Przejdź do głównej zawartości

Spokojny ;)

Moje weekendy są tak spokojne, że pewnie dla większości z Was przewidywalne i nudne.
Tyle że po tygodniu latania, stresu i nauki ja nie marzę o niczym innym jak o takiej przewidywalnej nudzie.

W zasadzie moje weekendy wyglądają praktycznie tak samo i polegają głównie na chłonięciu spokoju.
Taak.
Spokój.
Kto by pomyślał, że ja - której po kawie lepiej ubrać kaftan bezpieczeństwa albo smycz (*ostatnio na szkole wybyłam po kubku rozpuszczalnej na Małpi Gaj. Wszystkie ścianki, drążki, tunele i przeszkody były moje, a siniaki na nogach wyglądają bardzo malowniczo i ładnie komponują się z tymi na rękach dzięki ćwiczeniom na matach. Gdyby zaś ktoś postanowił nagrać jak wspinałam się po po linie i właziłam po schodach nie nogami, a rękami z boku, wieszając się stelażu albo jak skakałam przez okna - mógłby się ładnie uśmiać, bo stopień niewyżycia, który prezentowałam był doprawdy godny pożałowania...), która jest wiecznie nakręcona, robi milion rzeczy na raz i nie umie usiedzieć spokojnie nagle zmieniła się w zwolenniczkę spokojnego trybu życia.

Och, moje soboty oczywiście są zabiegane i wieczorami też zwykle biegam, ale dzień przypomina raczej dzień z życia emeryta niż szalony weekend ;).
Rano przeważnie nastawiam budzik, ale na ogół go lekceważę.
Wstaję koło dziewiątej albo i dziesiątej rozczochrana i zadowolona.
Idę pod prysznic, jem płatki, piję herbatę, mruczę coś ospale jak ktoś żąda ode mnie odpowiedzi na jakieś pytanie, które nie może się przebić przed moją senną zasłonę.
W ciągu dnia znajduję sobie mnóstwo dziwnych zajęć, przez jazdę do sklepu po gumki do włosów, do warzywniaka po zapas zieleniny, której nie zdążę przerobić w dwa dni, do bibliotek i antykwariatów, do koleżanek, do banku, bankomatu, serwisu Plusa, sklepu z akcesoriami do komórek, tego z wydziwioną żywnością dla osób, którym przewróciło się w głowie i piją mleko z roślin zamiast od krowy, drogerii, sklepów z ciuchami i szmateksów, księgarni i sklepów z pieczywem... Przeważnie znikam wtedy z domu na parę godzin i przeważnie napawam się tym, że nie muszę mieć przepustki, żeby to robić.
Zwykle w soboty dopieszczam swój pokój, który - w zależności od nastroju - cechuje nieład artystyczny ze stosem prania na pufie, rozrzuconą nonszalancką kołdrą, drobnymi elementami garderoby zwisającymi smętnie z szuflady lub fotela albo w którym kosmetyki są poukładane w równej linii, książki przetarte z kurzu, ołówki i kredki są tak ostre, że stwarzają zagrożenie zranienia, a w pokoju pachnie Prontem, świeżością i miętowo - herbacianym odświeżaczem.
Odkurzam dokładnie podłogę, szczeliny między rozsuwanymi drzwiami od szafy i karnisze albo siedzę na łóżku z podwiniętymi nogami i liczę kurzowe koty w kącie pokoju.
Często też siedzę na poduszce w sowy i przekładam ciuchy z miejsca na miejsce, żałując w duchu, że tego lata nie miałam możliwości ubrać tych wszystkich zwiewnych sukienek, kusych topów i mega krótkich szortów. Przymierzam większość swoich rzeczy, ze szpilkami, bielizną, strojem kąpielowym, sukienkami na wesele, koszulami i eleganckimi spodniami włącznie.
Huśtam się na hamaku, robiąc sobie peeling złuszczający do stóp, a potem maluję pazury na czerwono siedząc na dywaniku rozłożonym na tarasie i dla rozrywki czytam kodeks karny, wykroczeń albo postępowania karnego, żeby zdać prawo w pierwszym terminie.
Popijam a to gorącą herbatę z cytryną, a to sok marchewkowy i robię w głowie listę rzeczy, które muszę spakować na wyjazd.
Jak jest upał - chłodzę się na hamaku w cieniu za domem, jak jest burza - wykładam po łóżku i mruczę do wtóru grzmotów.
Zrywam sobie marchewkę w ogródku, rzucam psu oślinioną gumową piłkę z wypustkami, razem z mamą i siostrą robimy sobie sabat czarownic, obgadując całe męskie plemię i bujam się w hamaku, szurając dłońmi po trawie.
Idę do cioci na szarlotkę, do babci na porzeczki, do koleżanki na mrożoną kawę.
Słucham muzyki, wsiadam do auta i jadę nie wiem gdzie i nie wiem po co, jak nie mam co ze sobą zrobić to idę pod prysznic ;)
Coś tam czytam, coś tam piszę, coś tam robię niekoniecznie mądrego ani ciekawego.

Popołudniami przeważnie zaczyna mnie ciągnąć do ludzi, więc jest to czas na spacerki z koleżankami, wychodzenie na soczek albo ewentualnie gadanie przez telefon.
Dla odmiany jest jeszcze opcja znajomych, więc czasem jakiś grill, jakieś imieniny, jakieś procenty, jakaś odmiana.
A jak bez odmiany to wieczorem biorę na spacer psa, który wącha z zapałem każdą grudkę ziemi, nasza kotka idzie parę kroków za nami, a ja kopię kamyki czubkiem buta i zrywam źdźbła długiej trawy.
Potem zakładam adidasy i śmigam przed siebie, słuchając tylko głuchego bębnienia butów o podłoże.
W domu robię sobie jakąś sałatkę, tradycyjną herbatę i idę pod n-ty tego dnia prysznic.
Na koniec gramolę się do łóżka z książką i balsamem Nivea albo bez książki i bez światła, za to ze świetlnymi kulkami i otwartym oknem.
Czasami próbuję obejrzeć jakiś film, ale takie bierne siedzenie dalej wyjątkowo mi nie leży, więc przeważnie odpuszczam po kwadransie.
Czytam, zasypiam, śnię całą noc, a średnio o piątej nad ranem zamykam okno szczękając zębami i owijam się ciaśniej szarą pościelą w białe groszki.

Niedziele są podobne, o ile nie jeszcze bardziej spokojne.
Piszę, czytam, uczę się, wykładam się na kocu albo hamaku i pakuję się do wyjazdu.
No i zawsze muszę zrobić coś głupiego, żeby nie było, że jestem całkiem normalna ;).
Dziś na przykład zaczęłam dzień od kręcenia hula hopem w piżamie.
W sumie za piżamę (i tak dziwne, że w ogóle spałam w piżamie; chyba lato się kończy) służyły mi szorty i sportowy top, a przez otwarte okno sączyło się duszne powietrze, więc gdzieś po pół godziny wypustkowe koło kleiło się do mojego brzucha, a przez drugie pół godziny ja kleiłam się do maty robiąc brzuszki, planki i pompki.
Prysznic był nieprzyzwoici długi, sukienka którą ubrałam do bólu grzeczna.
Kiedy wysuszyłam włosy, a te rozłożyły się równo na ramiona doszłam do wniosku, że wyglądam jak dziewczynka z wioski Amiszów.
Naturalna, czysta i na wskroś niewinna.
Tak inna od tej, która ma rozbiegane oczka, rozhuśtany kucyk, wyszczerz na ustach i zawsze gotową cyniczną odpowiedź.
Z niepomalowanymi oczami poszłam do mamy, składając dłonie na podołku i mrugając niewinnie oczami.
Zmierzyła wzrokiem jaskółki na mojej łososiowej sukience, siniaki na kolanach i poranione od boksowania kostki.
Popatrzyła na grzecznie uczesane włosy i jasne rzęsy bez tuszu, co zawsze nadaje mi wygląd lekko zdziwionej, lekko zaspanej.
Prześlizgnęła się wzrokiem po moich guziczkach zapiętych po szyję i porządnie wyłożonym kołnierzyku.

Nie wiem, co było śmieszniejsze.
Ja, kiedy słodkim głosikiem spytałam, czy odmówi ze mną modlitwę dziękczynną przed śniadaniem, jej mina, kiedy dodatkowo zobaczyła moje pozacinane kostki u nóg czy tato, który patrzył na nas spod byka widząc jak chichramy się na podwórku, burcząc, żebyśmy były ciszej i nie robiły wiochy... ;)


No.
Wpis napisany tydzień temu, ale ostatecznie dopieszczony w na wskroś spokojną sobotę, ze spaniem do dziesiątej, kilkoma prysznicami które zliczone do kupy zajęły pewnie jedną trzecią dnia, czytaniem "Pokolenia Ikea", sklepami, książką i grillem z różową zawartością kieliszka, a wrzucony w leniwą niedzielę, która zaczęła się od półgodzinnego przewracania w pościeli, czytania książki przy ziewaniu na całą szerokość szczęki, a skończyła sześciogodzinną jazdą na stare śmieci ;)










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b