Z jak zmiany ;]

Wcale nie stresuję się tym, że w czerwcu zostanę bez pracy.Wcale, ale to wcale.
No okej - ta racjonalna część mnie (biegająca wkoło na siłownię, żeby czasem nie przytyć, zażywająca magnez jak jej tika powieka i ubierająca ciepłe buty, żeby nie przeziębić pęcherza) lubi rutynę, przewidywalność, obowiązki i regularne zarobki.
Lubi, bo wie, że to dojrzałe i mądre.
Lubi rano wstać, kiedy wie, co do niej należy.
Lubi wykazać się na polu, na którym umie się wykazać.
Lubi, bo lubi dostawać pensyjkę na konto, zacierać rączki, że jest ich tam więcej i udawać, że "to nie jest tak, że tylko ciułam i ciułam pieniążki i wcale mnie to nie cieszy".
Cieszy. No, cieszy no.
Najważniejsze jest dla mnie zdrowie, szczęście i ludzie, ale dobre buty do biegania i jogurt sojowy za 14 zł (wykończy mnie ta dieta :D...) też są dobre ;].

Jest jednak taki mały, malutki szkopuł.
Nazywa się: schematy.
Bo moi drodzy musicie wiedzieć, że Wasza ulubiona panna M. (zwana tak coraz częściej, przez co pewnie za niedługo przestanę reagować na swoje imię, a zacznę czekać na krótkie: "Em!") lubi się wyłamywać.
I tak, owszem - 5 porcji warzyw dziennie, zero nałogów, czytanie książek, kontko w banku i czapeczka na uszy, ale są kwestie, które mnie drażnią, mrowią, mierzwią.
Więc na przykład boję się wpadnięcia w schemat, który będzie mnie męczył.
Nie chcę całe życie mieszkać z rodzicami.
Dostosowywać się do kogoś, mieszkać u kogoś, być na czyjejś łasce.
Chcę się usamodzielnić, ale nie chcę płacić krocie za wynajem pokoju.
Chcę mieć pracę, ale taką która da mi satysfakcję.
Chcę być niezależna i mieć bezpieczne zaplecze finansowe, ale też chcę być szczęśliwa i spełniona.

Więc póki co jest też jedna sprawa, która mnie korci, nęci, kusi.
Zmiany.
I myślę, że kolor włosów czy nowe majtki mi tu nie pomogą.
Ja chcę ZMIANY, nie tyle przez duże Z, co przez wszystkie duże litery ;)
Coś w stylu - zmienić styl życia (nie no spoko weganizmie, jesteś bezpieczny).
Albo nawet - spakować się i wyjechać.
I niekoniecznie w Bieszczady tylko raczej gdzieś, gdzie musiałabym machnąć paszportem (którego nie mam, shit!).
Bo niby czemu nie?
Nie mam też faceta, domu, kredytu, dzieci ani stałej pracy.
Nie mam nawet swojego zwierzaka ani kwiatka w doniczce, którym muszę się zajmować.
Mam świrniętą kotkę - własność całego plemienia (czyt. mojej rodzinki), która poluje na wszystko co się rusza (najchętniej na moje kostki u nóg) i która najczęściej śpi jak moja siostra (dużo, długo, często) albo zachowuje jak ja po kawie (latanie wkoło i chodzenie po meblach) i psa, ale mój szyszyl nie żyje, a bambus którego kupiłam dla ożywienia pokoju stoi na parapecie w kuchni, bo drugi miesiąc kupuję dla niego wazon.
Taż to się samo prosi, żeby stąd śmignąć, byle dalej!

W stracie pracy - jakkolwiek lekkomyślnie to teraz zabrzmi - ja wietrzę szansę.
Nie uda się zostać w szkole?
Trudno.
Będę miała powód, żeby stąd wyjechać.
I skończy się słuchanie, że mamcia załatwiła mi pracę, bo pracuje w GMINIE.
Tak.
GMINIE.
Przez duże G i wszystkie inne literki...
Jezu, gdybym wiedziała, że tak to działa, nie starałabym się głupia o stypendium naukowe i nie marzyła o karierze pisarki. Mam mamę w GMINIE małego miasteczka (Opieka Społeczna, nawet nie wiecie, ileż można zdziałać pracując w opiece...), przecież ona mi wszystko była w stanie załatwić. Stypendium rektora i wydanie książki też...

Nie dygresując i nie plując jadem (bo aż sobie merde laptopa z podniety oplułam ;P) - chciałabym spożytkować moje pieniądze na coś innego niż kredyt hipoteczny albo samochód, do którego musiałabym chyba sikać, żeby móc jeździć.
Chcę coś zmienić.
I rozkładam to powoli na czynniki pierwsze.
Chcę, bo to mnie podnieca.
Chcę, bo nie lubię nudy.
Chcę, bo mam warunki.
Chcę, bo mogę.
Chcę, bo chcę ;P.
Coś czyli nie do końca sprecyzowałam jeszcze co.
Może być zachowanie, fryzura, a może miejsce zamieszkania.
Może zawód, praca, kraj.
Zmienić, bo wietrzę w tym coś dobrego, nieprzewidywalnego, ryzykownego, a równocześnie uczącego mnie więcej niż studia podyplomowe, wplątanie się w nowy związek z niedojrzałym facetem albo wynajęcie kawalerki z grzybem na ścianie.

...

Okej.
To był gotowiec.
Pisany na parę tygodni przez ZMIANĄ przez duże Z i wszystkie inne literki.
Dziś jestem na szkółce, uczę się nowej roli policjantki, a plany rzucenia wszystkiego i wyjechania mogę sobie włożyć między wiersze. Albo między cokolwiek innego ;].
Wiem, że wszyscy są ciekawi, jak na szkółce. Szkółka jak szkółka. Czyli jak w wojsku. Zaprawy, mundury, dyscyplina.
Z jedzeniem... Hm... Jedzeniowo różnie. Jednego dnia na śniadanie jem suchy chleb i piję słodką herbatę, a na kolację wcinam roszponkę z pomidorkami i awokado. I nie - nie dają takiej na stołówce ;]. Mam też suchy prowiant (wafle ryżowe, te sprawy), owocowe deserki dla dzieci (chwała Panu za słoiczki ^^) i bakalie. Szał by night ;P.
Ogólnie jest w porządku, choć jest inaczej.
A na weekend jak dobrze pójdzie pojadę do domu, bo wszyscy jadą, więc nie będę gorsza.
I najem się w domu sałaty na zaś ;]
Pozdrawiam zielono - czarno (bo granatowo będzie jak wytrwam tu pół roku).

PS Ostatecznie to jednak są ZMIANY przez duże literki.Choć trochę się różnią od wyjazdu na Bali ^^.







Komentarze