiem fizycznym wpełzam do łóżka pachnąca cytrynowym szamponem i balsamem Nivea.
I nic.
Dalej zbieram myśli, dalej szukam pomysłu na wpis.
Chciałam iść dalej alfabetem i napisać coś na "B", chciałam napisać wpis tematyczny, chciałam, chciałam, chciałam...
I na chceniu się skończyło ;).
Podzieliłabym się z Wami tym, co u mnie słychać, gdyby rzeczywiście było coś słychać.
A tu nic.
Nada.
Zero.
Zmian w sensie ;)
Ogólnie jest cudownie i jaram się każdym dniem jakbym co rano dolewała sobie czegoś do płatków.
Zawsze czekałam na tę chwilę, kiedy skończę szkołę i zacznę pracować, żyjąc sobie po swojemu.
Do pełni szczęścia brakuje mi tylko swojego mieszkania, ale przeważnie izoluję się w swoim pokoju, więc też nie narzekam.
A wręcz fruwam pod sufitem.
Bo wreszcie żyję sobie tak jak lubię.
Czyli bardzo samolubnie ;P.
Codziennie pracuję, czyli już jest pozytyw, bo praca dobrze mnie nakręca.
Nakręca mnie zajęcie, obowiązki, dziecięce hasełka, ich ciepłe łapki kiedy obejmują mnie w pasie i laurki, które znoszę do domu.
Nakręcają mnie zajęte korkami popołudnia.
I siłownia, na którą jeżdżę na zajęcia grupowe wszelakie.
Potem przeważnie wbijam na chwilę na bieżnię i wyżywam się, ach jak się wyżywam, choć w sumie nie mam po czym, bo ani nie mam kredytów do spłacenia, ani rygorystycznego szefa, ani wkurzającego faceta ani własnych dzieci ;).
Do wysiłku przyzwyczaiłam się na tyle, że kiedy nie mogę ćwiczyć strasznie mnie nosi.
Prawie dusi mnie z braku ruchu, a sama robię się niemożliwie wręcz pobudzona.
Stopy też zapomniały już co to pęcherze i odciski i zaakaceptowały fakt, że mają być twarde jak ich właścicielka.
Większość pieniędzy egoistycznie przeznaczam na siłownię, zumbę, ciuchy albo akcesoria do ćwiczeń i jedzenie.
Czytam dużo książek, udaje mi się już przy nich nie zasypiać, a potem - głównie dzięki aktywności fizycznej - witam się ze snem praktycznie od razu, kiedy tylko przykładam głowę do poduszki.
Dużo jeżdżę autem i nie przejmuję się białą drogą i zacinającym śniegiem.
Jak zawsze bałam się jeździć zimą, tak teraz siłownia motywuje mnie na tyle, że śnieżyca nie śnieżyca - ja jadę.
Mimo, że rodzice mówią, że trzeba być zdrowo walniętym, żeby w taką pogodę gdziekolwiek jechać.
I co najlepsze, wcale się nie boję ;).
Ostatnio niewiele rzeczy robi na mnie wrażenie.
Nie boję się, nie stresuję, nie martwię.
Przyjmuję wszystko jak jest i cieszę się tym, co mam i co robię.
Lubię to tempo, ten tryb, w którym nie sposób zagrzać na dłużej miejsca.
Nie da się mnie zatrzymać i nikt nawet nie próbuje.
Równocześnie wcale się nie przemęczam i nie spinam.
Mam czas na wszystko, a przy tym na nic go nie marnuję.
Zero telewizji, seriali, bezmyślnego przeglądania Internetu.
Posiłki ogarniam jak mi pasuje - mam fazy na zupy i wtedy codziennie na kuchennej wyspie ląduje miska z inną zawartością, mam fazę na koktajle i codziennie robię jakieś smoothiaki, które potem ciężko wciągnąć przez słomkę.
Trochę się też rozpieszczam, więc wczoraj na Internecie zamówiłam sobie letnią sukienkę w jaskółki w szkolnym granatowym kolorze (z myślą o zakończeniu roku szkolnego) i brązową, prostą torebkę.
Może wreszcie uda mi się znaleźć torebkę idealną.
Wow.
Sukienka i torebka zamiast adidasów i dresów ;).
Jeszcze trochę i zrobię się nawet subtelna i tajemnicza ;].
Ale z tym musiałabym trochę więcej poćwiczyć, a chyba jednak wolę takie ćwiczenia, w których trzeba się spocić, a nie trzepotać rzęsami... ;).
![]() |
|
Komentarze
Prześlij komentarz